fot. Soudal-Quick Step

Remco Evenepoel po raz drugi z rzędu wygrał Liege-Bastogne-Liege. Belg znów wygrał po samotnej szarży.

Ostatnia przeszkoda na drodze do historii

Po zwycięstwach w Amstel Gold Race i Strzale Walońskiej Tadejowi Pogacarowi pozostał już tylko jeden krok do tego, by przejść do historii, jako pierwszy od dawna kolarz, który ustrzelił ardeński tryplet. No… może nie do końca, bo około 4 godziny przed planowaną metą wyścigu panów, sztuka ta udała się Demi Vollering. Jednak jeśli chodzi o mężczyzn, to ostatnim, któremu się to udało, był Philippe Gilbert – od jego wyczynu minęło już 12 lat (konkretniej to 11 lat i 364 dni). Oprócz niego na liście wybrańców widnieje jedynie Davide Rebellin, a na drodze do tego osiągnięcia wielokrotnie wywracali się tacy znakomici kolarze jak Alejandro Valverde (on zawsze na pierwszej przeszkodzie), Jan Raas czy Eddy Merckx.

Teraz czekało go, przynajmniej na papierze, zadanie najtrudniejsze – przynajmniej jeśli chodzi o rywali, których musiał pokonać. Na trasie Amstel Gold Race jedynym kolarzem, który w przeszłości wygrywał ten wyścig, był Michał Kwiatkowski, który zresztą przyjechał osłabiony po kontuzji. W Strzale Walońskiej lista nieobecnych była jeszcze dłuższa.

Natomiast w „Staruszce” wszyscy spodziewali się tego, że godnym rywalem dla Słoweńca okaże się Remco Evenepoel – ubiegłoroczny zwycięzca. Pomimo zaledwie 24 lat na karku, Pogacar zdążył już stoczyć mnóstwo pamiętnych starć z Van Aertem i Van der Poelem, Primozem Roglicem oraz Jonasem Vingegaardem. Cały świat liczył na to, że jego pierwszy wielki bój z ostatnim zawodnikiem kolarskiego „Big Six” będzie miał miejsce właśnie dziś.

 

 

 

 

 

 

Pojedynku nie będzie!

Starcie dwóch młodych tytanów było głównym tematem kolarskich debat od przynajmniej tygodnia. Wszystko było przygotowane. Remco Evenepoel przygotował specjalny, galowy, strój mistrza świata…

… a Eurosport na ostatnie minuty przed transmisją przygotował kilka wywiadów z kolarzami, w których regularnie pojawiało się nazwisko Pogacara, a na koniec dołożył materiał z Philippem Gilbertem.

Niestety – wszystko to okazało się zupełnie niepotrzebne. Nim rozpoczęła się transmisja Pogacara nie było już bowiem na trasie. Musiał się wycofać po upadku na zjeździe. W pewnym sensie powtórzyła się historia sprzed roku, gdy Słoweniec również przyjechał do Belgii z myślą o zwycięstwie w „Staruszce”, a z powodu kłopotów rodzinnych nawet nie stanął na starcie (co ciekawe pisaliśmy o tym dokładnie rok temu).

Show must go on

Wyścig jechał jednak dalej. Na czele mieliśmy 11 zawodników, jadących około 4 minut przed główną grupą. Znaleźli się wśród nich: Jason Osborne (Alpecin-Fenix), Mathis Le Berre (Arkea-Samsic), Lars van den Berg (Groupama-FDJ), Paul Ourselin (TotalEnergies), Georg Zimmermann (Intermarche), Fredrix Dversnes (Uno-X), Simone Velasco (Astana), Johan Meens (Bingoal), Alexandre Balmer (Jayco-AlUla), Rubens Apers i Hector Carretero.

Ich przewaga nad goniącymi przez długi czas wynosiła około 4 minut, ale w końcu zaczęła topnieć. Na 60 kilometrów ich przewaga nad główną grupą wynosiła już tylko minutę – zresztą nie wszystkich, bo spośród wszystkich uciekinierów dnia z przodu było już tylko czterech: Osborne, van den Berg, Zimmermann i Velasco. Po chwili pozostał z nich tylko ten ostatni. Tylko on był w stanie podążyć za atakiem Jana Tratnika na Col du Rosier.

Zaraz zaraz – możecie zapytać – a skąd wziął się tutaj Tratnik? Otóż Słoweniec oderwał się od głównej grupy 20 kilometrów wcześniej – na Cote de Wanne. Za nim podążyli Magnus Sheffield Valentin Madouas i utworzona w ten sposób trójka rozpoczęła pogoń za ucieczką. Cel udało się zrealizować tylko byłemu zawodnikowi CCC Sprandi Polkowice.

Nic dwa razy się nie zdarza (?)

Pozostali szybko wrócili do peletonu, który w tamtym momencie był już mocno przerzedzony – w dużej mierze za sprawą pracy kolarzy Soudal-Quick Step. Już przed startem wyścigu było wiadomo, że Remco Evenepoel dysponuje naprawdę mocną ekipą i na trasie to się tylko potwierdzało. Tempa nadawanego przez „Watahę” nie wytrzymał Enric Mas, a ciężkie chwile przeżywali również inni faworyci – Aleksiej Łucenko i Benoit Cosnefroy.

Ekipa Patricka Lefevere’a ewidentnie postawiła wszystko na jedną kartę. Do pracy włączyli się wszyscy jej kolarze z wyjątkiem Evenepoela. Plan był klarowny. Jak najmocniej zmęczyć rywali, a później zadusić rywali na Cote de la Redoute, by ułatwić liderowi powtórzenie manewru sprzed roku.

Długo faktycznie wszystko szło dobrze. Przyspieszenie Ilana Van Wildera, bo to właśnie on, a nie zdecydowanie bardziej utytułowany Juliana Alaphilippe’a był ostatnim pomocnikiem Belga, naciągnęło główną grupę do granic możliwości. Evenepoel wykorzystał tę pracę i zaatakował właściwie w tym samym miejscu, co rok wcześniej. Udało mu się nawet odjechać rywalom! Tylko że na zjeździe dopadł do niego Tom Pidcock, a gdzieś za ich plecami majaczyli dwaj kolarze Trek-Segafredo – Mathias Skjelmose i Giulio Ciccone.

Evenepoel zamiast Pogacara

Atak nie okazał się więc taki sam – a więc równie skuteczny, co przed rokiem. Mimo wszystko, patrząc na ogólny obraz – był, z drobnymi modyfikacjami, powtórką wyścigu sprzed roku. Remco Evenepoel nie zamierzał bowiem mierzyć się w dwójkowym finiszu z Pidcockiem – kolarzem od niego zdecydowanie szybszym. Nie musiał – wystarczyło nieco przyspieszyć na kolejnym podjeździe – Cote de Forges i Brytyjczyk już znalazł się daleko z tyłu.

W ten sposób Belg właściwie zapewnił sobie zwycięstwo. Za nim utworzyła się grupka, walcząca o drugie miejsce. Znaleźli się w niej kolarze, którzy w tej roli odnajdywali się doskonale – Healy, Pidcock, Ciccone i Skjelmose. Każdy z nich pokazywał się już ze świetnej strony podczas tegorocznego Tryptyku.

Ciccone i Skjelmose zajęli odpowiednio 2. i 5. miejsce w Strzale Walońskiej, a Healy i Pidcock byli na podium Amstel Gold Race. Wtedy żaden z nich nie miał szans na zwycięstwo, bo zdecydowanie lepszy okazał się Tadej Pogacar – teraz rolę Słoweńca przejął Belg. Niebawem okazało się też, że akcja nie zapewni im nawet walki o drugie miejsce – dość szybko wchłonął go peleton.

Nie wszystkich to jednak zniechęciło. Przede wszystkim dotyczy to Healy’ego, który na Cote de la Roche aux Faucons zaatakował i razem z Santiago Buitrago oddalił się od reszty. Jednak w dalszym ciągu aktywny pozostawał też Pidcock, który po drobnym kryzysie na ostatnim podjeździe, złapał drugi oddech i dołączył do jadącej za Evenepoelem dwójki. Nie rzucili mu jednak rękawicy. Na ostatnich kilkuset metrach Belg mógł już celebrować zwycięstwo, a i tak pokonał rywali o ponad minutę.

Najszybszy z jadącej za nim trójki okazał się Pidcock, podium uzupełnił Buitrago, a czwartym miejscem musiał zadowolić się Irlandczyk, który jednak i tak może być dumny ze swojej postawy w ostatnich dniach.

Results powered by FirstCycling.com

Poprzedni artykułLennert Van Eetvelt zawieszony za naruszenie protokołu antydopingowego
Następny artykułRemco Evenepoel: „Ten monument, w tej koszulce – to niewiarygodne!”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Marcraft
Marcraft

Remco pokazał, kto jest najlepszym kolarzem na świecie. Pogacar ostatnio męczył bułę, a Remco na luzie odjechał 30 km od mety nie dając nikomu najmniejszych szans.

Jan
Jan

„męczył bułę” ???? co ty pie.sz?

Tal Tal
Tal Tal

Na luzie?
Tego nie wiadomo, po Remco nigdy nie widać zmęczenia, czy jest wypoczęty czy zmęczony zawsze ta sama mimika u niego jest.
Ale w tym wyścigu pewnie tak było 🙂

Leon
Leon

Pogacar by wygrał gdyby nie tak kraksa