Fot. BMC Racing Team

Zdaniem wielu ekip drużynowa jazda na czas pasuje do mistrzostw świata niczym kwiatek do kożucha. O co w tym wszystkim chodzi?

Przez wiele lat konkurencja ta znajdowała się w programie igrzysk olimpijskich (1912-1992) oraz mistrzostw świata amatorów (1962-1994). W czempionacie zawodowców pojawiła się w 2012 roku w Valkenburgu, w nieco zmienionej przez UCI formule. Zrezygnowano z tradycyjnego dystansu 100 km na rzecz mniej więcej połowę krótszego, a zamiast czterech zawodników na starcie pojawia się sześciu. Najważniejsza różnica dotyczy jednak tego, że w rywalizacji biorą udział zawodowe ekipy, a nie narodowe reprezentacje. Międzynarodowa Unia Kolarska taką decyzję tłumaczyła zbyt małą liczbą federacji zainteresowanych udziałem w mistrzostwach.

Start w drużynowej jeździe na czas był dla ekip należących do cyklu World Tour obowiązkiem. Na dodatek musiały one w pełni pokryć koszty udziału w mistrzostwach. Przed zeszłorocznym czempionatem rozgrywanym w nietypowym październikowym terminie w Dausze, doszło do pierwszego zgrzytu na linii zespoły – UCI. W wydanym na początku sierpnia przez Międzynarodowy Związek Profesjonalnych Drużyn Kolarskich (AIGCP) oświadczeniu mogliśmy przeczytać:

Wspomniane warunki uczestnictwa, które nie istnieją w żadnym innym sporcie, są bez wątpienia obraźliwe i pokazują nadużycie władzy, które UCI wprowadza, próbując zmusić do uczestnictwa w jedynym wyścigu organizowanym przez Unię. Wszystkie drużyny World Tour mają opuścić jazdę drużynową na czas podczas mistrzostw świata dopóki te obelżywe praktyki nie zostaną zmienione.

AIGCP argumentował także, że:

  • Licencja World Tour powinna przymuszać drużyny tylko do brania udziału w zawodach z licencją World Tour, którą przyznaje niezależna Komisja Licencyjna;
  • Nawet gdy drużyna musi wziąć udział w wyścigu World Tour, to otrzymuje dodatek za uczestnictwo, żeby pokryć chociaż część kosztów;
  • Ta sytuacja pokazuje, że UCI stworzyło wyjątkowe przepisy, które faworyzują jedyny wyścig szosowy organizowany przez Unię, który przynosi jej zyski.

Do bojkotu jednak nie doszło. We wrześniu Międzynarodowa Unia Kolarska przystała na propozycję zespołów i start w „drużynówce” przestał być obowiązkiem, ponadto w odbywających się podczas mistrzostw świata konkurencjach, nie można już zdobywać punktów do rankingu UCI. Ostatecznie w drużynowej jeździe na czas w Dausze wystartowało dziesięć ekip World Tour, a na konto każdej z nich wpłynęło dwa tysiące euro.

W tym roku wiele zespołów znów nie kwapiło się do startu, lecz już udało się znaleźć porozumienie. Międzynarodowa Unia Kolarska pokryje większość kosztów, na które narażone są drużyny. Nieoficjalnie mówi się o kwocie ośmiu i pół tysiąca euro.

Dlaczego część zespołów nie pali się, by startować w mistrzostwach świata? By odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy rzut oka na tabelę medalową. W tej zdecydowanie przewodzą trzy teamy: Quick-Step (3-1-1), BMC (3-0-1) oraz Orica-Scott (0-2-2). Brązowy medal na swoim koncie ma również Movistar i Sky.

Od 2012 roku podczas Wielkich Tourów odbyło się dwanaście „drużynówek”: sześć podczas Vuelta a Espana, cztery w Giro d’Italia oraz dwie w Tour de France. Co ciekawe, w żadnej zwycięstwa nie odniosła ekipa Patricka Lefevere’a, zajmując czterokrotnie miejsce drugie, a raz trzecie. Trzy triumfy w dorobku mają BMC i Orica-Scott, dwa Movistar i Team Sky, po jednym Astana i Garmin-Barracuda (dzisiejszy Cannondale-Drapac).

Mamy zatem trzy ekipy specjalizujące się w jeździe drużynowej na czas oraz trzy, które celując w klasyfikację generalną Wielkich Tourów, potrafią osiągać w niej dobre rezultaty. Od zwycięstwa Garmin-Barracuda w Giro d’Italia 2012 drużyna ta tylko raz stanęła na podium (drugie miejsce w Vuelta a Espana 2014), można ją zatem wykluczyć z niniejszej analizy.

Dyrektorzy sportowi większości zespołów wiedzą, że de facto nie mają szans na podium mistrzostw świata, więc nie chcą brać w nich udziału na własny koszt. Wbrew stanowisku Międzynarodowej Unii Kolarskiej należy przypuszczać, że start w tej konkurencji narodowych reprezentacji zwiększyłby liczbę drużyn realnie walczących o medale, jednak zapewne mniej ekip wzięłoby udział w rywalizacji. Co negatywnie odbiłoby się na zyskach organizatora.

Nam pozostaje jedynie żałować, że reprezentacja Polski w składzie z Michałem Kwiatkowskim, Maciejem Bodnarem i Marcinem Białobłockim nie ma okazji nawiązać do sukcesów z lat siedemdziesiątych.

Poprzedni artykułAlaphilippe liderem Francuzów na mistrzostwa świata
Następny artykułTour of Britain: Karol Domagalski i Kamil Gradek na czele ONE Pro Cycling
Redaktor-samouk, z wykształcenia psycholog. Niegdyś wielki fan Lance’a Armstronga, obecnie Michała Kwiatkowskiego. Jego ulubione wyścigi to Paryż-Roubaix i Tour de France.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments