Giro d’ Italia jest jednym z Wielkich Tourów i już sam ten fakt nakazuje twierdzić, że impreza powinna mieć i ma bogatą historię. Jak bogatą? Zapraszam do lektury.

Dzieje Corsa Rosa nie sięgają tak daleko jak najstarszych wyścigów pokroju Paryż – Roubaix czy Liege – Bastogne – Liege. Nie oznacza to jednak, że Giro d’ Italia nie ma bogatej historii. Przeciwnie. Wyścig Dookoła Włoch jest corocznie świętem Włochów, które już od 1909 roku elektryzuje nie tylko Półwysep Apeniński, lecz także inne części Europy i świata.

Komu to zawdzięczamy? Dokładnie ludziom związanym z La Gazetta dello Sport, które to pismo do dnia dzisiejszego należy do głównych sponsorów wyścigu. Pomysł zrodził się w głowie Tullo Morghaniego, który wówczas był pracownikiem gazety. Zainteresował on pomysłem zarówno właściciela Emilia Costamagnę oraz redaktora naczelnego działu kolarskiego Armando Cougneta. Obaj wiedzieli, że konkurencyjna Corriere della Sera planuje utworzenie własnego wyścigu dookoła Włoch, więc postanowili przechytrzyć konkurencyjne pismo poprzez organizację swojego. Pomysł był, jednak co z funduszami? W tym miejscu pojawił się problem, gdyż pomysłodawcom brakowało 25 tys. lirów by dopiąć budżet. W porozumieniu z Primo Bongranim postanowiono podróżować po kraju w celu uzyskania środków niezbędnych do przeprowadzenia wyścigu. Efekt przerósł oczekiwania pomysłodawców. Finansowo pomogła także Corriere della Sera i wyścig można było przeprowadzić w 1909 roku.

Sukces wyścigu przerósł najśmielsze oczekiwania wszystkich. Bez problemu udało się zapewnić start kolejnej edycji Giro. Zwycięzca premierowej edycji wyścigu, Luigi Ganna nie był triumfatorem z przypadku. To był najlepszy sezon Włocha w karierze, który wcześniej wygrał Mediolan San Remo. Te sukcesy pozwoliły Gannie na rozkręcenie własnego biznesu już 3 lata później jakim była fabryka rowerów. Jako zawodnik na zawsze już będzie tym, który jako pierwszy ujarzmił włoskie szosy.

Nie był on jedynym. Aż do połowy lat 50 obserwujemy zdecydowaną dominację włoskich zawodników. Tu mamy różnicę w porównaniu do Tour de France, gdyż już wcześnie francuski Wielki Tour zaczęli wygrywać obcokrajowcy. Włochy to jednak inny teatr walki niż Francja. W 1912 roku organizatorzy wpadli na szalony jak mogłoby się dzisiaj wydawać pomysł – rozegranie wyścigu w trybie drużynowym. Nie miało być jednego zwycięzcy, dekorowana miała być cała drużyna. W tym przypadku miały zadecydować o końcowym wyniku miejsca zawodników na etapach. Wygrała drużyna Atala – Dunlop z m.in. Luigim Ganną oraz Carlo Galettim w składzie. Była to jak dotąd ostatnia edycja typowo drużynowa. Do indywidualnego nagradzania zawodników powrócono już rok później. Rok później także o wyniku klasyfikacji generalnej przestały decydować przede wszystkim miejsca zajmowane na etapach (W 1914 roku zaczęto zwracać większą uwagę na czas).

W ostatniej przedwojennej edycji nie obyło się bez kontrowersji. Alfonso Calzolari, który wygrał wyścig wspomagał się jazdą za samochodami, co było wbrew przepisom. Mimo wielokrotnego łamania regulaminu, to właśnie zawodnik drużyny Stucchi został zwycięzcą imprezy, o co walczył przez następnych 14 miesięcy po zakończeniu wyścigu na drodze prawnej.

Przez następne cztery lata nikt nie myślał o ściganiu. Świat pochłonęła największa wówczas wojna w dziejach. Wielu kolarzy trafiło na arenę działań wojennych w 1915 roku, gdy włoscy żołnierze bronili ojczyzny przed armią cesarza Franciszka Józefa.

Gdy wojenna zawierucha ustała, możliwe było wznowienie organizacji sportowych wydarzeń. Wśród tego typu imprez było Giro, którego kolejną edycję przeprowadzono już w 1919 roku. Od tej pory aż do 1940 roku Corsa Rosa rozgrywano rok po roku. Impreza stawała się z roku na rok coraz bardziej popularna co powodowało, że problemów ze zdobyciem środków na organizację nie było.

Czasy międzywojenne odkryły przed światem kolarskim nowych bohaterów. Mowa tutaj przede wszystkim o pierwszym z pięciokrotnych zwycięzców Giro – Alfredo Bindzie. Próbowało walczyć z nim wielu, szczególnie Giovanni Brunero, który za nic nie chciał ustępować miejsca, jako iż przed nastaniem czasów Bindy triumfował w wyścigu trzykrotnie. Z walki jednak jak wiemy wyszedł pokonany. Późnej starości Brunero także nie dożył – zmarł w rok po ostatnim zwycięstwie Alfredo w wyścigu.

Nikt nie był w stanie zaprzeczyć, że to Binda wyszedł na czoło wśród kolarzy włoskich. 5 zwycięstw Giro okraszonych 41 wiktoriami etapowymi, 3 mistrzostwa świata. Binda jednak nie tylko wygrywał, on także uczył. Wychował kolejnych dwóch wielkich kolarzy. Los jednego był bardziej okrutny od drugiego. Mowa tutaj o Gino Bartalim i Fausto Coppim. Pierwszemu z nich najlepsze lata życia zabrała II wojna światowa, która przerwała ściganie na włoskich szosach na 5 lat. Te 5 lat było decydującym okresem, które sprawiły, że z walki między „Coppistami” a „Bartalistami” ostatecznie zwycięsko wyszli zwolennicy „Il Campionissimo”, który mógł sobie pozwolić na więcej lat ścigania. Mimo wzajemnej niechęci, częstych oskarżeń potrafili jednak współdziałać i zostawić w tyle przedstawicieli innych krajów. Bartali trzykrotnie kończył Giro z różową koszulką na plecach, Coppi aż pięciokrotnie, wyrównując rekord Bindy. Jednak długo nie cieszył się supremacją na włoskich szosach. Po niespełna 7 latach od ostatniego triumfu zmarł na nierozpoznaną w porę malarię w wieku 40 lat. Bartali przeżył rywala o 40 lat i do dziś jest czczony jako konspirant ratujący Żydów w czasie wojny.

Lata Bartalego i Coppiego minęły, a wraz z nimi lata dominacji Włochów. Jeszcze zanim zniknęli z szos, Hugo Koblet ze Szwajcarii zdołał wygrać Giro d’ Italia w 1950 roku. Poźniej do głosu zaczęli dochodzić także inni, tacy jak np. Charly Gaul, który został pierwszym obcokrajowcem, który triumfował więcej niż raz w Giro.

Pod koniec lat 50 Francja uzyskała wspaniały materiał na mistrza. Właśnie wtedy zaczynały się rządy na szosach Jacquesa Anquetila – późniejszego pięciokrotnego zwycięzcy Touru. Był on bardzo ambitny i marzył by także na Włochy przenieść swoje rządy. To się mu udało dwukrotnie (1960, 1964). Jak wiemy sport nie znosi próźni, kolarstwo również, dlatego po odejściu Anquetila, ktoś musiał przybyć. I przybył. Już w 4 lata po ostatnim triumfie Francuza nastąpiła era Merckxa, który nawet Anquetila przewyższał ambicją. Właśnie z Belgiem wiąże się największa kontrowersja jak dotąd związana z imprezą. W 1969 roku jako przystąpił do wyścigu jako obrońca tytułu. Gdy już cała Belgia szykowała się do otwierania szampanów, święto zepsuł pozytywny test dopingowy. Merckx w Savonie został wykluczony z właściwie wygranego wyścigu. Jednak to nie przeszkodziło „Kanibalowi” w odniesieniu czterech kolejnych zwycięstw i dołączeniu do Bindy i Coppiego pod względem ilości zwycięstw.

Włochy jednak także miały swojego bohatera. Był nim bez wątpienia Felice Gimondi przez lata rywalizujący z Merckxem i tak jak on odnoszący zwycięstwa we wszystkich Wielkich Tourach. W Giro udało się mu triumfować trzykrotnie, po raz ostatni w 1976 roku, czyli po „erze Merckxa” a przed „erą Hinaulta”.

Bernard Hinault, jeden z największych kolarzy w historii dyscypliny, ostatni francuski zwycięzca Tour de France, „szalał” także na trasach Giro d’Italia. Tutaj pogodził zwaśnionych ze sobą Giuseppe Saronniego oraz Francesco Mosera, którzy walczyli o dominację we Włoszech podobnie jak Bartali i Coppi przed 40 laty. Zarówno Moser jak i Saronni wygrywali w Giro, jednak widać było, że Hinault był od nich mocniejszy. Popularny „Borsuk” dopóki jeździł, był groźny. Aż do Tour de France 1986, gdzie jako pomocnik zajął 2 miejsce był w stanie walczyć o swoje.

