Lider Team Sky był przez wielu skazywany na porażkę w tegorocznym Giro d’Italia, a tymczasem jeden atak 80km przed finiszem przyniósł mu nieprawdopodobny sukces i Maglia Rosa.
Królewski etap 101. Giro d’Italia miał nieprawdopodobny przebieg – już na podjeździe pod Colle delle Finestre Team Sky mocniej nacisnął na pedały, czym urwał m.in. dotychczasowego lidera Simona Yatesa (Mitchelton-Scott). To, co zaczęli koledzy, fantastycznie wykończył Froome atakując 80km przed metą i utrzymując do „kreski” przewagę ponad 3 minut.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek atakował 80km przed metą tak jak tu, na solo, dojeżdżając w ten sposób do mety. Ekipa wykonała fantastyczną pracę przygotowując moją akcję. Musieliśmy spróbować czegoś wyjątkowego, żeby najpierw pozbyć się Simona Yatesa, a potem Dumoulina i Pozzovivo.
Przed etapem wyglądało na to, że strata ponad 3 minut do Simona Yatesa i prawie 3 minut do Toma Dumoulin (Team Sunweb) jest zbyt duża, by myśleć o walce o wygraną w tegorocznym Giro d’Italia. Szalony atak w stylu Alberto Contadora z Vuelta a Espana 2012 przyniósł jednak powodzenie.
Skok z czwartej na pierwszą pozycję to coś, czego nie dało się zrobić jedynie na finałowym podjeździe, dlatego ruszyłem z daleka. Colle delle Finestre było idealnym momentem na taką ucieczkę. Szutrowe drogi przypominają mi nieco te spotykane w moim domu, w Afryce. Czułem się dobrze i pomyślałem – teraz albo nigdy, muszę spróbować.
Na drodze po historyczny sukces (trzeci wygrany przez Froome’a wielki tour z rzędu) stoi jedynie jutrzejszy etap z metą na Cervinii. Brytyjczyk ma 40 sekund „zapasu” nad Dumoulinem i ponad 4 minuty nad Thibaut Pinotem (Groupama-FDJ). Musi się udać?
Jutro też czeka na nas ciężki dzień, ale nogi są znakomite. Każdego dnia czułem się coraz lepiej i lepiej. Nawet dzisiaj, przy samotnym prowadzeniu, dawałem z siebie wszystko, ale też starałem się utrzymywać w swoich limitach, żeby się nie „wyjechać”. Mam nadzieję, że jutro zdołamy to wykończyć.