W czasie ogólnoświatowej kwarantanny platformy takie jak Netflix zyskały bardzo wielu nowych użytkowników. Tym większym sukcesem okazała się więc produkcja o tytule „The Last Dance”, opowiadająca historię Michaela Jordana oraz całej wielkiej dynastii Chicago Bulls. Oglądając kolejne odcinki zaczęliśmy się zastanawiać, czy podobny serial o kolarstwie miałby prawo bytu.
O tym, że Michael Jordan jest więcej niż ikoną światowego sportu chyba nikomu nie trzeba przypominać. Wybitny koszykarz, przez większość kibiców uznawanych za najlepszego w historii, był i jest też jednym z najciekawszych charakterów w całym światku. Jego historia, od samego początku, była więcej niż interesująca, dlatego też nie dziwi fakt, że serial o dawnych latach stał się tak wielkim hitem. Zastanówmy się więc, czy istnieje szansa na stworzenie podobnego dokumentu w kolarskim światku.
Problem autorytetu
Koszykówka – sport drużynowy, w którym jedna wybitna indywidualność może odwrócić losy meczu. Kolarstwo – sport indywidualny, w którym bez wsparcia drużyny bardzo ciężko osiągnąć sukces. Mimo, że ściganie się na szosie to przede wszystkim osobiste umiejętności, od wielu lat w peletonie brakuje postaci, która miałaby w sobie choć trochę z Michaela Jordana. Prawda, Peter Sagan jest niezwykle popularny, lecz jego podejście do kolarstwa nie pasuje do podniosłości „The Last Dance”. W końcu jak zrobić poważny dokument o najbardziej wyluzowanym mistrzu świata w historii?
We wcześniejszych latach bardzo dużo mówiło się także o swoistych „dowódcach peletonu”. Po odejściu z kolarstwa takich postaci jak chociażby Mario Cipollini, rolę szefa na kilka lat przejął Fabian Cancellara. O pozycji Szwajcara świadczy choćby etap Tour de France 2009 kończący się w Spa, kiedy to kolarz CSC praktycznie zablokował peleton. Spartakus był jednak zbyt doskonałym zawodnikiem i człowiekiem, by naprawdę zapracować na pozycję absolutnego kolarza nr 1.
Problem dopingu
Jeśli mielibyśmy szukać najmocniejszych charakterów w peletonie, z pewnością należałoby cofnąć się do lat ’90, a te są znane głównie z dość nieskrępowanego użytkowania środków dopingujących. Tutaj przede wszystkim na myśl przychodzi postać Lance’a Armstronga, która, swoją drogą, była jedną z tych „mocniejszych” w peletonie. Ba, gdyby nie cała afera dopingowa, to właśnie Amerykanin byłby kandydatem numer 1 do zajęcia pozycji gwiazdy serialu dokumentalnego, robionego z niemałą pompą. W końcu historia siedmiokrotnego zwycięzcy Tour de France należy do ciekawszych w ogólnie pojętym sporcie.
Dla porównania, w przypadku Marco Pantaniego, problemem byłaby jego popularność poza granicami Włoch. Choć Pirat w swoim kraju był i nadal jest wielbiony przez całe masy ludzi, w szerzej rozumianej Europie, czy też za oceanem, jego postać jest jedną z wielu. A szkoda.
Znak czasu
Kiedy myślimy o największych, będących jednocześnie swoistymi pionierami, na myśl przychodzi oczywiście Eddy Merckx. Choć Belgowi wielkości odmówić nie można, w końcu był najwybitniejszym w historii kolarstwa, jego sukcesy wydają się być nieco zbyt oddalone od teraźniejszości, by nadawały się na aż tak popmatyczną produkcję.
Dla porównania, w przeszłości powstało wiele różnego rodzaju dokumentów o sportowcach osiągających sukcesy w podobnym czasie. Jako pierwszy do głowy przychodzi Niki Lauda. Różnego rodzaju programy o nim opowiadające, choć naprawdę dobre, nigdy jednak nie zyskały aż takiego rozgłosu. Co więcej, w przypadku Merckxa, ciężko byłoby zebrać całą grupę jego współpracowników, którzy mieliby dużo do powiedzenia.
Czy w przyszłości doczekamy się zawodnika, który aż tak odmieni kolarstwo, jak Jordan odmienił koszykówkę? Czy może era social mediów nie pozwoli już na istnienie aż tak mocnej postaci w świecie sportu? Czekamy na Państwa opinie.