fot. Tour de France

Mark Cavendish wygrał dziś 34. etap Tour de France! W ostatnich latach borykał się z mononukleozą i depresją, ale pokazał, że nie ma dla niego niemożliwego – wrócił na zwycięską ścieżkę, wystartował w Tour de France, co jeszcze niedawno wydawało się nierealne, był najszybszy na czterech odcinkach, dzięki czemu wyrównał rekord Eddy’ego Merckxa w liczbie wygranych etapów Tour de France!

Młody Brytyjczyk podbija Francję

Przygoda kolarza z Wyspy Man z Wielką Pętlą rozpoczęła się w 2007 roku – przyjechał na Tour de France jako świetnie zapowiadający się sprinter, który w swoim palmares miał Scheldeprijs, a także etapy takich wyścigów, jak Volta Ciclista a Catalunya czy 4 Dni Dunkierki. Celował w etapowe zwycięstwo, ale na pierwszych dwóch etapach mocno się poobijał, przez co na kolejnych odcinkach nie walczył o najwyższe lokaty. Z Touru wycofał się na ósmym, górskim etapie.

Rok później wrócił silniejszy – stanął na starcie podbudowany triumfami w Scheldeprijs, a także na dwóch odcinkach Giro d’Italia. Udało mu się wygrać pierwszy płaski etap wyścigu, kończący się w Chatearoux. Później wygrywał jeszcze na trzech odcinkach i było wiadomo, że rozpoczyna się era Cavendisha. W kolejnych latach było jeszcze lepiej – wciąż dominował i (aż do 2013 roku) rokrocznie wygrywał co najmniej pięć etapów Tour de France.

Cavendish był bezlitosny dla swoich rywali – dzięki swojej szybkości, ale także znakomitemu rozprowadzeniu, pokonywał największe gwiazdy sprintu: Oscara Freire, Thora Hushovda, Tylera Farrara… można tak wymieniać bez końca. Trzeba przyznać, że wstrzelił się w okres zmiany pokoleniowej, kiedy tacy sprinterzy, jak Erik Zabel, Alessandro Petacchi czy Robbie McEwen byli u schyłku swoich wspaniałych karier, ale i tak jego wyniki były imponujące. W wieku 26 lat na swoim koncie miał 20 wygranych etapów Wielkiej Pętli!

Triumfy wyjątkowe

Każdy etap Wielkiego Touru, a w szczególności Tour de France, ma swoją historię, ale niektóre ze skalpów Marka Cavendisha są niezwykłe. Na pewno należy wymienić tu pierwszy z nich – na piątym etapie Touru w 2008 roku w Chateroux pokonał takich kolarzy, jak Thor Hushovd . W tym małym miasteczku w centralnej Francji triumfował jeszcze dwukrotnie, w tym w tegorocznej edycji Tour de France.

Wielkiej Pętli 2008 nie udało mu się ukończyć, ale dokonał tego rok później. Sięgnął wtedy po 5 zwycięstw, w tym na Polach Elizejskich. Na kreskę wpadł wtedy kilka metrów przed swoim rozprowadzającym z Team Columbia – HTC – Markiem Renshawem. Na etapie z metą w Paryżu „Manxman” triumfował jeszcze w kolejnych trzech edycjach Tour de France.

Warto jednak zatrzymać się na roku 2009 i zwrócić uwagę na etap 19., który o dziwo również padł łupem Marka Cavendisha. „O dziwo” nie jest w tym przypadku sarkastyczne (choć mogłoby się tak wydawać), ponieważ w końcówce tego odcinka kolarze pokonywali 14-kilometrowy (!) podjazd – Col de l’Escrinet (4,1%; szczyt zlokalizowany był 17 kilometrów przed metą). Mark Cavendish spróbował powalczyć na tym etapie za namową Bjarne Riisa i… udało mu się wygrać sprint z 40-osobowego peletonu. Sam opisywał później ten triumf jako najlepszy w jego karierze.

W kolejnych latach dokonywał czegoś, o czym marzy wielu zawodników – wygrywał etapy Tour de France w „specjalnych” koszulkach – mistrza kraju, świata, a także w zielonym trykocie lidera klasyfikacji punktowej, który zdobył na własność pierwszy i ostatni (jak dotąd) raz w 2011 roku.

W 2012, gdy ścigał się w tęczowej koszulce, wygrał trzy etapy. Dwa z nich były wyjątkowe – na 18. odcinku rozpoczął finisz na około 250 metrów do mety, zdołał minąć utrzymujących się z przodu uciekinierów z atomową prędkością i wpadł na kreskę kilka dobrych metrów przed rywalami. Po trzeci triumf sięgnął na Polach Elizejskich, gdzie rozprowadzał go jadący w żółtej koszulce Bradley Wiggins, również było niezwykłym obrazkiem.

Nie zawsze było kolorowo

Mark Cavendish w swojej długiej karierze zaliczał nie tylko wzloty, ale i upadki (dosłownie i w przenośni). Pierwszym dużym ciosem była dla niego konieczność opuszczenia debiutanckiego Touru. Rok później wszystko poszło po jego myśli i mogłoby się wydawać, że w 2009 roku było tak samo – sprinter z Wyspy Man zdominował wyścig wygrywając aż 6 etapów. Do pełni szczęścia zabrakło mu jednak zielonej koszulki. Szanse na jej zdobycie, jak sam twierdził, stracił przez niesłuszną dyskwalifikację na 14. etapie

Po kilku latach całkowitej dominacji poziom Marka Cavendisha zaczęli osiągać też inni sprinterzy – Marcel Kittel oraz Andre Greipel. Między innymi z powodu świetnej jazdy Niemców, „Manxman” od 2013 roku nie wygrywał sprintów „na zawołanie”, nie był już bezkonkurencyjny. W 2012 i 2013 roku łącznie udało mu się zwyciężyć na pięciu etapach – tylu, ile średnio wygrywał w czterech poprzednich edycjach. Miało się to zmienić w 2014 roku, kiedy to Tour de France startował z Wielkiej Brytanii, jednak wskutek kraksy na pierwszym etapie, „Cav” wycofał się z rywalizacji. Rok później wygrał tylko raz, a oprócz tego zaledwie trzy razy finiszował w czołowej dziesiątce.

W kolejnej edycji Tour de France wszystko było jak dawniej – niesamowity Mark Cavendish wygrał aż 4 etapy, łącznie w swoim dorobku miał ich już 30. Przed Wielką Pętlą 2017 dużo mówiło się o wyrównaniu rekordu Eddy’ego Merckxa (34 etapowe skalpy), ale z walki wykluczyła go kraksa z Peterem Saganem na finiszu czwartego etapu Tour de France. Później z formą Marka Cavendisha było coraz gorzej.

Okazało się, że Marka Cavendisha dopadł wirus Epsteina-Barra powodujący mononukleozę, co było przyczyną jego słabszych wyników. Dodatkowo, jak przyznał później, zmagał się również z depresją. Mimo tego nie zrezygnował z kolarstwa i wciąż gonił za zwycięstwami. Było jednak o to coraz trudniej, ponieważ nie prezentował poziomu z wcześniejszych lat. Sytuacja była fatalna, gdyż żadna z worldteamowych drużyny nie chciała zatrudnić Marka Cavendisha jedynie „za nazwisko”. Sam kolarz myślał, że ubiegłoroczny wyścig Gandawa – Wevelgem był jego ostatnim startem w karierze.

Odrodzenie

Na szczęście pomocną dłoń do Marka Cavendisha wyciągnął Patrick Lefevere. „Manxman” musiał jednak znaleźć sponsora, który będzie wypłacał mu pensję, gdyż belgijskiego menedżera nie było na to stać. Ostatecznie wszystko ułożyło się po myśli obu dżentelmenów, dzięki czemu Cavendish mógł kontynuować swoją karierę.

Od początku jego przygody z ekipą Deceuninck – Quick-Step było widać, że cieszy się kolarstwem, o czym sam mówił. Już w pierwszych wyścigach w sezonie prezentował się bardzo dobrze, biorąc pod uwagę jego wyniki z poprzednich lat. W końcu nadeszła też pierwsza wygrana od ponad trzech lat – Cavendish był najszybszy na drugim etapie Presidential Cycling Tour of Turkey. W kolejnych dniach dorzucił do tego jeszcze trzy zwycięstwa.

Mimo tego, że wrócił na zwycięską ścieżkę, nie było mowy o tym, że może wystartować w tegorocznej edycji Tour de France. Patrick Lefevere nie brał tego w ogóle pod uwagę – na początku czerwca, w wywiadzie dla portalu bici.pro, na pytanie, czy weźmie Marka Cavendisha na Tour odpowiedział: – Kogo?

Wszystko zmieniło się na początku czerwca, kiedy Sam Bennett, nominalny sprinter ekipy Deceuninck – Quick-Step doznał kontuzji kolana. Mark Cavendish zastąpił go w Belgian Baloise Tour, gdzie wygrał jeden z etapów, a następnie, dość nieoczekiwanie, w Tour de France.

To, jak Mark Cavendish zaprezentuje się w Wielkiej Pętli, było niewiadomą. Pewne było natomiast, że będzie miał do dyspozycji najlepszy pociąg na świecie, którego częścią są tacy kolarze, jak Kasper Asgreen, Davide Ballerini czy Michael Morkov. Na pierwszym sprinterskim etapie w kraksie ucierpiał rower brytyjskiego sprintera, przez co nawet nie próbował walczyć o dobry wynik. Drugiego dnia wszystko zagrało jednak jak należy i udało mu się wygrać finisz z dużej grupy. Było to chyba najbardziej emocjonalne zwycięstwo Cavendisha w jego kilkunastoletniej karierze.

– Moja ostatnia wygrana w Tourze miała miejsce również tutaj, w Fourges. Uniesienie rąk w tym samym miejscu czyni tę sytuację jeszcze bardziej magiczną. Wygrałem w swojej karierze wiele, ale ten triumf jest jednym z najlepszych. Jestem bardzo wdzięczny i szczęśliwy, że mogę być częścią Wolfpacku

– mówił po czwartym etapie Touru Mark Cavendish.

– Mamy ponad 100 zwycięstw na etapach Wielkich Tourów, ale nigdy nie widziałem, żeby płakała cała obsługa. Cavendish od pierwszego dnia Touru mówił, że wygrał tutaj w 2015 roku. Był zmotywowany jak dziecko, które jedzie swój pierwszy wyścig. Miał dużo do wygrania, a nic do stracenia

– dodał Patrick Lefevere.

To, że zwycięstwo nie było przypadkowe, Cavendish pokazał na kolejnych etapach zakończonych finiszami z peletonu. Kolejne triumfy spowodowały, że coraz głośniej mówiło się o możliwym wyrównaniu rekordu Eddy’ego Merckxa, ale Brytyjczyk zdawał się o tym nie myśleć. Cieszył się każdym kolejnym zwycięstwem, jakby było tym pierwszym.

Wydawało się, że Cavendish spróbuje wyrównać rekord na wczorajszym etapie, ale z żadna z ekip nie goniła ucieczki, przez co nie doszło do finiszu z dużej grupy. Dziś od początku było widać, że zespół Deceuninck – Quick-Step jest bardzo zmotywowany, by o zwycięstwie zadecydował sprint z dużej grupy. Tak też się stało – w niezwykle chaotycznej końcówce po raz kolejny najszybszy okazał się Mark Cavendish, sięgając po 34. etapowy triumf w Tour de France w karierze.

Co dalej?

Mark Cavendish w tegorocznym Tour de France pokazał niesamowitą formę. Zrobił o wiele więcej, niż od niego wymagano – wygrał wszystkie sprinty, w których brał udział, wyrównał rekord Eddy’ego Merckxa i z dużą przewagą prowadzi w klasyfikacji punktowej. Jeśli uda mu się pokonać limit czasu na górskich etapach, powinien po raz drugi w karierze, po dziesięciu latach, sięgnąć po zieloną koszulkę.

Do końca wyścigu zostały jeszcze dwa etapy, które najprawdopodobniej zakończą się finiszami z peletonu – odcinek numer 19 i wieńczący trzytygodniowe zmagania „etap przyjaźni” na Polach Elizejskich. Oznacza to, że „Manxman” jeszcze w tym roku będzie miał szansę na zostanie samodzielnym rekordzistą w liczbie wygranych etapów Wielkiej Pętli – nie ma wątpliwości, że jest najlepszym sprinterem tego wyścigu.

Jednak bez względu na to, co wydarzy się na nadchodzących, sprinterskich etapach i w kolejnych latach, powrót Marka Cavendisha jest jednym z najpiękniejszych w historii sportu!

Źródła: „Tour de France. Etapy, które przeszły do historii”, Guardian, bici.pro, Eurosport

Poprzedni artykułVictor de la Parte: “Nie spodziewałem się, że Tour będzie tak bardzo różnił się od Giro”
Następny artykułSiódma odsłona Visegrad 4 Bicycle Race-Grand Prix Polski
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Jacek
Jacek

W zeszłym roku na TdP na etapie do Bielska-Białej Cav męczył się niemiłosiernie. Przed ostatnim podjazdem pod Przegibek (ale jeszcze na płaskim) jechał sam, ostatni, sporo minut za peletonem, dyskutując z ludźmi ze swojego samochodu technicznego drużyny Bahrain, co widziałem kibicując przy trasie. Zrezygnowany, przygnębiony, ledwo pedałował – smutny widok dawnego mistrza.

Dzięki Lefevere’owi to słowo „dawnego” zniknęło, znowu mamy mistrza, tryskający energią pocisk z Man. Go go, Cav! Gdy krzyczałem tak do niego w zeszłym roku, spojrzał na mnie z wyrzutem. Ale warto było tak krzyczeć, bo się spełniło. Prawda, Cav?