fot. Wout Beel / Deceuninck-Quick Step

Jedenasty etap wyścigu Tour de France z dwoma podjazdami pod Mont Ventoux był kolejnym wielkim wyzwaniem dla kolarzy, którzy musieli zmieścić się w limicie czasu. Wśród nich był lider klasyfikacji punktowej Mark Cavendish (Deceuninck-Quick Step), który po drodze na szczyt we wspaniały sposób oddał hołd zmarłemu na „Gigancie Prowansji” brytyjskiemu kolarzowi Tomowi Simpsonowi.

Mark Cavendish przyjechał na metę 40 minut i 40 sekund po etapowym zwycięzcy, którym wczoraj okazał niesamowity Wout Van Aert (Jumbo-Visma). Oznacza to, że do końca limitu czasu pozostało mu 7 minut. „Manxman” po raz kolejny był bardzo wdzięczny swoim kolegom z zespołu – w zmaganiach z Mont Ventoux i nie tylko towarzyszyli mu Davide Ballerini, Michael Morkov, Tim Declercq oraz Dries Devenyns.  

„Wiedzieliśmy o tym, że dotrzemy do mety bardzo blisko limitu czasu, tak jak w niedzielę, ale byliśmy bardzo skoncentrowani. Moi koledzy z drużyny byli ze mną, pomagając mi zarówno na podjazdach, jak i na podjazdach. Jestem bardzo zmęczony – myślę, że każdy jest. Przejechałem wiele wyścigów Tour de France, ale ten jest zdecydowanie najcięższy. Jednak móc tutaj być jest czymś wspaniałym. Przed rozpoczęciem wyścigu rozmawiałem z dyrektorem wyścigu Christianem Prudhomme i powiedziałem mu, jak bardzo go uwielbiam. Chcę dotrzymać słowa, zatem się nie wycofam. Będę jechał tak długo, jak będę w stanie”

– mówił Mark Cavendish, który jadąc w grupetto pokazał klasę, zdejmując kask, gdy przejeżdżał obok pomnika Toma Simpsona – brytyjskiego kolarza, który zmarł na Mont Ventoux w trakcie wyścigu Tour de France 1967. Video można zobaczyć w TYM artykule „Cycling Weekly”. 

Z limitem czasu walczyli również inni sprinterzy. Nacer Bouhanni (Arkea-Samsic) był przedostatnim kolarzem, który dotarł do mety – 2 minuty i 45 sekund przed limitem czasu, zaś Soren Kragh Andersen (Team DSM) przyjechał ostatni, zaledwie 3 sekundy przed limitem. 

Tym zaś, który przegrał walkę z trudami środowego odcinka był Luke Rowe, a zatem ważne ogniwo zespołu INEOS Grenadiers. Mimo wielkich wysiłków Walijczyk przyjechał o około 6 minut za późno. Na poniższym zdjęciu można zobaczyć, jak wyczerpany – fizycznie i mentalnie – przyjechał do autobusu swojej drużyny.  

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Luke Rowe (@lukerowe1990)

Później Rowe powiedział mediom, że na początku etapu czuł się dobrze, ale gdy rozpoczął się pierwszy podjazd pod Mont Ventoux i nachylenie stało się trudniejsze, zderzył się ze ścianą.

„Nie wygraliśmy etapu, ale Billy [Richard Carapaz] przesunął się wyżej w klasyfikacji generalnej. Jechałem jak milion razy wcześniej i czułem się dobrze, ale gdy podjazd naprawdę zaczął robić się trudny poczułem, jakbym zderzył się ze ścianą. Światła dla mnie zgasły, a kolarze, których normalnie bym objechał, doprowadzili mnie do kolarskiej śmierci. Ponad 100 kilometrów jechałem sam i nigdy nie straciłem wiary, że dojadę w limicie czasu. Jednak okazało się, że przekroczyłem go o kilka minut”

– powiedział Luke Rowe.

Poprzedni artykułDzień dogonienia legendy? – zapowiedź 12. etapu Tour de France 2021
Następny artykułTour de France 2021: Jonas Vingegaard – od zwycięstwa w Kościelisku do ataku na Mont Ventoux
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments