fot. Getty Images Sport

Czasem mówi się, że zdobyć tytuł jest łatwiej, niż go później obronić. Ellen Van Dijk nie udała się ta sztuka. Zdołała jednak zrobić coś być może bardziej imponującego – zdobyć tytuł po ośmioletnej przerwie.

2013 rok był dla Van Dijk najlepszym w karierze. Miała 26 lat i przed mistrzostwami świata we Florencji zanotowała aż 12 triumfów. Na pięć ostatnich wyścigów przed imprezą roku, wygrała aż cztery. W każdym z jej triumfów dużą rolę odgrywały świetne występy na odcinkach jazdy na czas – drużynowej lub indywidualnej. Z Włoch wróciła z dwoma złotymi medalami. Po jeden sięgnęła wraz ze swoją ówczesną drużyną – Team Specialized-lululemon, po drugi podczas indywidualnej czasówki.

Od tamtej pory minęło wiele lat, ale Ellen Van Dijk przez cały czas utrzymywała solidny poziom. Trzykrotnie sięgała po medale mistrzostw świata, tyle że żaden z nich nie był złoty. Jej poletkiem stały się mistrzostwa Europy. Podczas tej imprezy aż czterokrotnie zdobywała złoto w jeździe indywidualnej na czas (2016-2019). W tym roku również wygrała, tyle że wyścig ze startu wspólnego. Zdobyłaby dublet, gdyby nie Marlen Reusser, która pokonała ją o 19 sekund.

Zresztą Szwajcarka stawała się powoli jej największym przekleństwem. To właśnie z nią przegrała walkę o srebro mistrzostw świata w ubiegłym roku. To właśnie ona pokonała podczas próby czasowej rozgrywanej podczas największego etapowego wyścigu w Holandii – Simac Ladies Tour. To, co wydarzyło się w Trydencie było po prostu wisienką na torcie. Ciągłe przegrywanie z jedną zawodniczką najwyraźniej ciążyło Holenderce. Przynajmniej na to wskazuje jej wypowiedź po zakończeniu rywalizacji.

Reusser była mocna przez okrągły rok. Mi też szło bardzo dobrze, ale ona pokonywała mnie właściwie za każdym razem. Wiedziałam, że wygranie z nią tutaj będzie niesamowicie trudne. Musiałam pojechać czasówkę życia

I jak powiedziała, tak zrobiła. Jej występ mógł imponować. W czasie pokonywania 30-kilometrowego dystansu zdołała dogonić Lisę Klein, a niewiele zabrakło, by dogoniła Leah Thomas. Gdy wjeżdżała na metę, nad drugą Riejanne Markus miała prawie dwie minuty przewagi. Później relacjonowała:

Gdy dojeżdżałam na metę, widziałam, że poszło mi bardzo dobrze. Jednak pytanie brzmiało: „Czy to wystarczy?” Na poznanie odpowiedzi musiałam czekać półtorej godziny. Nie wiem, czy to działało na moją korzyść, czy nie, ale gdy Rausser była szybsza na punktach kontrolnych, czułam ogromny niepokój

Na koniec okazało się jednak, że wszystko poszło po jej myśli. Rausser, która zaczęła bardzo szybko, w końcu zaczęła słabnąć. Na pierwszym punkcie pomiaru czasu miała trzy sekundy przewagi, na kolejnym już tylko dwie, a końcówka była dla niej na tyle nieudana, że wjeżdżając na metę miała już 10 sekund straty do Holenderki.

Po ośmiu latach przerwy Van Dijk znów jest więc mistrzynią świata, a teraz szykuje się do kolejnych wyzwań. Dzisiejszym startem nie zakończyła przecież swojego udziału we flandryjskim czempionacie. Na pewno zobaczymy ją przecież na starcie wyścigu ze startu wspólnego, a być może także w zawodach sztafet mieszanych. Przed nią są więc kolejne szanse medalowe, a jeśli nawet tym razem nie sięgnie po żaden krążek, to z pewnością wyręczy ją któraś z koleżanek.

 

Poprzedni artykułFlandria 2021: Romain Bardet pokonany przez przeziębienie
Następny artykułAnnemiek Van Vleuten znów narzeka na radio
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments