fot. Israel-Premier Tech

Po 35 latach nieobecności na trasie Tour de France to uciekinierzy powalczyli o triumf na legendarnym Puy de Dôme. Długo wydawało się, że sukces odniesie Matteo Jorgenson, ale w końcówce bezlitosny dla Amerykanina był Michael Woods. Co do powiedzenia mieli bohaterowie 9. etapu Wielkiej Pętli?

Choć Kanadyjczyk z Israel-Premier Tech od lat jest bardzo znanym zawodnikiem to triumf na wulkanie był dla niego dopiero pierwszą wygraną etapową w karierze podczas Tour de France. 36-latek nie krył zatem szczęścia, choć mało brakowało a jego opieszałość zakończyłaby się kolejnym miejscem w czołówce, ale bez zwycięstwa.

Nie mogę uwierzyć, że to się udało. Jestem z siebie dumny, dumny z zespołu. To bardzo wyjątkowe. Do około czterech kilometrów do mety prawie nic nie słyszałem, taki był tumult, a potem nagle wszystko ucichło. Miałem dużo czasu na myślenie, dużo czasu na cierpienie. Po prostu patrzyłem w przód i starałem się nadrobić jak najwięcej czasu do Jorgensona. Chciałbym powiedzieć, że wszystko było zaplanowane, ale niestety nie było. Rywale mi pouciekali, a ja musiałem uzbroić się w cierpliwość… Cztery kilometry przed metą nawet nie myślałem o wygranej, po prostu pomyślałem, że muszę dać z siebie wszystko. Niezależnie od wyniku, byłbym z siebie dumny

— opowiadał na temat przebiegu etapu Michael Woods.

Doświadczony Kanadyjczyk właśnie spędza swój trzeci sezon w barwach Israel – Premier Tech. Na ten moment jednak nieznana jest jego przyszłość – wiekowy kolarz mimo ciekawego dorobku z pewnością nie będzie miał łatwych poszukiwań, ponieważ coraz mocniej zaczyna ciążyć mu metryka.

Mam 36 lat, w tym roku kończę 37. Nie robię się młodszy. Zawsze marzyłem o wygraniu etapu w Tour de France, a teraz w końcu to się stało. Mam po prostu szczęście, że mam za sobą tak wielu wspaniałych ludzi. Moja rodzina, mój zespół, Sylvain Adams, moi rodzice, moja żona, moje dzieci. Zawsze wspierali mnie w trudniejszych czasach w ostatnich latach, ale wróciłem na szczyt. To napawa mnie dumą

— powiedział Kanadyjczyk, który cieszył się chwilą na szczycie Puy de Dôme.

Ktoś wygrał, a to oznacza, że ktoś inny musiał przegrać. Bardzo długo wydawało się, że po etapowy triumf sięgnie Matteo Jorgenson. Amerykanin z Movistar Teamu zaatakował na długo przed metą i przez wiele kilometrów utrzymywał teoretycznie bezpieczną przewagę nad rywalami. Finał był jednak dla niego morderczy i 24-latek dopiero jako 4. przeciął linię mety przeszło pół minuty za zwycięzcą.

Wiedziałem, że nie mogę konkurować z Michaelem Woodsem i Neilsonem Powlessem, więc nie czekałem na finał w tej grupie. Wiedziałem, że muszę uciec w małej grupie lub solo. Udało się to drugie, a potem po prostu poszedłem na całość. Jedna minuta u podnóża to było za mało. Zrobiłem co mogłem. Od momentu, gdy skręciliśmy, samochody zostały w tyle, a ja nie miałem radia. Otrzymywałem informację o różnicach tylko od motocyklisty. Zaczęło się od jednej minuty, po chwili było czterdzieści sekund, zaraz 35. To było ostatnie, co usłyszałem, mając około kilometra do przejechania. Czułem się pusty w tym momencie. Zanim się zorientowałem co się dzieje Mike już mnie minął. To była niespodzianka, ale tak naprawdę nie mogłem nic zrobić

— opowiedział swoją perspektywę Matteo Jorgenson.

Teraz przed kolarzami dzień przerwy, po którym czeka na nich pagórkowaty, z profilu wyglądający na dedykowany uciekinierom etap z Vulcanii do Issoire. Czy Amerykanin już we wtorek poszuka swojej kolejnej szansy na zwycięstwo?

Wszystko o Tour de France 2023:
Poprzedni artykułTour de Pologne 2023: Niespodzianka Giro d’Italia na czele Team Jayco AlUla
Następny artykułEKOÏ dumnym sponsorem Tour de Pologne 2023 z limitowaną edycją kasków!
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments