fot. Ilario Biondi/SprintCyclingAgency©2023 / Tour of the Alps

O moim wyjeździe na Tour of the Alps mógłbym napisać książkę. Pytanie tylko, kto chciałby ją przeczytać. Zdecydowałem więc o ograniczeniu się do znacznie krótszej formy – z tym wiąże się jednak inny problem: trzeba było dokonać selekcji tematów i napisać tylko o jednym, zamiast prześlizgnąć się po kilkunastu. Wybór był trudny, ale czasem i takie decyzje należy podejmować – padło na najważniejszą część składową wyścigu kolarskiego, ludzi.

Nie ma co ukrywać, że nie jest przypadkiem fakt, iż owe wspomnienia z Tour of the Alps pojawiają się ponad tydzień po zakończeniu rywalizacji. Bardzo ciężko jest zebrać myśli, kiedy równolegle z wyścigiem, i bezpośrednio po nim, dzieje się tak wiele. Ledwo skończył się „tryptyk ardeński”, a już zaczął się i skończył Tour de Romandie. Za kilka dni rozpocznie się Giro d’Italia – do tego masa innych, równie ciekawych (a może nawet ciekawszych…) imprez, gdzie Polki i Polacy walczyli i walczą o czołowe lokaty.

Dzieje się tyle, że wyścig sprzed dwóch tygodni w głowach kolarskich kibiców jest już tylko niewyraźnym wspomnieniem, które za chwilę całkowicie się rozmyje. Ale ludzie, którzy mieli okazję doświadczyć go na żywo, zapamiętają go na bardzo długo.

Kolarstwo łączy ludzi

Wyścigi kolarskie od lat charakteryzuje inny, pozasportowy wymiar – rywalizacja na rowerach bardzo często była jedynie pretekstem, by: sprzedać więcej gazet, siać jedyny słuszny przekaz propagandowy, upamiętnić jakieś wydarzenie historyczne… Obecnie istotnym czynnikiem, popychającym do inwestowania w kolarstwo, jest niewątpliwa promocja regionu – szczególnie w przypadku imprez na bardzo wysokim poziomie, cieszących się dużym zainteresowaniem zarówno ze strony kibiców, jak i mediów. Tour of the Alps jest przykładem transgranicznego wyścigu, który swoją formułą łączy dwa państwa i ich mieszkańców, a kibicom i osobom zaangażowanym w wyścig w inny sposób serwuje przekrój różnych kultur.

Bo choć krajobraz austriackiego Tyrolu, włoskiego Południowego Tyrolu i Trydentu jest podobny, to różnice kulturalne dzielące te regiony są spore. Wyścig pozwala zbliżyć ku sobie ludzi, poznać ich charaktery i problemy. Kultura kolarstwa w każdym z tych regionów również różni się diametralnie – szczególnie widać to na przykładzie północnych Włoch, gdzie ciclismo jest niemalże religią (przeżywającą drobny kryzys, ale wciąż bardzo istotna). W Austrii kolarstwo cieszy się natomiast znacznie mniejszą popularnością – nie wpłynęło to jednak na liczbę i nastawienie kibiców. Ba, odniosłem wrażenie, że to właśnie w górskich, austriackich miejscowościach atmosfera podczas startów i finiszów była lepsza, a kibice bardziej podekscytowani. Cieszyły też rzesze dzieci, z uśmiechami dopingujące kolarzy, mających za chwilę wystartować do trudnych, górskich odcinków.

fot. Jaroslav Svoboda – JSPhoto / Tour of the Alps

Uśmiechy wymalowane na ich twarzach były z pewnością częściowo spowodowane wyjściem ze szkoły i opuszczeniem kilku lekcji, ale jeśli ma to zachęcić młode pokolenie do aktywnego stylu życia, a być może także trenowania kolarstwa, to nie mam nic przeciwko.

Dzieci ze żłobka w Reith im Alpbachtal życzą wszystkiego dobrego kolarzom startującym w Tour of the Alps | fot. Kacper Krawczyk / Naszosie.pl
Ludzie tworzą wyścig

Podczas lat covidowych, oglądając wyścigi kolarskie (te, które nie zostały odwołane) można było poczuć, że czegoś w nich brakuje. Tak, jakby ktoś zapomniał doprawić tę niezwykłą potrawę, pozbawiając ją jakiegokolwiek smaku. Tą przyprawą byli kibice, którzy stojąc przy trasie i dopingując zawodników, kreują równoległe widowisko do samej rywalizacji na szosie. Fani są widoczni w kamerach i na zdjęciach, nierzadko przebijają się też do mediów społecznościowych, między innymi za sprawą wyjątkowych transparentów (nie Allez Opi-Omi!) bądź przebrań – oprócz nich, i oczywiście kolarzy, których troszkę tu pomijam, kluczową rolę w wyścigu odgrywają też ci, których w kamerach najczęściej nie widać. To dziesiątki, może nawet setki ludzi, którzy poświęcili kilka miesięcy, by zorganizować tak skomplikowane przedsięwzięcie, jak wyścig kolarski. Lwia część pracy wykonywana jest jednak na długo przed zameldowaniem się pierwszych ekip w wyścigowych hotelach – sam wyścig jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej  To, co mamy okazję oglądać, jest efektem długiej pracy wielu pasjonatów – od wierchuszki, po wolontariuszy pomagających w bardzo prozaicznych, ale jakże potrzebnych sprawach, jak chociażby – z mojej perspektywy – transport dziennikarzy na start i metę zmagań.

Do dziś siedzi mi w głowie również obrazek z Alpbach, gdzie kończył się pierwszy etap wyścigu. Po jego zakończeniu, przeprowadzeniu rozmów z kolarzami, a następnie ich spisaniu, wraz z kilkoma zagranicznymi dziennikarzami udaliśmy się na krótkie aperitivo. Wracając do hotelu, pokonywaliśmy stromą ściankę, gdzie ledwie kilka godzin wcześniej Tao Geoghegan Hart sięgnął po zwycięstwo, pokonując Felixa Galla – gdyby ktoś nie widział tego pojedynku, a w Alpbach pojawił się dopiero po godzinie 19, nie miałby pojęcia, że cokolwiek się tam wydarzyło. Pracownicy Tour of the Alps bardzo szybko uprzątnęły barierki, bramę mety i całą resztę, a następnie błyskawicznie, oczywiście w granicach przepisów ruchu drogowego, udały się w stronę Brunecku, gdzie kończył się drugi etap. Dla niektórych praca zaczyna się w momencie, w którym kibic naciska czerwony przycisk na pilocie – warto o tym pamiętać.

Kibice na starcie drugiego etapu w Reith im Alpbachtal | fot. Sprint Cycling Agency / Tour of the Alps
Międzynarodowa integracja, nie tylko austriacko-włoska

Organizatorzy Tour of the Alps dbają o swój wizerunek i zależy im na tym, by wyścig cieszył się jak największym zainteresowaniem w mediach, nie tylko włoskich i austriackich. Po doświadczeniach z mistrzostw Europy w Trydencie, a także ubiegłorocznej alpejskiej rywalizacji, lecąc do Włoch byłem przekonany, że czeka mnie niezwykły tydzień i ostatnią rzeczą, o którą będę musiał się martwić, będą warunki pracy. Poza tym, że wszystko zawsze było dopięte na ostatni guzik, wraz z innymi dziennikarzami mieliśmy okazje poznać wszystkie trzy regiony, przez które przejeżdża Tour of the Alps – Tyrol, Tyrol Południowy i Trydent.

Różnego rodzaju aktywności pozawyścigowe nie tylko przybliżyły nam kulturę czy kuchnię miejsca, w którym akurat przebywaliśmy, ale także pozwoliło na większą niż zazwyczaj integrację, wymianę doświadczeń i opinii, co – szczególnie dla mnie, jeszcze młodego chłopaka – było bardzo cenne. Właśnie za tymi rozmowami i codziennym kontaktem z tak wielkimi pasjonatami będę tęsknił najbardziej, ale nie ma co się mazać – już za chwilę kolejne wyścigi…

Już nie z Tour of the Alps, Kacper Krawczyk

Poprzedni artykułStanisław Aniołkowski: „Bardzo mnie cieszy pierwsze zwycięstwo w sezonie”
Następny artykułMarianne Vos: „Cieszymy się ze zwycięstwa i czekamy na następne”
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Artur Kalbarczyk
Artur Kalbarczyk

Dla mnie, zwykłego oglądacza zmagań kolarzy, artykuł trafia w punkt. Oglądając, nawet najbardziej spektakularne akcje, etapy czy wyścigi w TV, czuć że jakiejś przyprawy brakuje. Tym kamieniem filozoficznym jest bycie częścią imprezy, chociażby w postaci kibica-krzykacza. Zazdroszczę więc autorowi, że mógł tak długo i ze wszech stron obserwować taki tour.