Camphin-en-Pévèle / Paris-Roubaix / Twitter

Przy nim górne kręgi dantejskiego piekła, pełne hedonistów i nie znających umiaru w jedzeniu i piciu, wydają się doskonałym miejscem do zorganizowania całkiem udanej prywatki. To niegościnny świat, w którym las pełen jest mrocznych tajemnic, bezkresne pola zanurzone są w sepii, na rozstaju dróg straszy duch upiornie powykręcanego drzewa, a w tle daje się słyszeć wycie wygłodniałych wilków. To brutalny portret kolarstwa zredukowanego do prostego równania wytrzymałości, siły i szczęścia, w którym łzy triumfatorów i przegranych płyną po pokrytych błotem i pyłem twarzach. Wreszcie to Wasz ulubiony mit i legenda, który już jutro ponownie wywoła dreszcze, złamie marzenia i zakończy najpiękniejszy z kolarskich miesięcy. Oto najczystsza forma szaleństwa. Monument nie z tego świata. Piekło Północy. Paris-Roubaix.

Wiosenna kampania rozgrywanych na brukach wyścigów klasycznych ma dwa wyraźne punkty kulminacyjne, a spór o to, który z nich jest ważniejszy, piękniejszy czy bardziej spektakularny nigdy nie znajdzie satysfakcjonującego obie strony rozstrzygnięcia. Czasami jednak zamiast na siłę forsować swój punkt widzenia, wystarczy odrobinę zmienić narrację.

Każdy z pozostałych czterech monumentów stanowi logiczne zamknięcie pewnego cyklu rywalizacji, czy są to włoskie imprezy jednodniowe początku i końca sezonu, czy też rozgrywane w Ardenach klasyki. Taką rolę spełnia również Ronde van Vlaanderen, który jako największy i najbardziej prestiżowy z bliźniaczo podobnych wyścigów meandrujących wśród pagórków północnej Belgii, zwiastuje koniec tej wyjątkowej części sezonu i namaszcza króla Flandrii.

Paris-Roubaix jest w tym sensie całkowicie wyrwany z kontekstu – nie należy ani do otaczającego go świata, ani żadnego innego. Jest królem bez królestwa, albo też państwem w państwie. Nie ma drugiego takiego wyścigu, a więc nie ma delikatnych przetarć, rozgrzewek, poprawek i prób generalnych. Flandria nie jest północno-wschodnią Francją, a pokrywające hellingen kocie łby nie są niewprawnie ociosanymi kamlotami rzuconymi przed dwustu laty na tonące w błocie polne drogi po to, by przeprowadzić krowę z obory na pole – a więc zdecydowanie nie dlatego, by w odległej przyszłości rozgrywać na nich kolarskie wyścigi. Zatem o ile ostatnie tygodnie pozwoliły dość precyzyjnie naszkicować układ sił wśród specjalistów od wyścigów jednodniowych, w niedzielę każdy z nich stanie na starcie w Compiegne z czystą kartą.

Wiele ze swojej przewagi stracą Belgowie, na pamięć znający każdy nawrót, pagórek i najmniejszy kamyczek Flandrii. Znacznie mniejsze znaczenie będą mieć rozgrywki taktyczne, gdyż nagle okaże się, że w tym wyścigu na wyniszczenie kluczem do sukcesu – obok wyśmienitej dyspozycji – jest uniknięcie kraks i defektów, a promienny uśmiech fortuny nieraz wystarczy, by przemienić odtwórcę drugoplanowej roli w zwycięzcę. My, jako widzowie, będziemy drżeć przed każdym z 29 brukowanych sektorów i z niedowierzaniem obserwować, jak kolejni pretendenci do tytułu odpadają z rywalizacji jeszcze zanim ta weszła w decydującą fazę. Jak zwykle, będą nami targać sprzeczne emocje, fascynacja i brak zgody na tak daleko idącą niesprawiedliwość.

Wyborna forma nie wystarczy, by wznieść ręce w geście triumfu na welodromie w Roubaix. Chociaż brutalną rywalizację w Piekle Północy sprowadzić można do relatywnie prostej funkcji mocy, wydolności i odporności psychicznej w której zwycięża ostatni pozostający na rowerze, jest jeszcze ten nieuchwytny czynnik który sprawia, że Paris-Roubaix jest naszym ulubionym mitem i legendą. Szczęście. Lub też umiejętność przezwyciężenia czającego się za każdym zakrętem pecha. To konieczność pokonania ogromu przeciwności w najbardziej niesprawiedliwym z kolarskim światów winduje sukces na legendarnym welodromie do miana najbardziej prestiżowego z tych największych.

Z uwagi na konieczność przeprowadzania prac konserwacyjnych na dostojnie starzejących się francuskich brukach, trasa Piekła Północy każdego roku podlega niewielkim modyfikacjom. Powołana została nawet odrębna organizacja, która otacza kocie łby legendarnego monumentu swoją opieką, a w wolnych chwilach przeczesuje okolicę w poszukiwaniu nowych odcinków.

W najbliższą niedzielę stających na starcie w Compiegne specjalistów od wyścigów klasycznych od chwały na welodromie w Roubaix dzielić będzie 257 kilometrów, zawierających 29 brukowanych sektorów o łącznej długości 54.5 kilometra, zazwyczaj wyjątkowo skutecznie oddzielających chłopców od mężczyzn.

Przystawki i tym razem będą nieznacznie się różnić – tym razem wypadły trzygwiazdkowy odcinek z Viesly do Quiévy i jednogwiazdkowy z Briatre do Solosmes, a w ich miejsce pojawi się zupełnie nowy sektor o nazwie zawstydzającej członków brytyjskiej rodziny królewskiej: Saint-Hilaire-lez-Cambrai – Saint-Vaast-en-Cambrésis.

Dania główne zaserwowane zostaną jednak w niezmienionej postaci, i chociaż nawet najsilniejsi z faworytów mogą zostać wyeliminowani z dalszej rywalizacji w losowo wybranym momencie, a zwycięska akcja może zostać zainicjowana w dowolnej chwili, to właśnie legendarne pięciogwiazdkowe sektory oddzielą potencjalnych triumfatorów od nowicjuszy.

Trouee d’Arenberg: ten odcinek o długości 2400 metrów, chociaż oddalony jest od linii mety o niemal 100 kilometrów, jest najbardziej mitycznym sektorem bruków kolarstwa szosowego. Za każdym razem powtarza się, że choć nie można na nim wygrać wyścigu, można go już na tym etapie przegrać. Prawda jest jednak taka, że najbardziej chaotyczne są kilometry bezpośrednio poprzedzające wjazd peletonu do słynnego lasku, na których osiągane prędkości i walka o pozycje przypominają przepychanki drużyn przed sprinterskim finiszem.

Mons-en-Pevele: najdłuższy z pięciogwiazdkowych sektorów, który pokonywany 48.5 kilometra od linii mety nie wyłoni zwycięzcy wyścigu, jednak zazwyczaj doprowadza do kluczowych pęknięć w głównej grupie.

Carrefour de l’Arbre: ten pięciogwiazdkowy odcinek o długości 2100 metrów od welodromu w Roubaix dzieli zaledwie 17 kilometrów i trzy łatwiejsze sektory bruku, co czyni go idealnym miejscem do oderwania się mniejszej grupy faworytów lub ataku samotnego wilka…

 

Pełna lista sektorów bruku pokonywanych podczas 116. edycji wyścigu Paris-Roubaix:

29: Troisvilles (km 93.5 — 2.2 km) ***

28: Briastre (km 100 — 3 km) ***

27: Saint-Python (km 109 — 1.5 km) ***

26: Quiévy (km 111.5 — 3.7 km) ****

25: Saint-Vaast (km 119 — 1.5 km) ***

24: Verchain-Maugré (km 130 — 1.2 km) **

23: Quérénaing (km 134.5 — 1.6 km) ***

22: Maing (km 137.5 — 2.5 km) ***

21: Monchaux-sur-Ecaillon (km 140.5 — 1.6 km) ***

20: Haveluy (km 153.5 — 2.5 km) ****

19: Trouée d’Arenberg (km 162 — 2.4 km) *****

18: Hélesmes (km 168 — 1.6 km) ***

17: Wandignies (km 174.5 — 3.7 km) ****

16: Brillon (km 182 — 2.4 km) ***

15: Sars-et-Rosières (km 185.5 — 2.4 km) ****

14: Beuvry-la-Forêt (km 189 — 1.4 km) ***

13: Orchies (km 197 — 1.7 km) ***

12: Bersée (km 203 — 2.7 km) ****

11: Mons-en-Pévèle (km 208.5 — 3 km) *****

10: Avelin (km 214.5 — 0.7 km) **

9: Ennevelin (km 218 — 1.4 km) ***

8: Templeuve — L’Épinette (km 223.5 — 0.2 km) *

8: Templeuve — Moulin-de-Vertain (km 224 — 0.5 km) **

7: Cysoing (km 230.5 — 1.3 km) ***

6: Bourghelles (km 233 — 1.1 km) ***

5: Camphin-en-Pévèle (km 237.5 — 1.8 km) ****

4: Carrefour de l’Arbre (km 240 — 2.1 km) *****

3: Gruson (km 242.5 — 1.1 km) **

2: Hem (km 249 — 1.4 km) ***

1: Roubaix (km 256 – 0.3 km) *

Nietrudno zatem dojść do wniosku, że rzeź rozpocznie się w mitycznym Lasku Arenberg, nawet jeśli w zeszłorocznej, najszybszej w historii edycji, peleton rozpędził się przed nim tak bardzo, że przemknął przezeń niemal go nie dostrzegając. To jest właśnie ten kluczowy moment, w którym należy włączyć się do śledzenia przebiegu rywalizacji, jednak dzięki hojności producentów obrazu telewizyjnego najwytrwalsi widzowie będą mogli podziwiać walkę na francuskich brukach od samego startu wyścigu w Compiegne.

Będzie to najcięższa próba nie tylko dla najsilniejszych z kolarzy, ale siedzących za kierownicą teamowych samochodów dyrektorów sportowych, mechaników czy producentów osprzętu. Kiedy przyjdzie do pokonania legendarnych pięciogwiazdkowych sektorów Trouée d’ArenbergMons-en-Pévèle i Le Carrefour de l’Arbre wszystko musi być dopięte na absolutnie ostatni guzik, a i to nie będzie gwarancją sukcesu. Uśmiech fortuny nie wystarczy, by zostać triumfatorem Paris-Roubaix, jednak tej niedzieli trzeba ją mieć po swojej stronie.

Kolejny wyścig, jednak to samo pytanie: jak pokonać Quick-Step? Samozwańczej wilczej watasze Patricka Lefevere’a w ostatnich tygodniach sprzyjają wszystkie możliwe do wyobrażenia okoliczności – od pogody, przez szlabany kolejowe po taktyczny marazm pozostałych ekip – a każdy kolejny sukces zdaje się pogłębiać ich wiarę w to, że nie można ich pokonać. Nawet pomimo posiadania tak wielu doświadczonych i utytułowanych specjalistów od imprez jednodniowych w składzie wydaje się niemożliwe, aby jedna tylko drużyna była w stanie do tego stopnia zdominować kampanię wiosennych klasyków nie pozostawiając uchylonej furtki rywalom, a jednak tego właśnie byliśmy świadkami. Mało tego! Dokonała tego ekipa, która do niedawna zwykła zjadać swój własny ogon, miała nie mieć przyszłości w erze „po Boonenie” i nie bez trudu przedłużyła swój byt na płaszczyźnie ekonomicznej.

Jeśli jednak istnieje jakaś szansa na przerwanie zwycięskiej passy Quick-Stepu i udowodnienie, że żadna drużyna, nawet najsilniejsza, nie powinna rościć sobie prawa do kontrolowania wszystkich wydarzeń na z natury zdradzieckich brukach, będzie nią właśnie znane z żonglowania scenariuszami i okruchami szczęścia Paryż-Roubaix.

Kiedy pech może czaić się dosłownie za każdym rogiem, ogromna przewaga taktyczna z jaką stanie na starcie w Compiegne belgijska drużyna może zostać bardzo szybko zniwelowana poprzez działanie czynników zewnętrznych. Jednocześnie te same okoliczności sprawiają, że właśnie w tym wyścigu bardziej niż w którymkolwiek innym przystąpienie do rywalizacji z wieloma zdolnymi do odniesienia triumfu liderami opłaca się. Który z nich ma w takim razie największe szanse?

Wielu sympatyków dyscypliny liczy na sukces Zdenka Stybara, któremu jako byłemu mistrzowi świata w przełajach trasa Paryż-Roubaix odpowiada niemal tak dobrze, jak szutry Strade Bianche. W obliczu wywalczonych już dwóch miejsc na podium w tej imprezie i bezinteresownej pracy dla drużyny, poprzez którą tak często rozmienia swój talent na drobne, wielu z pewnością dostrzegłoby w takim obrocie spraw pewną sprawiedliwość. Jeśli jednak coś wiemy o przewrotnym Piekle Północy na pewno, to że cechuje się dość specyficznym poczuciem humoru i niechętnie spłaca zaciągnięte długi – wystarczy przypomnieć, jak potraktowało w ostatnich latach dwóch największych mistrzów welodromu w Roubaix minionej dekady…

 

Fot. Paryż-Roubaix

Niki Terpstra, samotny wilk Quick-Stepu, będzie musiał powtórzyć swój zwycięski manewr sprzed czterech lat by ponownie unieść ręce w geście triumfu i podkreślić swój status najmocniejszego zawodnika dobiegającej już końca kampanii wiosennych klasyków. Wiedzą o tym wszyscy rywale i recepta na zneutralizowanie Holendra wydaje się prosta, jednak czy znajdzie się w czołowej grupie choć jeden zawodnik skory w porę zareagować na jego atak? Styl 33-latka z Beverwijk może nie należeć do najbardziej porywających, jednak jego imponujący dieslowski silnik wyróżnia go na tle stawki i pozwala mu na utrzymanie nawet relatywnie niewielkiej przewagi nad całą grupą rywali.

Quick-Step na pewnym etapie spróbuje też zagrać kartą Philippe Gilberta, który powróci na bruki północno-wschodniej Francji po wieloletniej przerwie w poszukiwaniu triumfu we wszystkich pięciu monumentach. Jeśli wyścig ułoży się tak, że to właśnie on spośród zawodników Quick-Stepu zaatakuje we właściwym momencie, jego sukces nie będzie wielkim zaskoczeniem. Wydaje się przy tym, że aby tego dokonać, podobnie jak Terpstra będzie się musiał zdobyć na solową akcję.

Jeśli natomiast wyraźnie zjednoczona opozycja zdoła zneutralizować akcje trzech najbardziej utytułowanych zawodników drużyny Patricka Lefevere’a, tym samym może ona przegapić odjazd równie zdolnych do odniesienia zwycięstwa Yves’a Lampaerta czy Floriana Senechala.

W takim razie kto, jeśli nie Quick-Step? Odpowiedź jest zawsze taka sama: Peter Sagan (Bora-hansgrohe). Ten sam Peter Sagan, którego lista triumfów osiągnęła już wartości trzycyfrowe, lecz który monumentów przy swoim nazwisku ma mniej niż chociażby Vincenzo Nibali czy Dan Martin. Ten sam Peter Sagan, który choć panuje nad rowerem lepiej niż ktokolwiek inny w zawodowym peletonie i już z tego tytułu powinien brylować na brukach północnej Francji, w Piekle Północy dorobek ma gorszy niż… Adrien Petit. Ten sam Peter Sagan, który bardzo dużo opowiada o pasywnej jeździe swoich rywali, jednak sam ostatnimi czasy najwięcej czasu spędza chowając się za plecami 190-centymetrowej, niestrudzonej w swoich wysiłkach wspaniałości, jaką jest Daniel Oss. Bo wiemy, że jest w stanie.

Poparta obserwacjami intuicja podpowiada, że wbrew wszelkim racjonalnym przesłankom to nie jest wyścig Słowaka, jednak jeśli dopisze mu nieco większe niż w dwóch minionych latach szczęście, może w najbardziej spektakularny sposób zakończyć swoją jak dotąd mdłą wiosenną kampanię. Bora będzie musiała wykazać się jednak znacznie większą kreatywnością taktyczną i agresją, ponieważ kolejny raz pozostałe ekipy nie dostrzegą interesu we współpracy z Saganem tylko po to, by zostać przez niego pokonanym w sprincie na welodromie. Jeszcze raz, szczególnie w tym wyścigu, zalecałabym wysłanie Ossa w jeden z późniejszych odjazdów jako planu B, zamiast pożytkowania całej jego energii w pracy na czele grupy, której Sagan i tak nie zamierza wykorzystać.

