To dopiero trzeci raz, gdy etap Tour de France będzie kończył się na szczycie Tourmalet. Pomimo to jest to góra najczęściej pojawiająca się na trasie francuskiego wielkiego touru – do tej pory występowała w nim ponad osiemdziesiąt razy. 

Po raz pierwszy finisz na podjeździe pod Tourmalet rozegrano w 1974 roku. Wówczas najlepszy był Francuz Jean-Pierre Danguillaume z drużyny Peugeot. Nie była to jednak walka w klasyfikacji generalnej, ponieważ sytuację w niej kontrolował lider i późniejszy zwycięzca wyścigu – Eddy Merckx.

Pomiędzy tamtym etapem a dzisiejszym można kreślić analogie, ponieważ jego dystans również był krótki – wynosił 119 kilometrów – a na dojeździe do Tourmalet znajdował się tylko jeden „poważny” podjazd – Col d’Aspin. Inaczej było już w 2010 roku, o którym poniżej. Wówczas etap liczył 174 kilometry, a zanim Contador, Schleck i spółka dojechali do Tourmalet, musieli pomęczyć się na przełęczach Marie-Blanque i Soulor.

Historia, która wydarzyła się na tym pirenejskim gigancie w 2010 roku jest jednak dla nas współczesnych o wiele bardziej namacalna. Wówczas walkę o etapowe zwycięstwo rozegrali między sobą jadący w żółtej koszulce Hiszpan Alberto Contador i Luksemburczyk Andy Schleck, który jako pierwszy zaatakował z peletonu. Natychmiast odpowiedział na ten ruch Contador, dla którego nie było problemem utrzymywanie tempa narzucanego przez swojego rywala. Ostatecznie jednak na kresce podarował mu zwycięstwo jako rekompensatę za fakt, że dzień wcześniej na Port of Bales zaatakował, gdy Schleckowi spadł łańcuch.

W tym roku etap z metą na szczycie Cold du Turmalet został opatrzony numerem czternaście, a jego dystans wynosi 117,5 kilometra. Niemal zaraz po starcie z Tarbes znajduje się górska premia czwartej kategorii Cote de Labatmale, ale w porównaniu do dwóch kolejnych będzie dla zawodników niemal niezauważalna. Próbą generalną, a także próbą sił przed Tourmalet będzie Col du Soulor – podjazd o długości prawie dwunastu kilometrów i średnim nachyleniu 7,8%. Po zjeździe z tej premii do miejscowości Pierrefitte-Nestalas, gdzie zacznie się finałowa wspinaczka, trzeba będzie pokonać dwadzieścia pagórkowatych kilometrów. To teren, na którym zacznie się rozgrywać nie tylko ten etap, ale również cały wyścig.

Tourmalet to pierwsza meta na szczycie w tegorocznej Wielkiej Pętli, która doprowadzi kolarzy na wysokość powyżej dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. W tak rzadkim powietrzu mogą brylować tylko najlepsi górale, tak zwani pure climbers. Na śmiałka, który pierwszy wjedzie na metę czeka nagroda Jacquesa Goddeta – francuskiego dziennikarza sportowego i dyrektora Tour de France w latach 1936-1986. Jacques był synem Victora, współzałożyciela gazety „L’Auto”, która w 1903 roku zorganizowała pierwszą edycję Touru.

Zanim wspólnie obejrzymy kolejną batalię na Col du Tourmalet, warto jeszcze na chwilę przenieść się do przeszłości. Bo jak wiadomo bez historii nie byłoby teraźniejszości.

Pomysłodawca i organizator Tour de France Henri Desgrange uważał, że Tourmalet to zbyt trudny podjazd, by mógł znajdować się na trasie wymyślonego przez niego wyścigu. Z błędu postanowił go wyprowadzić dziennikarz Alphonse Steinès, który w 1910 roku udał się na rekonesans trasy, by (pomimo że nie udało mu się dotrzeć na szczyt ani samochodem ani na piechotę) zameldować Desgrange’owi, że jest to w pełni możliwe do pokonania.

Sześć miesięcy później, już podczas wyścigu, gdy jego lider Octave Lapize osiągnął wreszcie szczyt – częściowo na piechotę – krzyczał do Steinèsa i jego kolegi dziennikarza Victora Breyera: „Jesteście mordercami! Tak, mordercami”. Jednak, gdy dotarł do mety w Paryżu, przyznał, iż jest dumny z tego, że wspiął się na ten legendarny pirenejski szczyt.

Przeszłe i teraźniejsze opowieści o Tourmalet, mniej lub bardziej koloryzowane, świadczą bądź co bądź o kwintesencji kolarstwa, która wyraża się w opozycji piękno-cierpienie. W sportowcach, którzy uprawiają tę dyscyplinę sportu – czy to amatorsko, czy profesjonalnie – tkwi też niewytłumaczalna chęć do osiągnięcia celu, do którego droga prowadzi przez ból i zmagania ze sobą samym. Nawet jeśli w pierwszej chwili jak Octave Lapize mamy tego wszystkiego dość, to potem odczuwamy satysfakcję z wykonania zadania.

Dziś tę satysfakcję poczuje nie tylko etapowy triumfator, ale także sprinter czy inny all-rounder, który jadąc w grupetto zmieści się w limicie czasu. Dumny z siebie będzie także amator, który zanim dojadą tam „prosi”, przejedzie choćby kilka kilometrów tej wspinaczki. Tylko na rowerze z napędem elektrycznym się nie liczy 😉

Marta Wiśniewska

Poprzedni artykuł„Ryszard Szurkowski. Wyścig. Autobiografia” – mistrz kolarstwa walczy o powrót do zdrowia
Następny artykułGeraint Thomas: „W tym momencie Alaphilippe jest faworytem do zwycięstwa”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments