Nie sądziłem, że moje mistrzostwa skończą się w żywopłocie gdzieś pod Kopenhagą, ale cóż, tak jak wcześniej pisałem, trzeba być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
Właśnie tam byłem, żeby znów leżeć i zedrzeć świeżą skórę. Nie mam do siebie pretensji, bo na tej rundzie wziąłem torbę z jedzeniem i nie mogłem być bliżej, miałem pecha i tyle. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wiedziałem, że jedyną selekcją będą kraksy, liczyłem jednak na spory „crash” ok 30km do mety… Jako reprezentacja pojechaliśmy dobrze, ja czułem się jak w prawdziwej drużynie, na wyścigu i poza nim… Wynik? Pokazuje, że byliśmy widoczni, wczoraj było nas stać na tyle – a przyglądając się finiszowi widać, że walka była do końca, nawet o 50 miejsce… co potwierdza, że wyścig był najszybszym w erze, gdy walczy się z dopingiem. Mi osobiście szkoda zmarnowanej szansy, bo wiem, że mogłem nawiązać walkę z najlepszymi.
Sezon się jednak nie kończy, pozostaje mi Tour de Vendee, Paris-Bourges i Paris-Tours… postaram się wygoić i pokazać, że jestem w formie.
Źródło: www.michalgolas.blogspot.com