Team Sunweb /Cor Vos © 2018

Dla fanów NBA nie jest to pewnie wielka zagadka, lecz dla przeciętnego kibica kolarstwa, pojęcie Salary Cap może być nie do końca jasne. Postaraliśmy się więc przełożyć „finansowe fair play” z amerykańskiej koszykówki do świata dwóch kółek.

Jak pewnie część z Państwa już wie, Salary Cap to podstawowy przepis finansowy w National Basketball Association, znanej szerzej jako najmocniejsza liga koszykarska na świecie. Ma on zapewnić poszczególnym drużynom zdecydowanie większe szanse rywalizacji, blokując możliwość działania na zasadzie „większy zjada mniejszego”.

Podstawowe działanie wspomnianego przepisu nie jest specjalnie skomplikowane. Każdy z zespołów ma bowiem określony identyczny górny próg budżetu na kontrakty zawodnicze, ustalany przed każdym kolejnym sezonem. Dla przykładu, podczas trwających rozgrywek, zespoły mogły wydać na zawodników maksymalnie $101,869,000. Tutaj pojawiają się jednak pierwsze „schody”.

Podstawowa granica Salary Cap dotyczy bowiem nowo podpisywanych kontraktów przez zawodników z innych zespołów. Tym samym, jeśli ekipa mieści się w Salary Cap w sezonie 2019, a na sezon 2020 może skorzystać z przedłużenia umowy na „prawie Birda” (o którym więcej tutaj), wówczas może ona przekroczyć wspominany próg. Jest jednak granica zwana hard cap room (około 200% salary cap), której przekroczenie może skończyć się wyrzuceniem z ligi. Jednocześnie wyraźne nadwyżka nad granicę podstawową dodatkowo kosztuje. W obecnym sezonie NBA, od wypłat wynoszących $123,733,000 kluby muszą płacić „podatek od luksusu”. Oznacza to, że za każdy milion nadpłaty nad tę granicę, właściciele muszą dodać dodatkowe 4 miliony na konto ligi.

Aby ułatwić Państwu zrozumienie przepisu, podam przykład. Załóżmy, że ekipa CCC ma obecnie około 3 miliony Euro zapasu do podstawowej granicy Salary Cap. Nieoczekiwanie Jakub Mareczko, posiadający „prawo Birda”, zostaje najlepszym sprinterem na świecie, co mocno podnosi jego wartość. Kuba domaga się więc kontraktu wartego około 5 milionów Euro, zamiast, powiedzmy, 200 tysięcy zarabianych obecnie (liczby są tu jedynie przykładem). Ekipa ma w takiej sytuacji możliwość przedłużenia z nim umowy na nowych warunkach, lecz musi mieć na uwadze, że może zahaczyć o podatek od luksusu. Jednocześnie jednak zespół ma możliwość nie podpisywać nowej umowy, lecz wtedy może ściągnąć innego sprintera, który zgodzi się na kontrakt w wysokości nie większej niż 3 miliony Euro, które doprowadziłyby wysokość gaż do podstawowej granicy salary cap.

Tutaj warto też wspomnieć o przepisie transferowym, który w Stanach Zjednoczonych jest więcej niż popularny i poniekąd też dla niego podpisuje się wieloletnie kontrakty. Mowa oczywiście o wymianach zawodników pomiędzy zespołami, które można dokonywać do „trade deadline”, który, co ciekawe, w NBA wybije jutro. W ten sposób można też przekroczyć próg Salary Cap. Spieszę więc z przykładem. Załóżmy, że ekipa CCC jest w sezonie 2019 napompowana do samego progu. Greg van Avermaet i Łukasz Wiśniowski mieli jednak fatalną wiosnę, a co za tym idzie ekipa postanowiła się ich pozbyć. Tym samym doszła do porozumienia z Team Sky i wymieniła wyżej wymienioną dwójkę na Michała Kwiatkowskiego i Gianniego Moscona. Kontrakty Polaka i Włocha są jednak wyższe o około milion euro, przez co Dariusz Miłek musi liczyć się z przekroczeniem Salary Cap o wspomnianą „bańkę”. W przypadku wymian należy jednak pamiętać, że „deadline” jest ustalany w związku z kończącą sezon fazą play-off. W kolarstwie byłoby więc dużo trudniej wszystko ustalić.

Dodatkowo, do przepisu o Salary Cap, wręcz nieodłączny jest drugi z przepisów, czyli minimalna i maksymalna wartość kontraktu. Oczywiście w Stanach Zjednoczonych jest to bardzo dokładnie rozpisane, lecz obecnie nie ma sensu tego dokładnie przedstawiać. Należy jedynie wspomnieć, że poniekąd byłby to atak na najlepszych zawodników w stawce. Zakładając bowiem, że salary cap wynosiłoby około 15 milionów Euro, maksymalna wartość umowy dla zawodnika będącego w czołówce od co najmniej 6 lub 8 lat wynosiłaby „zaledwie” 4,5 miliona Euro. W ten sposób kontrakty Chrisa Froome’a czy Petera Sagana musiałyby zostać mocno skurczone.

Na koniec to, co najbardziej interesuje fanów „rynku młodzieżowego”. Jak wiadomo, przed sezonem 2018 ekipa Sky „wykupiła” praktycznie wszystkie największe talenty w stawce, wypełniając istniejący już przepis o konieczności posiadania „neo-pro”. W tym przypadku, wyrównując szansę dzięki salary cap, można by było wziąć też przykład z Amerykanów.

Pierwszym pomysłem jest oczywiście wprowadzenie draftu, który miałby miejsce każdej zimy. Wówczas młodzieżowcy, nie jeżdżący do tej pory w ekipach WT lub ProConti, mogliby wziąć w nim udział, czekając na „wybór” przez jedną z 18 ekip World Tour.

Drugim z pomysłów jest pewne „ulepszenie” „prawa Derricka Rose’a”. Jest to przepis, który w NBA nie pozwala grać w jednym klubie dwóm młodym gwiazdom, nie pochodzącym bezpośrednio z draftu. W kolarstwie można by było rozwiązać to nieco inaczej. Przed każdym okienkiem transferowym dla młodzieżowców, otwierającym się po mistrzostwach świata, tworzyłoby się ranking zawodników U-23. Wówczas poszczególne ekipy nie mogłyby zakontraktować dwóch zawodników z czołowej „10” czy „15”, by nie dopuścić do monopolizacji rynku młodzieżowców podobnie jak miało to miejsce pod koniec sezonu 2017.

Jakie jest Państwa zdanie na wprowadzenie Salary Cap do kolarstwa? Ma to prawo bytu? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.

Poprzedni artykułVolta a la Comunitat Valenciana 2019: Boasson Hagen wygrywa czasówkę, „Wiśnia” 22.
Następny artykułGeraint Thomas potwierdził, że nie wystartuje w Giro d’Italia 2019
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments