fot. Bahrain-Victorious / SprintCycling

Historia Kamila Gradka jest dowodem na to, że zawsze trzeba wierzyć w siebie i że los może w każdej chwili odwrócić się na naszą korzyść. Po rozpadzie drużyny CCC Team, aktualny wicemistrz Polski w ITT trafił do składu drugiej dywizji Vini Zabu, ale po sezonie 2021 ponownie został bez drużyny. Długo szukał nowej, miał już kończyć karierę, a dzisiaj ściga się w Tour de France. Z 31-letnim Polakiem z Koziegłów porozmawialiśmy przez telefon podczas pierwszego dnia odpoczynku.

Po ubiegłym sezonie omal nie zostałeś zmuszony do zakończenia kariery, a teraz jesteś na Tour de France. Jak się z tym czujesz? 

Nie ukrywam, że spełniłem w ten sposób jedno ze swoich kolarskich marzeń.  Nie każdemu dane jest wystartować w tym wyścigu – niekiedy nawet dobrzy kolarze mają z tym problem. W dodatku ścigam się teraz w jednej z najlepszych drużyn na świecie, więc jest to dla mnie duże wyróżnienie.  

Kolarze mówią zawsze, że atmosfera na Wielkiej Pętli jest absolutnie wyjątkowa – nie do powtórzenia na żadnym innym wyścigu. Potwierdzasz to?  

Na pewno jest to odczuwalne. Jest to niepowtarzalny wyścig. To, co działo się w Danii… Mówiąc szczerze jeszcze czegoś takiego nie przeżyłem w swojej dotychczasowej zawodowej karierze. Emocje były ogromne. A presja? Oczywiście, że jest. Jest to najważniejszy wyścig kolarski w kalendarzu. Każdy chce pojechać tutaj jak najlepiej. Było to czuć szczególnie na drugim etapie, gdzie na tym słynnym moście istniało ryzyko, że wiatr podzieli peleton. W związku z tym już od pierwszego kilometra czuć było napięcie w peletonie. Ostatecznie nic się nie wydarzyło, ale stres był. 

Tamten etap udało się twojej drużynie i wszystkim innym przejechać bez szwanku, ale za to wczoraj w kraksę, która wydarzyła się około 10 kilometrów przed metą byli zamieszani Damiano Caruso i Jack Haig. 

Tak. Wczoraj popełniliśmy mały błąd – być może jechaliśmy za bardzo z tyłu i skończyło się to tak, że właściwie każdy z nas uczestniczył w tej kraksie (śmiech). Zanim wszyscy się pozbierali, to zostało 3 kilometry do mety, więc było za późno, żeby dojść peleton. Jednak staramy się podnosić wzajemnie na duchu, bo 39 sekund to nie jest jakaś kosmicznie duża strata dla kogoś, kto jest dobry w górach. Jeśli podium przegra się 15 sekund, to wtedy można żałować. Teraz jednak trzeba zachować spokój i jechać dalej. Dzisiaj ciężko jest powiedzieć, czy to będzie miało znaczenie dla ostatecznych rozstrzygnięć w klasyfikacji generalnej. W środę mamy etap z brukami, więc tam też wiele może się wydarzyć. Trzeba skupić się na tym, żeby już więcej tych sekund nie stracić. 

A ty jak się czujesz? W jakiej jesteś dyspozycji? 

Fizycznie czuję się dobrze. Przyjechałem tutaj przede wszystkim z zadaniem na pierwsze półtora tygodnia wyścigu. Mam wspierać drużynę na płaskich odcinkach i wydaje mi się, że moja dyspozycja jest dobra. Moje przygotowania do Tour de France zaczęły się tak naprawdę w połowie kwietnia, po powrocie po kontuzji. Plany startowe uległy zmianie, dołączyłem do szerokiego składu na Tour i ostatnie dziesięć-jedenaście tygodni były podporządkowane temu startowi. Nogi są dobre i wszystko jest w porządku.  

Ale jedziesz z myślą o dojechaniu do Paryża? 

Oczywiście! A jak inaczej?! Nie po to startuję w wyścigach, nie po to jestem kolarzem, żeby się wycofywać. Tak, jak powiedziałem – możliwość ścigania się w Tour de France jest dla mnie niezwykłym przeżyciem, dlatego będę chciał ukończyć wyścig za wszelką cenę. 