Tak w zeszłym sezonie zrobiła ekipa BMC, dzięki czemu Greg Van Avermaet był w stanie pokonać wszystkie (liczne) przeciwności i odnieść subiektywnie najpiękniejszy ze swoich triumfów. Na tle imponującej zeszłorocznej kampanii jego osiągnięcia z ostatniego miesiąca nie prezentują się spektakularnie, jednak dysponuje on dostatecznie wysoką formą i silnym wsparciem, by w korzystnych dla siebie okolicznościach sięgnąć po kolejne zwycięstwo.

Dzięki swojej mocy, Sep Vanmarcke (EF Education First) dysponuje fenomenalnym przyspieszeniem na brukowanych sektorach, co pozwala mu z łatwością dystansować większość rywali. Teoretycznie sprawia to, że powinien on być w stanie odnieść zwycięstwo w wyścigu realizując dokładnie ten sam scenariusz, co Terpstra, jednak jak dotąd nie potrafił on wzorem Holendra utrzymać przewagi na grupą pościgową na dłuższych odcinkach. Tego w przeszłości dokonywał już natomiast Jasper Stuyven (Trek-Segafredo), i chociaż w ostatnich tygodniach często bywał zaskakująco pasywny, jego wywalczone przed rokiem piąte miejsce dowodzi, że jest w stanie zwyciężyć w Piekle Północy.

To świetnym występem w 114. edycji Paryż-Roubaix Oliver Naesen (Ag2r-La Mondiale) zapewnił sobie miejsce w ekipie rangi WorldTouru i jak sam twierdzi, na brukach północnej Francji czuje się doskonale. Przed rokiem doznał na trasie Piekła Północy niepoliczalnej liczby defektów, a jego zła passa miała swoją kontynuację w tegorocznej kampanii wiosennych klasyków, jednak jego sportowe zacięcie właśnie tu powinno się w końcu przełożyć na satysfakcjonujący wynik.

Ponieważ wszystko wskazuje, że zawodnikom towarzyszyć będzie słoneczna pogoda i lekki wiatr w plecy, wymienić należy lepiej odnajdujących się w takich okolicznościach przyrody sprinterów – przede wszystkim Arnaud Demare’a (Groupama-FDJ), Alexandra Kristoffa (UAE Team Emirates) i Christophe’a Leporte’a (Cofidis).

Nie można jednak zapominać, że Piekło Północy raz na jakiś czas przynosi bardzo zaskakujące rezultaty, a triumf odnoszą kolarze z dalszych szeregów. Tacy, którzy na co dzień po cichu odgrywają swoje drugoplanowe role, jednak w tym jednym wyścigu zadziwiająco często meldują się w czołowych dziesiątkach czy dwudziestkach. By zrozumieć, co mam na myśli, proponuję w wolnej chwili przestudiować rezultaty Adriena Petita (Direct Energie), Gregorego Rasta (Trek-Segafredo), Floriana Senechala (Quick-Step Floors), Aleksejsa Saramotinsa (Bora-hansgrohe), Marcela Sieberga (Lotto Soudal) czy Imanola Ervitiego (Movistar). O Mathew Haymanie (Mitchelton-Scott) nawet nie wspominam.

W walce o triumf mogą się również liczyć Gianni Moscon, Dylan van Baarle (Team Sky), Edvald Boasson Hagen (Dinemsion Data), Wout Van Aert (Verandas Willems-Crelan), Mads Pedersen (Trek-Segafredo), Matteo Trentin (Mitchelton-Scott) czy Sebastian Langeveld (EF Education First).

Wyścig Paryż-Roubaix 2018 rozegrany zostanie w niedzielę, 8 kwietnia.
Wyścig pokazywany będzie od startu do mety przez stację Eurosport, a relacja rozpocznie się o godz. 11:00.

Poprzedni artykułInternationale Cottbuser 2018: Michał Gałka nadal na prowadzeniu!
Następny artykułItzulia Basque Country 2018: Primož Roglič i Enric Mas po ostatnim etapie
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments