Tiesj Bennot na szóstym etapie rozgrywanego w niecodziennych okolicznościach wyścigu Paryż-Nicea zdobył pierwsze zwycięstwo w nowych barwach. Wykazał się dużą mocą, a jego drużyna – Team Sunweb – po prostu rozegrała ten odcinek na swoich warunkach.
Benoot dołączył do swojego kolegi z drużyny Sørena Kragha Andersena tuż przed szczytem podjazdu Côte d’Auribeau, skąd do mety pozostawało 13 km. Wówczas Duńczyk i zwycięzca etapu jazdy indywidualnej na czas dał ostatnią zmianę, po której „no solo” do mety pomknął Tiesj Benoot.
– To był bardzo ciężki dzień, od startu jechaliśmy na pełen gaz. Drużyna Quick-Step od początku etapu narzuciła bardzo wysokie tempo. Wiedziałem, że to jest dla mnie dobra sytuacja, miałem dobre nogi. Lubię dni, kiedy trzeba „cisnąć” od startu do mety. Wjechaliśmy w końcówkę znajdując się w bardzo dobrej sytuacji. Kontratakowałem razem z [Vincenzo] Nibalim i poczułem, że wciąż zostało mi coś w baku, więc pojechałem z Søorenem [Kraghiem Andersenem]. Po tym, jak skończył on swoją zmianę, do mety pozostało tylko 10 km. Jestem bardzo szczęśliwy, że dałem to zwycięstwo drużynie. Wcześniej dobrze się przygotowaliśmy, a tutaj, wraz z grupą kolarzy specjalizujących się w klasykach, włożyliśmy wiele sił. Niestety, nie możemy ścigać się w tym roku w klasykach, ale jestem pewien, że w przyszłości osiągniemy w nich bardzo dobre rezultaty
– powiedział Belg.
Rzeczywiście, profil szóstego etapu „wyścigu ku słońcu” z Sorgues do Apt przypominał nieco trasę pagórkowatego klasyku, w których dobrze czuje się większość członków drużyny Sunweb predestynowana do składu na tę prestiżową francuską „etapówkę”. W rolach głównych oprócz Benoota i Kragha Andersena występowali dziś także Michael Matthews, który najpierw wstrzymywał pogoń, a później zdołał najszybciej finiszować z większej grupy czy Nikias Arndt, który zabrał się do wczesnej ucieczki. Pozostaje tylko żałować, że sezon wyścigów klasycznych nie może się w tym roku odbyć z powodu koronawirusa. Jednak z uwagi na to, że zdrowie jest najważniejsze, delektujmy się jazdą podopiecznych Matta Winstona do oporu. Chapeaux bas, panowie!