Jak dokładnie przebiegały twoje przygotowania do Tour de France? 

Byłem wyłączony z przygotowań wysokogórskich z drużyną, ponieważ stwierdziliśmy, że nie jest mi to potrzebne. Ostatnim przetarciem było dla mnie Dauphiné. Jak już mówiłem, skupiam się mocno na pierwszej części wyścigu, bo jest sporo płaskich i wietrznych etapów. To jest moje największe zadanie. W związku z tym obozy wysokogórskie nie miały większego sensu. Większość czasu spędzałem w domu, a niektóre treningi realizowałem w polskich górach i tak to wyglądało. Na Dauphiné przekonałem się, że moja dyspozycja jest w porządku. Mieliśmy tam bliźniaczy etap do tego, który będzie na Tour de France, a na Col du Galibier wjechałem w pierwszej grupie. Myślę, że jak na mnie, to dyspozycja w górach nie jest najgorsza i pozwoli mi przetrwać (śmiech).

Jak wyglądał transfer z Danii i ten pierwszy dzień odpoczynku? 

Lecieliśmy samolotem w niedzielę wieczorem i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tego, jak zostało to zorganizowane. Myślałem, że zajmie nam to dłużej, ale tak naprawdę godzinę po zakończeniu etapu organizator podstawił autokary, które miały nas zawieźć na lotnisko. Wsiadając do nich dostaliśmy karty pokładowe i podjechaliśmy pod sam terminal. Wysiadając zeskanowaliśmy tylko boarding pass i właściwie po 30 minutach od wejścia do autobusu siedzieliśmy już w samolocie. Wszystko poszło bardzo szybko, ale gdzie miałoby być to wszystko lepiej zorganizowane niż na Tour de France? Również po wylądowaniu na płycie były podstawione autokary, które rozwiozły nas do hoteli. W sumie ta podróż naprawdę nie zajęła. 

Dzisiejszy [poniedziałek] dzień mieliśmy nieco luźniejszy. Śniadanie zjedliśmy nieco później, bo o dziewiątej, a o jedenastej wyruszyliśmy na rower i jeździliśmy dwie godziny. Sprawdziliśmy część trasy jutrzejszego [wtorkowego, czwartego] etapu, bo akurat śpimy w hotelu w pobliżu. Po południu masaż i zajęcia z osteopatą, a teraz kolacja i spać [rozmawialiśmy przed 19:00]. Jutro zaczynamy ściganie od nowa. 

Ostatnio rozmawialiśmy w styczniu, tuż po oficjalnym ogłoszeniu twojego transferu do Bahrain-Victorious, zatem miałeś trochę czasu na zintegrowanie się z drużyną. Jak się czujesz w tym towarzystwie?  

Dobrze się tutaj czuję i – raz jeszcze podkreślam – cieszę się z tego, że znalazłem się w składzie na Tour. Dołączyłem do zespołu dość późno, gdy właściwie skład był już właściwie zamknięty, ale myślę, że jakoś tam się z chłopakami dogadujemy. Oni są zadowoleni z mojej pracy i to na pewno poskutkowało tym, że jestem tu, gdzie jestem. 

W tamtym roku o tej porze nie przypuszczałbyś, że dzisiaj będziesz ścigał się w Tour de France, prawda?  

Nie (śmiech). Chyba byłem pogodzony z tym, że może się to już nigdy nie wydarzyć, więc tym bardziej się cieszę. 

Rozmawiała Marta Wiśniewska

Poprzedni artykułEgan Bernal może powrócić do ścigania podczas Vuelty a Burgos
Następny artykułIntermarché-Wanty-Gobert Matériaux założy swoją drużynę rozwojową
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Mike Banan
Mike Banan

Gratulacje i powodzenia! Dla kibiców jak ja, to zupełnie inny odbiór, kiedy w wyścigu jadą polacy. Wiem, że każdy ma tam swoją rolę, ale miło się ogląda kiedy to Kamil ciągnie peleton. Pół roku temu nikt się nie spodziewał, że Kamil pojedzie w TdF. Dziś nikt się nie spodziewa, ze wygra któryś z etapów 😀