fot. Dariusz Krzywański

Daria Pikulik, ścigająca się w Klubie Kolarskim LARK Ziemia Darłowska, sięgnęła w sobotę po srebrny medal w mistrzostwach Polski w wyścigu ze startu wspólnego elity kobiet. Jak sama przyznaje – nie spodziewała się tego wyniku.

O losach rozgrywanego w ramach mistrzostw Polski wyścigu ze startu wspólnego kobiet zadecydował finisz z peletonu. Zwyciężyła w nim Karolina Karasiewicz (TKK „Pacific” Nestle Fitness Toruń Cycling Team). Na drugiej pozycji uplasowała się Daria Pikulik (KK LARK Ziemia Darłowska), która początkowo nie planowała startu w tym wyścigu.

– Przyjechałyśmy tu z siostrą treningowo, bo jednak wiadomo, że cel jest jeden i są to Igrzyska w Tokio, głównie na torze. Na szosie mało się ścigam, w ogóle jakoś ostatnio skupiam się bardziej na torze, więc tym bardziej przeraził mnie dystans 133 kilometrów, ale przejechałam go w grupie, nie angażowałam się w dużo odjazdów, czekałam na finisz, wiedziałam, że mam w miarę szybką nogę i tak się skończyło. Nie spodziewałam się, ale jest to fajne uczucie

– relacjonowała „na gorąco” Daria Pikulik.

W ubiegłym roku Międzynarodowa Unia Kolarska podjęła decyzję o restrukturyzacji torowego kalendarza. Reforma objęła między innymi zawody z cyklu Pucharu Świata, które dotychczas odbywały się w zimie. Zostały one zastąpione Pucharem Narodów, organizowanym w środku roku. Dodatkowo z powodu pandemii koronawirusa odwołano wiele innych zawodów, w tym sześciodniówki. Z tego powodu Daria Pikulik zimą mogła skupić się bardziej na szosie.

– Miałam spokojniejszą zimę, bo jednak Puchary Świata odeszły, zawsze ta zima była bardziej torowa, było dużo wyjazdów i tej szosy było dużo mniej. W tym roku miałam jednak dużo spokoju, całą zimę przepracowałam na szosie i też daje to lepsze efekty, bo w każdym Pucharze Polski (na szosie), w którym startowałam, byłam na podium, więc gdzieś tam na pewno każdy wiedział, że mogę tutaj powalczyć, ale mimo wszystko czuję się szczęśliwa, że mogłam zaskoczyć

– mówiła.

Nie jest to pierwszy dobry wynik Darii Pikulik. Jak wspomniała, bardzo dobrze radziła sobie w zawodach z cyklu Pucharu Polski, a dodatkowo triumfowała na etapie Tour de Lviv czy w wyścigu punktowym w torowych zmaganiach Memorial Alfonso Ceci. Jak sama mówi – jej forma cały czas rośnie, a szczyt ma osiągnąć na początku sierpnia, kiedy to odbędą się torowe wyścigi na Igrzyskach Olimpijskich.

Do Tokio najprawdopodobniej pojadą trzy zawodniczki ze średniego dystansu – dwie, które planowo będą miały rywalizować w madisonie oraz omnium, a także jedna rezerwowa.

– Fajne jest to, że jednak będzie ta rezerwa, bo wiadomo, jak to jest w wiosce olimpijskiej – w Rio było na przykład dużo zatruć pokarmowych, wiadomo, że każdemu może się coś przypałętać – nawet COVID, chociaż jesteśmy już zaszczepieni. Wszystko może się zdarzyć, więc lepiej, jak jesteśmy we trzy, bo jednak to jest jakaś rezerwa, a skupiamy się na tym starcie od czterech, nawet pięciu lat i nie chciałabym, żeby coś nam pokrzyżowało plany

– dodała Polka.

Daria Pikulik do Tokio pojedzie jako jedna z faworytek omnium – to właśnie w tej konkurencji w 2020 roku zdobyła brązowy medal mistrzostw świata w Berlinie. Uległa tam jedynie Letizii Paternoster (Włochy) i Yumi Kajiharze (Japonia). Z tego powodu rywalki na pewno będą zwracały na nią szczególną uwagę.

– Nie czuję presji, za to czuję się pewna siebie, miałam bardzo dużo spokoju i po prostu wierzę w to, że mi się uda – trenuję bardzo ciężko, najciężej w życiu, staram się zrobić wszystko, ale mimo tego na siebie nie naciskam i nikt na mnie nie naciska, bo ze strony trenera również nie ma żadnej presji. Sama na sobie też jej nie wywieram, mam nadzieję, że tego dnia wszystko zagra, jak należy i będę mogła dać z siebie 100%

– mówiła Daria Pikulik.

Od razu po szosowych mistrzostwach Polski, zawodniczka z Ziemi Darłowskiej rozpocznie ostatnią, torową część przygotowań do Igrzysk Olimpijskich. W planach ma między innymi treningi w Pruszkowie, a także starty we Włoszech i Francji.

– Teraz wchodzimy już na tor, bo jednak tego drewna było mało w tym sezonie. Dużo było za to betonowych wyścigów. Organizatorzy bali się robić zawody w zamknięciu, ale teraz wchodzimy na drewno, potem startujemy w wyścigu w Fiorenzuoli (30.06-5.07), a w kolejny weekend wyścig we Francji (Puchar Francji w kolarstwie torowym) – też są to wyścigi betonowe, więc trochę umocnimy nogę, a potem wracamy do Pruszkowa, robimy rozkręcenie i skupiamy się tylko na Igrzyskach

– wyjaśniała Daria Pikulik.

Głównie z powodu koronawirusa, tegoroczny torowy kalendarz był bardzo ubogi. Mimo że kolarka KK LARK Ziemia Darłowska nie miała wielu okazji, by walczyć na welodromie, nie boi się powrotu do rywalizacji na torze.

– Byłam na jednym wyścigu na drewnie, w kwietniu, w Gandawie, była tam bardzo mocna obsada i na początku ciężko było mi się odnaleźć. Robiłam głupie błędy, nigdy nie skaczę na scratchu, to nagle skakałam, a zawsze jestem osobą finiszującą z grupy, więc robiłam takie dziwne rzeczy, bo jednak było to 6 miesięcy przerwy od ścigania, to jest bardzo dużo i trochę czułam, jak to się mówi, „spalunę”, ale z wyścigu na wyścig było coraz lepiej, a ostatniego dnia noga kręciła się bardzo dobrze, więc ta pamięć mięśniowa wróciła i nie obawiam się kolejnych startów. Myślę, że wykonywaliśmy dobrą pracę, taką stricte pod tor, robimy dużo tempówek, które pobudzają tylko pod kątem toru. Ten wyścig (mistrzostwa Polski) wpadł dlatego, że nie było mistrzostw Europy, a nie było tego w planie, więc tym bardziej fajnie, że udało nam się coś zrobić w tym sezonie, kiedy już tak naprawdę kończymy ściganie na szosie

– zakończyła Daria Pikulik.

Poprzedni artykułPeter Sagan po raz siódmy w karierze mistrzem Słowacji
Następny artykułMateusz Kostański: „Niczego lepszego nie byłem w stanie sobie wyobrazić”
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments