Fot. Krzywański Photography

Michał Podlaski to zawodnik dość dobrze znany w polskim środowisku kolarskim. W przeszłości brał udział w takich wyścigach jak Tour de Pologne, Tour de Suisse, czy Mistrzostwa Świata. Teraz jeździ w trzeciej dywizji, jednak wczoraj znów przypomniał o sobie wygrywając Górskie Mistrzostwa Polski Elity. Kilka godzin później udało nam się przeprowadzić z nim rozmowę.

Gratuluję sukcesu, jak opisałbyś przebieg tego wyścigu?

Wyścig był bardzo dynamiczny. Peleton długo nie chciał puścić żadnej ucieczki na większą odległość. Dopiero po dłuższym czasie od głównej grupki udało się oderwać siódemce kolarzy, w której także się znalazłem. Potem doskoczyli do nas jeszcze moi koledzy z ekipy- Paweł Cieślik i Maciej Paterski, a także Michał Paluta, Patryk Stosz (CCC) oraz Bartosz Warchoł (Wibatech). Wtedy zaczęły się ataki. Najmocniejszy był ten Paluty na podjeździe pod Sosnówkę, za którym pojechaliśmy tylko ja i Piotr Konwa (Wibatech). Nasza współpraca układała się dobrze, ale mimo to zdołali do nas dojechać Kamil Małecki (CCC), Artur Sowiński (Porto), Kacper Wiszniewski (Cartusia) i „Patera”. Wiedzieliśmy już, że mistrzostwo zgarnie jeden z nas. Jako pierwszy zaatakował Sowiński, za którym pojechałem razem z Palutą i Konwą. Chwilę później, gdy widziałem słabnącego zawodnika Porto, poprosiłem Piotrka, żeby mocniej przycisnął. Sowiński odpadł, a ja zdecydowałem się na długi finisz, dojechał do mnie Paluta, którego jednak szybko skontrowałem, dzięki czemu mogłem cieszyć się ze zwycięstwa.

Od początku byłeś liderem ekipy? Czy dopiero w trakcie wyścigu okazało się, że to ty masz największe szanse na zwycięstwo?

Nie mieliśmy lidera. Mamy w drużynie kilku świetnych zawodników. Jest Maciek Paterski, który wygrał tą imprezę rok temu, Marek Rutkiewicz – ikona polskiego kolarstwa, Paweł Cieślik – również świetnie jeżdżący po górach, czy Piotr Konwa, który dzisiaj miał naprawdę mocną nogę. Ale akurat mi trafił się dziś „dzień konia”, więc to ja wygrałem, z czego się bardzo cieszę.

A kiedy poczułeś, że dziś jest ten dzień? Przed wyścigiem, czy już w jego trakcie?

W trakcie wyścigu. Ale też w ogóle ostatnio jestem w świetnej dyspozycji. Dobrze czułem się już choćby na Memoriale Henryka Łasaka, Pucharze MON, czy Pucharze Uzdrowisk Karpackich. W tym ostatnim wyścigu mocno nastawiałem się na walkę o zwycięstwo. Niestety zawodnik jadący obok nie wyrobił się w zakręcie, uderzył we mnie, no i wylądowałem między drzewami. I tak miałem szczęście, bo kilku kolarzy, którzy również uczestniczyli w tej kraksie doznali poważnych obrażeń – jeden miał nawet przebite płuco, a ja jakoś wyszedłem z tego cało i nawet udało mi się ukończyć wyścig na 9. miejscu. Choć oczywiście liczyłem na dużo więcej. Forma była więc wysoka, dziś doszedł do tego ten „dzień konia” i szczęście, którego zabrakło tydzień temu, więc teraz mam olbrzymie powody do zadowolenia.

Komu chciałbyś zadedykować ten sukces?

Przede wszystkim swojej ekipie. Byliśmy dziś naprawdę mocni, w pewnym momencie w czołowej grupie była nas piątka. Dzięki temu to my mogliśmy rozdawać karty, z czego udało mi się skorzystać. Dziękuję też swojej żonie i mojemu trzyletniemu synkowi Tomaszkowi, którego ostatnio nauczyła krzyczeć „Dawaj Tato, jesteś najlepszy”. Oboje są moimi największymi kibicami i gdyby nie oni, byłoby mi trudniej osiągnąć dzisiejszy wynik.

Już raz byłeś górskim mistrzem Polski. Ten triumf smakuje tak samo jak tamten?

Tak. Wiadomo jak to jest w sporcie. Jak nie idzie, to o sportowcu się zapomina. Dlatego ja bardzo się cieszę, że teraz miałem okazję przypomnieć o sobie kibicom i pokazać im, że to jeszcze nie jest koniec „Sutka”.

Właśnie, ostatnio nie pojawiałeś się zbyt często na dużych wyścigach, a kiedyś brałeś udział choćby w Mistrzostwach Świata w Ponferradzie. Myślisz, że jesteś w stanie wrócić na tamten poziom?

Szczerze mówiąc nie czuję się gorszym kolarzem niż wtedy. Możliwe że jestem nawet ciut lepszy, bo do mocnych nóg doszło jeszcze doświadczenie. Czuję też, że praca, jaką wykonuję na treningach nie poszła w las i faktycznie z roku na rok staję się coraz mocniejszym kolarzem.

A wierzysz jeszcze w powrót do drugiej dywizji? Albo nawet w awans do World Touru?

Na pewno bardzo bym tego chciał – wydaje mi się, że tak jak każdy kolarz. Wiadomo, z wiekiem jest o to coraz ciężej, ale kto wie… . Od dziecka marzyłem o tym, żeby przejechać Vueltę. Nie Tour, nie Giro, ale właśnie Vueltę. Zawsze lepiej jeździło mi się w drugiej części sezonu, co widać choćby po dwóch wygranych przeze mnie górskich mistrzostwach Polski, a poza tym kocham jeździć w upale. Wiadomo, że są to tylko marzenia, ale przecież one mają to do siebie, że czasem się spełniają.

Z całego serca ci tego życzę. Na koniec chciałbym zapytać o tą nieco mniej odległą przyszłość. Jak wygląda twój plan na dalszą część sezonu?

1 września mój zespół wybiera się do Belgii, na bardzo fajny klasyk skategoryzowany jako 1.1, ale nie wiem czy z nimi pojadę, bo tego samego dnia w mojej miejscowości jest organizowany Memoriał Henryka Różyckiego – mojego pierwszego trenera. Wiadomo, że fajnie byłoby się tam spotkać ze znajomymi i rodziną, władze miasta też chciałyby, żebym się tam pojawił, ale nie wiem jeszcze jaką decyzję ostatecznie podejmę. Później mam w planach kryterium w Prudniku – memoriał Stanisława Szozdy i prestiżowy wyścig jednodniowy w Austrii. Natomiast sezon zakończę występem w Pucharze Czech, gdzie liczę na dobry wynik.

Dziękuję za rozmowę

Poprzedni artykułSam Bennett: „niedługo dokumenty zostaną podpisane”
Następny artykułNicolas Roche: „Chcę zatrzymać koszulkę na dłużej”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments