Chris Froome znów nie narzeka i godzi się z tym, że musi pracować na swojego lidera – Bradley`a Wigginsa. Drugi zawodnik Tour de France na finałowym podjeździe 17. etapu potwierdził, że w górach jest mocniejszy od swojego klubowego kolegi ze Sky Team.
Trzy kilometry przed metą rozpoczynał się finałowy podjazd do stacji narciarskiej w Peyragudes. Chris Froome prowadził na swoim kole Bradley`a Wigginsa i nagle przyspieszył, by zgubić Vincenzo Nibali`ego (Liquigas-Cannondale) i spółkę. Początkowo Brytyjczycy razem odjechali, jednak po chwili „Wiggo” zaczął „strzelać z koła” swojego mniej znanego gregario. Urodzony w Kenii zawodnik był wyraźnie poddenerwowany tą sytuacją, ponieważ gdyby nie jego rodak – to mógłby dojechać do samotnie uciekającego Alejandro Valverde (Movistar) i sięgnąć po zwycięstwo etapowe.
Froome na mecie odpowiadał jednak bardzo dyplomatycznie na pytania dziennikarzy i oficjalnie nie miał pretensji do triumfatora tegorocznych edycji wyścigów Paryż-Nicea oraz Criterium du Dauphine.
„Taki był na dzisiaj mój plan. Miałem bronić żółtej koszulki Bradley`a”, powiedział. „Każdy członek zespołu musi się poświęcić. Pracuje Mark Cavendish i pracuję Ja. Wszyscy codziennie składają swego rodzaju ofiarę, by utrzymać w naszych szeregach koszulkę. Dla nas kolarstwo to praca, za którą dostajemy wynagrodzenie”, dodał.
„Mam 27 lat i mam nadzieję, że w przyszłości to ja dostanę szansę na wygraną w Tourze”, kontynuował. „Gdyby ktoś na miesiąc przed Wielką Pętlą powiedział mi, że na trzy dni przed końcem będę drugi – nie uwierzyłbym. Jestem bardzo zadowolony ze swojej jazdy„, zakończył.
Foto: bettiniphoto.net
Andrzej