Od 1994 roku wyłaniamy dwóch mistrzów świata elity mężczyzn – w wyścigu ze startu wspólnego oraz w jeździe indywidualnej na czas. W ciągu 17 lat korzystania z tej formuły realia jednak nieco się zmieniły i dziś nie jest ona odpowiednio dostosowana do wszystkich kolarzy. Skutek jest taki, iż niektórzy po prostu mogą zapomnieć o zdobyciu mistrzostwa świata nawet w szczycie formy.

W czasach gdy wielu kolarzy walczyło na kilku frontach i wygrywało zarówno wyścigi wieloetapowe jak i klasyki, sam wyścig ze startu wspólnego mężczyzn był odpowiednim sposobem na wyłonienie mistrza świata. Ponadto zaletą tych lat był tylko jeden mistrz świata zawodowców, co dawało większy prestiż niż mistrzostwo zdobyte w czasach współczesnych, gdyż było się tym jedynym, królem wśród górali, sprinterów oraz czasowców.

Od wielu lat zauważamy, iż peleton dzieli się coraz poważniej na ekspertów od gór, sprintów, wyścigów klasycznych, wieloetapowych, a także na specjalistów w jeździe indywidualnej na czas. Mimo tego mistrzostwa świata to jeden wyścig dla tych od jazdy na czas oraz drugi dla całej reszty. Uważam, iż skoro już zdecydowano się na rozszerzenie mistrzostw, to zrobiono to w sposób co najmniej niesprawiedliwy.

Nie sądzę, aby zgodzono się na 5 medali, dla wymienionych wyżej „powierzchownie” specjalizacji. Jest to także stanowczo za dużo, a prestiż mistrza świata zostałby jeszcze bardziej uszczuplony. W grę nie wchodzą mistrzostwa składające się z kilku etapów, gdyż kalendarz kolarski jest już i tak wyjątkowo napięty. A rezygnacja z corocznego rozgrywania mistrzostw na rzecz dłuższych, rozgrywanych co kilka lat? Ta opcja także wydaje się mało realna, gdyż tradycjami w kolarstwie są regularność i powtarzalność. „Tak” dla nowości, ale bez zmian tradycyjnych fundamentów.

Czy istnieją inne rozwiązania? Komentator Eurosport, Pan Tomasz Jaroński, sugeruje jeden wyścig z trzema „widełkami”, gdzie każdy wedle swoich preferencji skręca w odpowiednią stronę na końcu wspólnej części trasy, aby jej końcówkę pokonać w ulubionym terenie i z rywalami na swoim poziomie. Byłyby to końcówki krótka i płaska dla sprinterów oraz nieco dłuższe, mniej i bardziej górzyste, kolejno dla klasyków oraz górali. Propozycja niezwykle interesująca i odważna, ale chyba zbyt odważna i rewolucyjna jak na UCI, które w pierwszej kolejności wskazałoby na problemy logistyczne takiego przedsięwzięcia.

Rozwiązaniem nieco mniej problematycznym dla organizatorów mogłoby być dołożenie jednego dnia rywalizacji. Mistrzostwa składałyby się z jazdy indywidualnej na czas, wyścigu ze startu wspólnego po płaskim lub nieco pagórkowatym terenie, dla sprinterów oraz klasyków, a także wyścigu ze startu wspólnego dla typowych górali, po stromych podjazdach i finiszem pod górę. Za wspólnym traktowaniem sprinterów i górali przemawiają statystyki. W ciągu ostatnich kilkunastu lat mistrzostwo świata ze startu wspólnego zdobywali w głównej mierze zawodnicy zaliczani do sprinterów, jak Thor Hushovd, Oscar Freire, Mario Cipollini czy Tom Boonen, a także „łowcy klasyków”, tacy jak Paolo Bettini, Alessandro Ballan czy Laurent Brochard. Jedynie Cadel Evans oraz Lance Armstrong są przykładami specjalistów od gór i długich wyścigów, którym udało się zdobyć w tym okresie mistrzostwo świata ze startu wspólnego. Takim właśnie kolarzom należy się oddzielny wyścig o mistrzostwo, gdyż nie każdy z nich, tak jak choćby Jan Ulrich, potrafi jeździć na czas i tam wywalczyć tytuł. Umiejętność tą należy określić jako dodatkową, którą mogą posiadać zarówno klasycy jak i górale, jednak nie ma na to reguły.

Niestety, wybór trasy ograniczyłby się do miejsc, w których można stworzyć ciężki górski etap. W myśl tej zasady zorganizowanie mistrzostw świata w australijskim Geelong nie byłoby możliwe. Rozwiązaniem mogłyby być nadal dwa wyścigi, z tym, że raz poza jazdą na czas byłby to wyścig w płaskim terenie, faworyzujący sprinterów i klasyków, a w roku kolejnym dostosowany pod górali.

Dzięki takim zmianom tak doskonali kolarze jak Andy Schleck, Alberto Contador, Ivan Basso czy były znakomity góral Richard Virenque, mieliby szanse na mistrzostwo świata i mogliby je „zaplanować”. Należą oni bowiem do największych, jednak w dobie ogromnej specjalizacji, szczególnie w jeździe na czas, trudno jest im osiągnąć sukces na mistrzostwach świata nawet pomimo ich dość dużej jak na dzisiejsze czasy wszechstronności. Kształt mistrzostwa świata zdaje się być wyborem pomiędzy zawodami dla wybranych, a (równie atrakcyjnymi) takimi, które dadzą szanse na medal szerszej grupie. Ważne jednak, aby toczyła się na ten temat dyskusja, bo bez niej nie wypracujemy dobrego rozwiązania.

Marcin Sowiński

Poprzedni artykułJohn Degenkolb zwycięzcą 2 etapu Volta ao Algarve. Gilbert nadal liderem.
Następny artykułZobacz skrót z 1 etapu Volta ao Algarve 2011
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments