fot. Giro d'Italia

Do dzisiejszego popołudnia Nico Denz, Toms Skujins i Sebastian Berwick mieli łącznie 0 zwycięstw etapowych na trasie wielkich tourów. Dziś ta trójka przechytrzyła zdecydowanie bardziej utytułowanych rywali.

Od początku 12. etapu było wiadomo, że zabranie się w odjazd najprawdopodobniej jest jedynym sposobem na odniesienie zwycięstwa. W związku z tym, w ucieczce, która oderwała się od peletonu było mnóstwo bardzo wielu świetnych kolarzy, znakomicie radzących sobie na podjazdach: Ilan Van Wilder, Bauke Mollema, Lorenzo Fortunato czy Davide Formolo – można byłoby wymieniać ich naprawdę długo

– Kiedy rozejrzałem się wokół siebie, zobaczyłem same potwory. Wszędzie niezależnie od tego, w którą stronę spojrzałem, widziałem samych naprawdę dobrych kolarzy

– relacjonował po etapie, na antenie Eurosportu Nico Denz – późniejszy etapowy zwycięzca. Ostateczny sukces zapewniła mu akcja, która, przynajmniej z jego perspektywy, rozpoczęła się dość przypadkowo – Współpraca wewnątrz ucieczki nie układała się zbyt dobrze. Ja jechałem z przodu i nagle z przodu stworzyła się luka. Musieliśmy to wykorzystać – mówił.

– Naszym pierwszym celem było ułatwienie Madsowi zdobycie jak największej liczby punktów do klasyfikacji punktowej. Gdy już to zrobiliśmy, trzeba było oderwać się od pozostałych, żeby pozbyć się górali – tak z kolei o planie Treka-Segafredo na ten etap mówił Toms Skujins – drugi z uciekinierów. Wszystko poszło po jego myśli – jego zespołowi koledzy, a także Patrick Konrad z BORA-hansgrohe rozbijali współpracę wewnątrz pogoni, a przewaga uciekającej czwórki (bo wśród uciekających długo był także Tonelli), dość szybko rosła.

Jako że wiadomo było, że najszybszym kolarzem w czołówce jest Denz, pozostali kolarze wiedzieli, że muszą go zgubić na Colle Braida – Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby Nico został z tyłu, ale on wciąż się trzymał – przyznawał po dojechaniu do mety Skujins. Po mowie ciała Niemca było jednak widać, że jest mu ciężko. I rzeczywiście było.

– Byłem na granicy. Kiedy mi się udało, wiedziałem, że za rondem jest jeszcze małe wzniesienie. Wiedziałem, że muszę tam dać z siebie absolutnie wszystko. Później wszystko wróciło do normy, a ja wiedziałem, że mam dobry finisz. Byłem więc dobrej myśli

– mówił 29-letni zawodnik, który pomimo tego, że zaczynał finisz z pierwszej, a więc gorszej niż rywale pozycji, nie dał im najmniejszych szans.

– Co mogłem więcej zrobić? Chyba tylko prosić go o litość! – Tak mniej więcej można byłoby przetłumaczyć powyścigową wypowiedź Skujinsa. Natomiast Berwick – trzeci spośród walczących w sprincie o zwycięstwo miał od początku nie miał złudzeń co do swoich szans na zwycięstwo – Kiedy masz 58 kg, trudno walczy ci się z kimś, kto ma ich ponad 70.

Dla 29-letniego Denza zwycięstwo po finiszu z niewielkiej – 3/4-osobowej grupy nie jest żadną nowością. To właśnie w ten sposób odniósł bowiem swoje wszystkie 3 poprzednie zwycięstwa w zawodowym peletonie. Do tej pory jednak robił to w niżej notowanych wyścigach jak Tour de Vendee, Okolo Slovenska czy nawet worldtourowym Tour de Suisse. Teraz w końcu ma swój triumf w wielkim tourze.

 

 

Poprzedni artykułHelweci na ratunek emocjom – zapowiedź 13. etapu Giro d’Italia 2023
Następny artykułCircuit de Charleroi Wallonie 2023: Neutralizacja i zwycięstwo Jordiego Meeusa
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments