fot. Unipublic / Charly Lopez

Hiszpańskie media mówią: „La Vuelta es muy abierta”, czyli, że kwestia tego, kto wygra 77. edycję wciąż jest otwarta. Na pewno można z tym polemizować – wszystko zależy pewnie od tego, czy w jeździe Remco Evenepoela na dwóch ostatnich górskich etapach dostrzega się kryzys czy skuteczną obronę. Oto podsumowanie drugiego tygodnia wyścigu.  

O Remco Evenepoelu wiadomo coraz więcej

Przed rozpoczęciem drugiego tygodnia La Vuelty mogliśmy zastanawiać się, jak 22-letni Belg poradzi sobie z najtrudniejszymi górskimi etapami w tegorocznej edycji, które były – nie da się ukryć – kluczowe dla ostatecznych losów w klasyfikacji generalnej. Teoretycznie w trzecim tygodniu wyścigu wszystko zdarzyć się może, ale fakt, że po finiszach na La Panderze i Sierra Nevada Evenepoel nadal jest właścicielem czerwonej koszulki w znaczący sposób przybliża go do końcowego sukcesu.

Największy jak dotąd kryzys dopadł lidera drużyny Quick-Step Alpha Vinyl na stromych fragmentach podjazdu Sierra de la Pandera, ale już drugiego dnia było o wiele lepiej. Na Monachil stracił 36 sekund do Enrica Masa (Movistar) i 15 sekund do Primoza Roglica (Jumbo-Visma). Na szosie wyglądał nie najlepiej, ale pomimo to żaden z jego rywali nie był w stanie pogrążyć go na tyle, by w znaczący sposób zniweczyć jego przewagę. Hiszpańscy eksperci i dziennikarze mówili po tym etapie, że Vuelta wciąż pozostaje otwarta i przebierając nogami czekali na niedzielny finał na tegorocznym dachu wyścigu, czyli podjeździe Monachil, wchodzącym w skład pasma górskiego Sierra Nevada.

Remco Evenepoel wkroczył w nieznany teren, bowiem po raz pierwszy w swojej krótkiej acz błyskotliwej karierze finiszował na wysokości powyżej 2 tys. m.n.p.m. Można powiedzieć, że zdał ten egzamin koncertowo. Mas i Roglic próbowali zadać mu poważniejszy cios, ale Belg zachował spokój, jechał swoim tempem i miał wszystko pod kontrolą. Ostatecznie poniósł mniejsze (wręcz symboliczne) straty niż dnia poprzedniego. Evenepoel korzysta ze zbudowanej przez siebie przewagi na etapach w Asturii oraz w jeździe indywidualnej na czas. Niektórzy usilnie starają się dopatrzeć wielkiego kryzysu w jego nogach, ale raczej na próżno. Czyż nie tak powinien rozgrywać wyścig rasowy specjalista od wielkich tourów? Budować inteligentnie przewagę, gdy nadarza się okazja, a później – w nieco trudniejszych dla siebie momentach – przejść do defensywy? W trakcie ostatniego dnia odpoczynku Remco Evenepoel ma minutę i 34 sekundy przewagi nad drugim Primozem Roglicem oraz 2 minuty i sekundę zapasu czasowego nad Masem.

Nad przygotowaniem fizycznym Evenepoela czuwa w drużynie Quick-Stepu Koen Pelgrim, z którym wpadli na pomysł, aby przygotowując się do Vuelty spać na wysokości, a nie trenować. Miało to dać Belgowi oswojenie z takimi warunkami, ale jednocześnie świeżość. Pelgrim w wywiadzie dla dziennika „El Pais” zdradził, że najbardziej obawiał się tego, aby Evenepoel nie przyjechał na Vueltę „zajechany”. Wygląda na to, że nocleg w hotelu Syncrosfera Aleksandra Kołobniewa w Denii, w Hiszpanii, gdzie można imitować warunki przebywania nawet na wysokości 3800 m.n.p.m., przyniósł oczekiwane rezultaty.

W podsumowaniu pierwszego tygodnia pisałam o Remco 2.0 – bardziej zachowawczym, wyważonym, pokornym, ale także dysponującym świetną formą. Wszystko to, co wydarzyło się w Andaluzji zdaje się potwierdzać pozbawione tezy. Mentalnie i fizycznie Evenepoel przygotowany jest znakomicie i tego już nic nie może zmienić. A gdzie szosa może pokrzyżować mu plany? 17. etap zakończy się na zupełnie nowym dla Vuelty podjeździe Alto de Piornal (pierwsza kategoria), natomiast 20. odcinek to górski etap z pięcioma oznaczonymi premiami górskimi (położonymi w paśmie Sierra de Guadarrama), w tym z finałowym podjazdem pierwszej kategorii Puerto de Cotos, gdzie w 2015 roku Fabio Aru zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, pokonując Tom Dumoulina. Tak czy siak wydaje się, że jedyne, co może powstrzymać 22-latka przed pierwszym w karierze zwycięstwem w wielkim tourze to spadek formy w trzecim tygodniu, bo jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tego typu wysiłkiem.

Richard Carapaz wrócił do wygrywania etapów na wielkich tourach

29-letni Ekwadorczyk przyjechał na Vueltę z ambicjami walki w klasyfikacji generalnej, ale „splot różnych okoliczności” sprawił, że nie przygotował wystarczająco dobrej formy. Po tym, jak wyścig przeniósł się z Holandii do Hiszpanii nie czuł się najlepiej i swoje szanse w „generalce” pogrążył na etapach w Asturii. Carapaz jest jednak twardym i zaciętym gościem, a ponadto znakomitym kolarzem, który od kilku lat utrzymuje wysoki poziom.

Świetne umiejętności jazdy po górach wykorzystał na podjazdach Penas Blancas i Sierra de la Pandera. Zwycięstwo na 12. etapie było jego pierwszym w wielkim tourze od 2019 roku, kiedy to triumfował na etapie wyścigu Giro d’Italia do Courmayeur (Monte Blanco). Była to zresztą ta edycja Giro, którą wygrał. W tym sezonie jego wielkim celem również był włoski wielki tour, ale ostatecznie pokonał go Jai Hindley, a on finiszował drugi. Wcześniej został mistrzem Ekwadoru w jeździe indywidualnej na czas oraz wygrał etap w wyścigu Volta a Catalunya.

Oba zwycięstwa na tegorocznej Vuelcie przypomniały światu o tym, że Carapaz jest jednym z najlepszych górali na świecie i zarazem niesamowitym walczakiem. Niektórzy pytali już „co się z nim dzieje?”, a on pokazał, że potrzebował przetrwać trudniejszy okres, aby wrócić w pełnej chwale. Upust emocjom z tym związanym dał na Penas Blancas, gdy kilkakrotnie walił w kierownicę, zanim uniósł ręce w geście triumfu. Miło było patrzeć na wspólną radość jego masażysty – Polaka Marka Sawickiego, która dwukrotnie wybuchła za linią mety i trafiła nawet na oficjalne konta w mediach społecznościowych hiszpańskiej Vuelty. Marek jest jego zaufanym człowiekiem i pierwszą osobą, z którą Locomotora del Carchi dzieli się swoimi sukcesami i porażkami.

Mads Pedersen – ostoja wyścigu

Wydaje się, że najmocniejszym – albo równie mocnym – obok Remco Evenepoela jest w tegorocznej edycji wyścigu Mads Pedersen. Duńczyk trzy razy finiszował drugi, aż wreszcie okazał się najlepszy na skrojonym pod niego etapie do miejscowości Montilla. Na prowadzącym pod górę finiszu wyprzedził drugiego Bryana Coquarda (Cofidis) oraz Pascala Ackermanna (UAE Team Emirates). Dzięki temu zwycięstwu powiększył swoje prowadzenie w klasyfikacji punktowej i ma teraz 284 punkty, a drugi Fred Wright (Bahrain-Victorious) tylko 111.

Duńczyk od początku sezonu prezentuje wysoką formę, a etapowe zwycięstwo zdobył także na Tour de France. Nie ma problemu z przejeżdżaniem wysokich gór, jest czujny na lotnych premiach i mocny na finiszach. Na uwagę zasługuje również jego sposób bycia – nigdy nie jest wściekły po porażkach, dziennikarzom zawsze rzeczowo wyjaśnia ich przyczyny, a przy tym konsekwentnie i cierpliwie dąży do celu. Gdy latem drużyna Trek-Segafredo poinformowała, że przedłużyła z nim kontrakt jej szef, Luca Guercilena, zapewniał, że Pedersen ma wielki talent i że dostarczy zespołowi jeszcze wiele powodów do radości. I tak się dzieje – wyraźnie widać, że na klasie Pedersena można polegać.

Mistrz świata z Yorkshire zapowiedział jednocześnie, że nie wystartuje w tegorocznych mistrzostwach świata w Australii, bo „istnieje inne życie obok kolarstwa”. Mads zdroworozsądkowo spogląda na kolarski światek i stąpa po ziemi, co czyni go świetnym sportowcem i ciekawym człowiekiem. Wydaje mi się, że tą wypowiedzią o mistrzostwach świata przypomniał wszystkim, że kolarze też są ludźmi i podobnie jak my muszą czasami mieć po prostu wolne.

Niewidoczni weterani

Kończący po tym sezonie karierę Vincenzo Nibali i Alejandro Valverde stają od wtorku przed ostatnią szansą na pożegnanie się z wielkimi tourami miłym, sportowym akcentem. Do tej pory pozostają praktycznie niewidoczni w wyścigu. Valverde pełni w drużynie Movistar rolę szczególnego pomocnika, zaś Vincenzo Nibali raczej stara się być mentorem i być może – w swoim stylu – szykuje coś na trzeci tydzień. Ciekawe, czy chociaż jeden z nich zaistnieje w tej Vuelcie w jakikolwiek sposób. Do tej pory bowiem z pewnością są skarbami dla swoich drużyn i kibiców obecnych na miejscu, ale publiczność przed telewizorami może odczuwać za nimi tęsknotę. Co prawda „Rekin z Messyny” był w ucieczce podczas niedzielnego etapu, ale nie walczył o etapowe zwycięstwo. Zobaczymy, co pozostało w nogach dwóch starym wyjadaczom.

Poprzedni artykułWollongong 2022: Mathieu van der Poel na czele reprezentacji Holandii
Następny artykułEnric Mas: „Dlaczego nie możemy odrobić jeszcze więcej czasu do Remco Evenepoela?
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Michal
Michal

„Remco Evenepoel wkroczył w nieznany teren, bowiem po raz pierwszy w swojej krótkiej acz błyskotliwej karierze finiszował na wysokości powyżej 2 tys. m.n.p.m.” – Remco wygrał wyścig San Juan, gdzie jeden z etapów kończył się na 2600.

„Największy jak dotąd kryzys dopadł lidera drużyny Quick-Step Alpha Vinyl na stromych fragmentach podjazdu Sierra de la Pandera, gdzie stracił 36 sekund do Enrica Masa (Movistar) i 15 sekund do Primoza Roglica (Jumbo-Visma).” – Sierra de la Pandera była w sobotę, podane straty są z niedzieli.

Czyta ktoś to przed publikacją czy płatność od sztuki?