Po zakończeniu kariery przez francuskiego kolarza próżno szukać wielkich dominatorów. Wielu traktowało Giro jako przygotowanie do Touru. Wyraźnie czynił w ten sposób Miguel Indurain, triumfator z 1992 i 1993, jednak on jeździł każdy Wielki Tour na 100 procent i trudno było myśleć, że jeździł na Giro na wycieczkę. Wszak nie wygrywa Wielkiego Touru ten, który traktuje go zdawkowo. Na Hiszpanie właśnie skończyła się pewna epoka w dziejach imprezy. Był on ostatnim obcokrajowcem, któremu udało się więcej niż raz podbić włoskie szosy. Już w 4 lata po ostatnim triumfie w Corsa Rosa pięciokrotnego zwycięzcy Tour de France Włosi odzyskali wiodącą pozycję w swoim narodowym Tourze. Palmy pierwszeństwa nie oddali aż do 2008, kiedy to triumfowała nowa gwiazda światowych szos. Największy kolarz swojej epoki – Alberto Contador.

Zanim jednak do tego doszło Włosi przeżywali kolarski renesans. Stefano Garzelli (wygrał w 2000 roku), Gilberto Simoni (2001, 2003), Paolo Savoldelli (2002, 2005), to tylko trójka wśród całej rzeszy utalentowanych zawodników z Półwyspu Apenińskiego. Przed nimi był jeszcze jeden utalentowany, ambitny, ale także i tragiczny – Marco Pantani.

Pantani już we wcześniejszych latach kariery dał się poznać jako znakomity góral. Wróżono mu świetlaną przyszłość mimo tego, że nie był wyjątkowym czasowcem, jednak w górach czuł się jak u siebie w domu. Prawdziwa eksplozja jego talentu przypadła na rok 1998, kiedy to okazał się bezkonkurencyjny zarówno podczas Giro jak i późniejszego Tour de France. Dlaczego skończyło się tylko na jednym wspaniałym i tak obfitym w sukcesy roku? W 1999 roku wszyscy już byli pewni – to „Pirat” założy różową koszulkę 6 czerwca w Mediolanie. Jednak podobnie jak 30 lat wcześniej plany lidera wyścigu pokrzyżowały względy nielegalnego wspomagania. Marco Pantani został wykluczony po zwycięstwie na Madonna di Campiglio z wyścigu, z powodu przekroczonego dozwolonego poziomu hematokrytu, który był o 2 % za wysoki.

Te 2 % były początkiem końca, nie tylko kariery Pantaniego, lecz także i życia. Jak wiemy zmarł on w 2004 roku z powodu przedawkowania narkotyków, które zażywał w związku z depresją.

Czas wrócić do postaci Alberto Contadora. Z nim także wiąże się pozbawienie zwycięstwa. Został pozbawiony zwycięstwa w jednym z najcięższych wyścigów w historii – Giro d’ Italia 2011. Powód był wiadomy – doping, jednak nie podczas Giro, a podczas wcześniejszego Tour de France. Alberto już nie wygrał więcej Corsa Rosa, jednak w tym sezonie może się to zmienić, gdyż jak wiemy celuje w dublet Giro + Tour, a w osiągnięciu tego celu wspomaga go między innymi jeden z dwukrotnych zwycięzców Giro – Ivan Basso.

Rok 2011 był także znamienny pod innym, tragicznym niestety względem. Właśnie podczas tej edycji Giro doszło do śmiertelnego w skutkach wypadku. Belgijski kolarz Wouter Weylandt podczas zjazdu z Passo del Bocco doznał rozległych obrażeń. Mimo udzielonej pomocy zmarł po 40 minutach będąc 4 ofiarą Giro d’ Italia (wcześniej Orfero Porsin w 1952 roku, Juan Manuel Santisteban w 1976 oraz Emilio Ravasio 10 lat później).

Od tej pory na szczęście obyło się bez śmiertelnych wypadków na trasie Giro d’ Italia i miejmy nadzieję, że takich tragicznych scenariuszy historia już nie napisze. Trzymajmy kciuki by podczas trwającego Corsa Rosa jak i każdego następnego szosa prowadziła do chwały, nie do fatalnych w skutkach scenariuszy.

Jacek Smyrak

Poprzedni artykułZapowiedź 4 etapu Giro d’Italia 2015 [video]
Następny artykułAmgen Tour of California: Cavendish po raz drugi (Video)
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments