Wystartujemy z miejsca, w którym nigdy nie spodziewaliśmy się znaleźć, jednak doskonale wiemy, dokąd prowadzi ta droga. Przez pustynię i cztery morza, antyczne ruiny i szklane miasta, rzeki lawy i chłodny błękit północnych jezior, szpikulce Dolomitów i wielkie przestrzenie rozpościerane przez alpejskie przełęcze, aż do wiecznego Rzymu. A w nim, do eksplozji najpiękniejszego z odcieni różu i kolarskiej nieśmiertelności. Kiedy okazało się, że zaledwie rok po swoim perfekcyjnym jubileuszu zabierze nas w tę pod wieloma względami niełatwą podróż, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy jednak teraz, uciszając szum kontrowersji i niewypowiedzianych pytań, staje przed nami pełne swojego włoskiego rozmachu i smaku, momentalnie wraca to uczucie, które towarzyszyć będzie nam wszystkim przez kolejne trzy tygodnie. Nazywamy je Giro d’Italia, czyli amore infinito.

Gelato, prosciutto crudo i musująca Franciacorta. Za sprawą włoskich tygodni w najbardziej polskim z portugalskich supermarketów, te terminy już na stałe zagościły w naszym menu, jednak tylko w maju mają niezrównany smak. Bo maj to w kolarstwie szosowym miesiąc radości, miesiąc odrodzenia, początek najbardziej intensywnej i obfitującej w akcję fazy sezonu. Choć za oknami, w lepkim od burz i kwitnących kwiatów powietrzu dopiero wybucha wiosna, wielkie toury to pełnia kolarskiego lata – czas zbiorów po wielu tygodniach wytężonej pracy.

Tak, jak następujące po sobie pory roku przywodzą różne emocje, również każdy z trzech największych wyścigów kalendarza szosowego dostarcza innego typu wrażeń.

Atmosferę organizacyjnie dopiętego na ostatni guzik Tour de France można z łatwością kroić nożem. To dach kolarskiego świata i najwyższy ze szczytów do zdobycia, a kiedy tylko żółty cyrk ponownie zaczyna się kręcić, wszechogarniająca staje się świadomość, że na naszych oczach dziać się będą rzeczy wielkie. I nie ma znaczenia, że będą wtórne i pozbawione będą pierwiastka chaosu.

Vualta a Espana to nostalgia i pragnienie rewanżu. Kiedy dni stają się krótkie, a wieczory coraz chłodniejsze, w górach Hiszpanii mierzą się ci, którzy nie mają już nic do stracenia. Ewentualnie ci, którzy nie mają już nic do udowodnienia. I sprinterzy, którzy musieli wyjątkowo podpaść swoim dyrektorom sportowym. A my cieszymy się ostatnimi tchnieniami lata wiedząc, że na kolejne emocje tego typu przyjdzie nam czekać wiele miesięcy.

A jednak to na Giro d’Italia czekamy. To za nim tęsknimy podczas zimowej przerwy, to o nim skrycie marzymy ekscytując się klasykami, kiedy najlepsi specjaliści od wyścigów wieloetapowych po cichu szlifują formę w Sierra Nevada. Bo pierwszy wielki tour sezonu to zjawisko daleko wykraczające poza sportowe wydarzenie. To żarliwa, zaraźliwa i kompletnie pozbawiona organizacji pasja włoskich tifosi, która u zarania miała jednoczyć wbrew wszelkim podziałom i jednoczy po dziś dzień. To najnowocześniejszy z największych wyścigów etapowych, który jako pierwszy potrafił wyciągnąć rękę do przeciętnego kibica i stworzyć spójną medialną oprawę, idealnie wpisującą się w rytm naszego życia. Wreszcie to angażująca narracja rozpisana na wszystkie zmysły, która bezbłędnie przenika przez systemowe bariery i dociera to tego miejsca, które jest źródłem podejmowania większości nieracjonalnych decyzji.

Emocjonalnie poruszające Giro d’Italia jako jedyny z wielkich tourów tak sprawnie dodaje kolejne warstwy do swej kolarskiej opowieści, gdzieś zza znajomego szumu śmigieł helikoptera i krajobrazów w high definition eksponując wypełnione ciepłem i żywiołową gestykulacją życie, które choć raz chciałoby się przeżyć. I właśnie dlatego, gdy staje przed nami teraz, ubrane w kontrowersje i niewypowiedziane pytania każąc na siebie patrzeć, przez trzy tygodnie będziemy patrzeć w zachwycie. Bo żaden wyścig nie wygląda i nie smakuje tak, jak Giro d’Italia. A Giro d’Italia doskonale wie, że nie musi być największe, najtrudniejsze ani najbardziej poprawne politycznie, póki jest spośród wszystkich imprez trzytygodniowych najbardziej kochane.

Jaka zatem będzie 101. edycja włoskiego wielkiego touru?

Kontrowersyjna, gdyż trudno obserwować Grand Depart wyścigu w Izraelu całkowicie odrzuciwszy aspekt ekonomiczny, marketingowy czy polityczny decyzji podjętej przed RCS Sport. Ponieważ na ten temat powstało już wiele obszernych materiałów, nie będziemy w tym miejscu poruszać tych palących kwestii i sami skoncentrujemy się na walorach sportowych, krajobrazowych i kulturowych tego wydarzenia. Na tym kontrowersje niestety się nie kończą, a niecałą dobę przez rozpoczęciem imprezy doprawdy nie mam pomysłu, jak zasłonić słonia w postaci udziału Chrisa Froome’a (Team Sky) w Giro d’Italia. Czy jeśli wygra, to rzeczywiście zostanie zwycięzcą? A jeśli tak, który z rzędu triumf w imprezie trzytygodniowej mu zaliczymy? Jakim poziomem dojrzałości wykażą się kibice obserwujący rywalizację z poziomu szosy i czy dojrzałość wobec niejasnej ani niejawnej sytuacji Brytyjczyka w ogóle powinna być od nich wymagana? Jakie piętno ta poniekąd precedensowa sprawa wywrze na włoskim wielkim tourze, kolarstwie w ogóle i rozpatrywaniu analogicznych historii w przyszłości? Odpowiedzi brakuje, a inicjowane w mediach dyskusje zduszane są w zarodku, jednak można podejrzewać, że z uwagi na rangę wydarzenia podczas Giro d’Italia może dojść do niejednej, nie mającej nic wspólnego ze sportową rywalizacją eksplozji.

Hipsterska, ponieważ podczas pierwszych trzech dni włoskie makarony i wina zostaną zastąpione wszystkimi odcieniami hummusu, zwinnie omijając celebryckie przełęcze Dolomitów zastawiła intrygującą zasadzkę z metą w Sappadzie, a w roli zaskakująco niewyrośniętego Cima Coppi wystąpi w (tej lepszej) połowie szutrowy Colle delle Finestre. Ukaże też wiele punktów na mapie Italii, które zadebiutują na trasie wyścigu lub pojawiały się na niej w przeszłości bardzo rzadko.

Konserwatywna, ponieważ chociaż jeszcze przed rokiem w bardzo niefortunnych okolicznościach proponowała nagrodę dla najlepszego zjazdowca, tym razem dość otwarcie gardzi najnowszymi eksperymentami organizatorów pozostałych wielkich tourów, generalnie dowodzącymi, że umieszczanie mety górskich odcinków w miejscowościach położonych po drugiej stronie decydujących podjazdów ożywia rywalizację. Podchodząc do sprawy po aptekarsku, można doszukać się kilku etapów z elementami zjazdów na ostatnich kilometrach, spośród których jeden dedykowany jest Franciacorcie, drugi harcownikom, a pozostałe sprinterom. Ale żeby zjazd decydował o wyniku odcinka w Alpach czy Dolomitach? Tegoroczne Giro d’Italia mówi, że tam chodzi o jazdę pod górę!

Tym, do których mędrca szkiełko i oko przemawia silniej niż pełna lingwistycznych akrobacji mowa serca, proponuję bardziej nasycone faktami podsumowanie: 101. edycja Giro d’Italia to 2 etapy jazdy indywidualnej na czas, 8 etapów z metą na podjazdach i 7 etapów dedykowanych sprinterom. Pozostałe 4 odcinki, między innymi wiodące fatalnej jakości szosami gorącej Sycylii, samym środkiem włoskiego „buta” czy mające swój start nad zachwycającą Gardą, stanowić będą nieco bardziej zawiłą intrygę i dopiero w trakcie rozgrywania wyścigu przekonamy się, czyim padną łupem.

Dla tych natomiast, którzy wierzą, że obraz wart jest tysiąc słów, polecamy przegląd wszystkich etapów imprezy w formie graficznej. Krótkie opisy kolejnych odcinków sugeruję traktować wyłącznie jako skromne teasery, podczas gdy ich bardziej wyczerpujące i dopracowane faktograficznie opisy publikowane będą każdego dnia rozgrywania imprezy.

Trasa Giro d’Italia 2018

 

Etap 1 (ITT), 4 maja: Jerusalem › Jerusalem (9,7 km)

101. edycja Giro d’Italia rozpocznie się krótką jazdą indywidualną na czas na ulicach Jerozolimy, eksponując wiele atrakcji największego z izraelskich miast. Pagórkowata trasa etapu dedykowanego pamięci zasłużonego w obronie żydowskich społeczności Gino Bartalego wieść będzie szerokimi arteriami miasta, a punkt pomiaru czasu znajduje się na jej 5. kilometrze (5.1). Meta znajduje się na bardzo krótkim, lecz sztywnym podjeździe (śr. 9% na ostatnich 100 metrach).

Etap 2, 5 maja: Haifa  ›  Tel Aviv (167 km)

Skoro jedno z największych miast Izraela zostało już odwiedzone, czas na drugie, a w teorii dedykowana sprinterom wyprawa wzdłuż zachodniego wybrzeża Morza Śródziemnego ma do obiecania znacznie więcej niż tylko wybitne walory krajobrazowe. Znane spoty windsurfingowe sąsiadujące z trasą oznaczają, że wiatr w tej okolicy potrafi mocno dmuchnąć, a ekipa Quick-Step Floors nawet w nieco chudszych latach rzadko przepuszczała okazje tego typu… Pierwszy z wielu kategoryzowanych podjazdów tegorocznej edycji włoskiego wielkiego touru, Zikron Ya’aqov (4. kat., 2.6 km, max. 13%), dodatkowo zmotywuje uciekinierów do walki o koszulkę najlepszego górala Giro, a mimo poprzedzających ją typowych dla obszarów miejskich rond, wysepek i progów zwalniających, linia mety w Tel Avivie umieszczona została na szerokiej alei.

Etap 3, 6 maja: Be’er Sheva  ›  Eilat (229 km)

Ostatni z rozgrywanych na Bliskim Wschodzie i jednocześnie jeden z najdłuższych odcinków 101. edycji Giro d’Italia bez żadnych zastrzeżeń powinien zakończyć się finiszem z dużego peletonu w Eilacie. Zanim jednak sprinterzy zmierzą się w największym z położonych nad Morzem Czerwonym izraelskich kurortów, uczestników wyścigu czeka przeprawa przez księżycowy krajobraz pagórkowatej pustyni Negew wraz z jej największą atrakcją – krasowym kraterem Ramon. Za sprawą podjazdu pod Faran River (4. kat., 1.2 km, śr. 7.2%) ponownie rozdane zostaną punkty do klasyfikacji górskiej, podczas gdy obfitujące w ronda i ciasne nawroty ostatnie kilometry etapu mogą doprowadzić do chaotycznego sprintu.

— Dzień przerwy, 7 maja: Catania — 

Etap 4, 8 maja: Catania  ›  Caltagirone (198 km)

Po pierwszym dniu przerwy wyścig przenosi się do swojej ojczyzny, a stawki momentalnie rosną. Tryptyk etapów rozgrywanych na gorącej Sycylii otworzy bardzo interesujący odcinek z metą na stromej ściance w debiutującym w Giro d’Italia Caltagirone, a nieustannie wznosząca się i opadająca trasa jeszcze raz przypomni, że w końcu jesteśmy we Włoszech. Zmusi to pretendentów do walki o tytuł do zachowania czujności, podobnie jak słynące ze swojej żenującej jakości szosy sycylijskiego interioru. Choć losy zwycięstwa etapowego na finałowej rampie w Caltagirone (900 m, śr. 8.5%, max. 13%) rozstrzygnąć mogą między sobą harcownicy, bardziej dynamiczni z liderów powinni podjąć pierwszą próbę nadrobienia kilku sekund nad rywalami.

Etap 5, 9 maja: Agrigento  ›  Santa Ninfa / Valle del Belice (153 km)

Drugi z sycylijskich etapów nieznacznie różni się od tego poprzedzającego, choć niuanse mogą zadecydować o nieco innym charakterze rywalizacji. Wiodąca wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża wyspy, pierwsza część trasy pozbawiona jest jakichkolwiek dominant, a niewielkie przeszkody zaczynają się piętrzyć dopiero podczas przeprawy przez Valle del Belice, by osiągnąć punkt kulminacyjny na finałowym podjeździe w Santa Ninfa (2 km, śr. 6.1%, max. 12%). Decydująca o losach etapu ścianka jest dłuższa od tej w Caltagirone i wypłaszcza się przed linią mety, co powinno sprawić, że kontrolę nad wydarzeniami przejmą ekipy posiadające w swoich składach bardziej dynamicznych sprinterów, wierząc w ich szanse na odniesienie triumfu.

Etap 6, 10 maja: Caltanissetta  ›  Etna  / Oss. Astrofisico (164 km)

Ogień, lawa, eksplozje i jeszcze więcej ognia! Tak zapowiadaliśmy kończący się na zboczach Etny, pierwszy finisz na podjeździe (z prawdziwego zdarzenia) zeszłorocznej edycji Giro d’Italia, podczas którego wulkaniczne wyziewy ostatecznie wprowadziły pretendentów do tytułu w stan niczym niezmąconego uśpienia. Ponieważ nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy, tym razem nie będę obiecywać jakichkolwiek fajerwerków ze strony największych tego wyścigu. Zamiast tego nieśmiało jednak zaznaczę, że zbocza najwyżej wyniesionego stratowulkanu kontynentalnej Europy peleton pokonywać będzie od innej, nie wykorzystanej przez wyścig nigdy wcześniej strony, co zaowocuje trudniejszą wspinaczką (15 km, śr. 6.5%) i podda ich nogi pierwszemu poważnemu testowi. Pozwoli to oddzielić gotowych do rywalizacji liderów od tych niedogotowanych, choć należy pamiętać, że to ci drudzy mogą mieć ostatnie słowo wśród śniegów czekających na nich daleko na północy alpejskich przełęczy.

Etap 7, 11 maja: Pizzo  ›  Praia a Mare (159 km)

Jeśli wskazać jeden tylko region Italii, który byłby najbliższym odpowiednikiem celebrującej filozofię mañana Andaluzji, bez wątpienia byłaby to położona na samym czubku włoskiego buta Kalabria. To właśnie do krainy soczystych pomidorów, niedokończonych budynków i umiarkowanego respektu wobec powszechnie uznawanych norm prawnych przeniesie się peleton, by po relatywnie krótkiej przejażdżce wybrzeżem Morza Tyrreńskiego po zaledwie rocznej przerwie ponownie odwiedzić piękne Praia a Mare. Długość trasy w połączeniu z brakiem większych przeciwności losu dość jednoznacznie wskazuje na finisz z dużej grupy, jednak znajdująca się wewnątrz ostatnich 10 kilometrów hopka może pozbawić złudzeń tych sprinterów, którzy mają zwyczaj tracić kontakt z peletonem na wiaduktach.

Etap 8, 12 maja: Praia a Mare  ›  Montevergine di Mercogliano (209 km)

Po krótkiej wizycie w Kalabrii czas na Kampanię, jednak zaplanowana przez organizatorów Giro d’Italia objazdówka nie obejmuje tym razem Neapolu czy stanowiących pamiątkę gniewu Wezuwiusza ruin. Trasa tego relatywnie długiego etapu wiedzie wzdłuż wybrzeża aż do Salerno, gdzie delikatnie odbija na północny-zachód i zaczyna się wznosić, by osiągnąć swój kres w sanktuarium na szczycie Montevergine di Mercogliano (17.1 km, śr. ok. 6%, max. 10%). Ten długi i bardzo regularny podjazd na pierwszy rzut oka powinien przypaść do gustu dzielnym harcownikom, jednak jak dotąd pojawiał się na trasie włoskiego wielkiego touru pięciokrotnie, a triumfowali na nim między innymi znany z wykorzystywania nadprzyrodzonych mocy Danilo di Luca. Może zainspiruje to innego sympatyka przemysłu farmaceutycznego?

Etap 9, 13 maja: Pesco Sannita  ›  Gran Sasso d’Italia / Campo Imperatore (225 km)

Jeśli jednak nie zainspiruje, tradycyjnie umieszczany na trasie Giro d’Italia etap dedykowany pamięci Marco Pantaniego powinien, nawet jeśli najbardziej interesująca historia związana z finałowym podjazdem wcale nie dotyczy triumfu Pirata z roku 1999. Stanowiąc najwyżej wyniesiony masyw Apeninów i jednocześnie ich najbardziej centralny punkt, Gran Sasso d’Italia zasłynęło jako miejsce uwięzienia Benito Mussoliniego aż to czasu jego uwolnienia przez nazistów w roku 1943. Choć podjazd nie należy do najcięższych (26 km, śr. ok. 3-4%, max. 13%), jest bardzo długi, a jego najtrudniejsze partie przypadają na ostatnie trzy kilometry. W dodatku jako pierwszy finisz tego typu w tegorocznej edycji wyścigu, zostanie on poprzedzony dwoma innymi wysoko wycenionymi wzniesieniami, a na wzmożone apetyty liderów powinien wpłynąć fakt, że kolejnego dnia czeka ich (miejmy nadzieję) zasłużony odpoczynek.

— Dzień przerwy, 14 maja: Montesilvano —

Etap 10, 15 maja: Penne  ›  Gualdo Tadino (239 km) 

Penne w moim subiektywnym rankingu jest jedyną formą makaronu, którą można bez obaw o wizerunkową katastrofę zamówić na pierwszej randce. Odcinek rozpoczynający się w mieście o tej samej nazwie, najdłuższy w 101. edycji włoskiego wielkiego touru, ciągnąć się jednak będzie niczym domowe tagliatelle babci Sofii, dlatego oddanie się kulinarnym rozkoszom podczas obserwowania harców dzielnych uciekinierów wydaje się nie najgorszym pomysłem.

Etap 11, 16 maja: Assisi  ›  Osimo (156 km)

Z pozoru jeszcze jeden, typowy dla Giro pagórkowaty etap ze wskazaniem na uciekinierów. Przy nieco bliższej analizie okazuje się jednak, że jego końcowe kilometry mają potencjał, by wywołać małe trzęsienie ziemi. Następujące po sobie dwie finałowe ścianki na wąskich uliczkach miasta nie tylko bez jakiegokolwiek wstydu uderzają w czerwone gradienty (w obu przypadkach max. 16%), ale dodatkowo pierwsza z nich w części pokryta jest brukiem, co na pewno uprzykrzy życie liderów na klasyfikację generalną. Cisza przez wybuchem tego chaosu będzie bardziej niż zwykle przejmująca, gdyż peleton przejedzie przez Filottrano, gdzie jeszcze raz wspomnimy Michele Scarponiego i pozdrowi nas jego pierzasty przyjaciel.

Etap 12, 17 maja: Osimo  ›  Imola (214 km)

Ten w znacznej części wiodący wzdłuż wybrzeża Adriatyku odcinek jest tak płaski, jak stanowiąca lokalny przysmak piadina, co jednoznacznie wskazuje na sprinterów. Początek finałowej pętli i linia mety umieszczone zostały na Autodromo Enzo e Dino Ferrari w Imoli, ale pomiędzy dwoma przejazdami przez słynną prostą na torze F1 peleton opuści tor, by wspiąć się na Tre Monti (4 km, śr. 4.2%, max. 10%) i zeń zjechać, co może spłoszyć bardziej płaskolubnych zawodników.

Etap 13, 18 maja: Ferrara  ›  Nervesa della Battaglia (180 km)

W całej Italii jest tylko jeden region geograficzny, gdzie da się kreślić etapy o tak pozbawionych życia profilach – Nizina Padańska. Oczekiwanie na sprinterski galop umili jednak świadomość, że resuscytacja nie tylko ostatecznie się powiedzie, ale pacjent już kolejnego dnia zabierze nas na niezapomnianą ucztę

Etap 14, 19 maja: San Vito al Tagliamento  ›  Monte Zoncolan (186 km)

Powiedzieć, że to wzniesienie legendarne, to nie powiedzieć nic. Jako ostateczny punkt odniesienia i najwyższa wartość na skali trudności kolarskich podjazdów, Monte Zoncolan (10 km, śr. 12%, max. 22%) powinien mieć zagwarantowane miejsce nie w zacisznych Alpach Karnickich, ale w Sèvres pod Paryżem (gdzie podobno pija się „ekspresso”). Bezpośrednio poprzedzą go dwie niełatwe wspinaczki pod Passo Duron i Sella Valcalda, jednak nie warto mieć jakichkolwiek złudzeń, że sobotnia rywalizacja sprowadzi się do czegokolwiek poza nerwowym wyczekiwaniem finałowego wzniesienia. A na nim, brutalnego testu formy dnia i konkursu watów na kilogram, które rozciągną w pionie klasyfikację generalną.

Etap 15, 20 maja: Tolmezzo  ›  Sappada (176 km)

Sprytnie utknięty pomiędzy dwa odcinki o absolutnie decydującym znaczeniu i szerokim łukiem omijający najjaśniejsze gwiazdy Dolomitów, ten etap nie został stworzony, by wywołać piorunujące pierwsze wrażenie. Jeśli jednak spośród 21 dni rozgrywania 101. edycji włoskiego wielkiego touru miałabym wybrać tylko jeden, idealnie nadający się do zastawienia pułapki, byłaby to właśnie przedostatnia niedziela imprezy. Oczywistą konsekwencją umieszczenia na trasie Passo Tre Croci (7.9 km, śr. 7.2%, max. 12%) wydawałoby się skierowanie peletonu na zbocza zachwycającego Tre Cime di Lavaredo, ale zamiast tego otrzymujemy w końcówce trudny do kontrolowania przez drużynę lidera, szalony rollercoaster. Jeszcze przed rokiem niefortunnie proponujące klasyfikację najlepszych zjazdowców, tym razem Giro d’Italia kpi sobie z najnowszych trendów lansowanych przez Tour de France i Vueltę, jednak ten jeden raz proponuje jazdę bez trzymanki. A najlepsi górale w stawce prawdopodobnie ulegną pokusie, mając w perspektywie dzień odpoczynku i następującą po nim (niekoniecznie skuteczną) minimalizację strat w nierównej walce z tykającym zegarem.

— Dzień przerwy, 21 maja: Trento —

Etap 16 (ITT), 22 maja: Trento  ›  Rovereto (34,2 km)

Można napisać, że w porównaniu do kilku ostatnich edycji Giro d’Italia jest relatywnie krótka i relatywnie płaska. Można też przekonywać, że wielu pretendentów do tytułu w jeździe na czas spisuje się znacznie lepiej, niż sami się do tego przyznają, albo okazjonalnie całkiem skutecznie minimalizuje straty. Żadne z powyższych nie będzie jednak miało najmniejszego znaczenia, jeśli o triumf w wyścigu cały czas walczyć będą Chris Froome i Tom Dumoulin. Pozbawiony winnych podtekstów (to dopiero nazajutrz) etap jazdy indywidualnej na czas z metą w Rovereto od nowa zdefiniuje kształt klasyfikacji generalnej imprezy i istnieje prawdopodobieństwo, że hierarchii tej nie zaburzą nawet majaczące u kresu ostatniego tygodnia rywalizacji alpejskie przełęcze.

Etap 17, 23 maja: Riva del Garda  ›  Iseo (155 km)

Odcinek o charakterze winno-krajobrazowym, z wyraźną dedykacją dla dzielnych Włochów i pozostałych harcowników. W głowach tego dnia zawrócą jednak wszystkim musująca Franciacorta i bez trudu przyćmiewająca pozostałe cuda Italii Garda (oby ubrała się w chłodne błękity).

Etap 18, 24 maja: Abbiategrasso  ›  Prato Nevoso (196 km)

Kreślenie profili odcinków do złudzenia przypominających kije golfowe jeszcze do niedawna było jedną z ulubionych rozrywek organizatorów Giro d’Italia, ale w tegorocznej edycji wyścigu tylko ten z metą na Prato Nevoso (13.9 km, śr. 6.9%, max. 10%) w pełni odpowiada tej charakterystyce. Ponieważ pomiędzy wyskokowymi przygodami nad Lago di Garda i morderczym odcinkiem z Colle delle Finestre w roli głównej pretendenci do tytułu mogą być nieskorzy do wzięcia spraw we własne ręce, o triumf z odjazdu powinni zawalczyć ci, którym na tym etapie nie pozostało już nic innego.

Etap 19, 25 maja: Venaria Reale  ›  Bardonecchia / Jafferau (184 km)

Nie ulega wątpliwości, że Monte Zoncolan skutecznie skupi na sobie całą uwagę mediów i sympatyków kolarstwa, ale królewski etap tegorocznego Giro d’Italia zostanie rozegrany 25 maja. Będzie to klasyczny alpejski odcinek ze szczerzącymi się z profilu przełęczami i zjazdami, na których w przeszłości decydowały się losy włoskiego wielkiego touru. Na relatywnie niewysoko zawieszony dach 101. edycji wyścigu (Cima Coppi, 2178 m n.p.m.) zaprosi nas unikalny Colle delle Finestre (18.5 km, śr. 9.2%, max. 14%) który kiedy las ustąpi miejsca krzewinkom, a asfalt szutrowej nawierzchni, otworzy przed wszystkimi zdumiewające przestrzenie. Chociaż następujący po nim podjazd do Sestriere nie należy do najtrudniejszych, oddzielający je techniczny zjazd z Finestre nie zagwarantuje wiele miejsca na złapanie oddechu, a o losach etapu zadecyduje nie tak znany, ale brutalny Jafferau (7 km, śr. 9.5%, max. 14%).

Etap 20, 26 maja: Susa  ›  Cervinia (214 km)

Ostatnią szansą na odwrócenie losów rywalizacji będzie odcinek rozgrywany w zachwycającej scenerii Doliny Aosty i górującego nad nią Matterhornu. Akcja rozpocznie się na relatywnie nieznanym, ale bardzo trudnym Col Tsecore (16.4 km, śr. 8.8%, max. 15%), po którym pokonany zostanie klasyczny duet Col Saint Pantaleon (16.5 km, śr. 7.2%, max. 12%) – Cervinia (19 km, śr. 5%, max. 12%).

Etap 21, 27 maja: Roma  ›  Roma (115 km) 

Giro d’Italia swoje korzenie ma na północy Italii i tam właśnie najbardziej lubi powracać, jednak tym razem wszystkie drogi – od tych wiodących przez pustynię aż po szutry Colle delle Finestre – rzeczywiście prowadziły do Rzymu. I nie będzie to ostro zakrapiany prosecco odcinek nieśmiało prowadzący przez uśpione przedmieścia, ale żywe uliczne kryterium (10 okrążeń po 11.5 km) wytyczone w samym sercu stolicy Włoch, z Piazza del Popolo, Forum i Colosseum w rolach głównych. Więc nawet jeśli okaże się, że chęć celebracji zatriumfuje nad duchem sportowej rywalizacji, na pewno będzie zachwycająco wyglądać. Bo właśnie to Giro d’Italia robi spośród wszystkich wielkich tourów najlepiej, wygląda.

101. edycja wyścigu Giro d’Italia rozpocznie się w piątek, 4 maja.

Każdego wieczoru publikować będziemy szczegółową zapowiedź najbliższego etapu.

Oficjalna lista startowa

Szczegółowy plan transmisji telewizyjnych

Poprzedni artykułTour de Yorkshire 2018: Niespodziewane rozstrzygnięcie pierwszego etapu!
Następny artykułPinarello F10 X-Light Christophera Froome’a
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments