Strona główna Blog Strona 2041

Nowe stroje Quick-Step Floors

0
fot. quick-step floors

Coroczny wysyp zdjęć i komunikatów dotyczących nowych strojów drużyn rozpoczął się w najlepsze. Dziś poznaliśmy nowe „kity” ekipy Quick-Step Floors.

W porównaniu z ubiegłym sezonem, zmiany są mocno kosmetyczne. Przede wszystkim, charakterystyczny niebieski został nieco przyciemniony, co z pewnością wyróżni zespół w błękitnym peletonie. Białe elementy zmieniły za to miejsce, przenosząc się z rękawków na klatkę piersiową.

Z nieco większej powierzchni reklamowej skorzystał Lidl. Niemiecka sieć marketów wciąż będzie się reklamować na ramionach zawodników, lecz jej logo zwiększy się i nabierze nieco bardziej złotego koloru.

Dodatkowo, na plecach kibice będą mogli oglądać napis „the Wolfpack”. Jest to nazwa ekipy używana przez jeżdżącej w niej zawodników.

Szef UCI przysłał list do PZKol

0
Polski Związek Kolarski

David Lappartient zachęcił władze Polskiego Związku Kolarskiego do ścisłej współpracy z Ministerstwem Sportu i Turystyki.

Ostatnie dni w Polskim Związku Kolarskim są pełne zamieszania – z Zarządu odeszli prawie wszyscy członkowie (poza Prezesem Dariuszem Banaszkiem), a dodatkowo Minister Sportu Witold Bańka zagroził wprowadzeniem kuratora jeśli w najbliższym czasie nie dojdzie do zmian we władzach. Prezes Banaszek broni się przed zarzutami zauważając, że afery obyczajowe, które wstrząsnęły kolarstwem nie dotyczą obecnego Zarządu.

Muszę powtórzyć, że UCI chce rzucić światło na poważne zarzuty, które zostały ostatnio postawione. Na dzisiaj nie otrzymałem żadnych dowodów na to, żeby obecne władze PZKol nie miały z nimi nic wspólnego. Dlatego mocno zachęcam PZKol do bliskiej współpracy z Ministerstwem Sportu i Turystyki, by podjąć wszelkie potrzebne kroki do przywrócenia odpowiedniego zarządzania i wiarygodności w krajowym kolarstwie

– napisał Lappartient.

Na 22 grudnia zaplanowane jest Walne Zgromadzenie, na którym członkowie PZKol wybiorą nowe władze. W obecnej sytuacji ciężko jednak przewidzieć jak przebiegną rozmowy i kto otrzyma trudne zadanie odbudowy narodowego kolarstwa.

Decyzja Donalda Trumpa zagrozi Giro d’Italia 2018?

0
Giro d'Italia / RCS Sport

Kiedy organizatorzy Giro d’Italia poinformowali o planach organizacji startu imprezy w Izraelu, stało się jasne, iż będzie to grunt bardzo niebezpieczny politycznie. Od wczoraj obawy wielu kibiców zaczynają przybierać na sile.

Wszystkiemu „winien” jest prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Charyzmatyczna głowa światowego mocarstwa poinformowała w oficjalnym oświadczeniu o uznaniu Jerozolimy jako stolicy Izraela, co spotkało się z bardzo szybką odpowiedzią świata muzułmańskiego z terrorystyczną organizacją Hamas na czele.

Od wielu lat, zgodnie z międzynarodową umową przy ONZ, wszystkie państwa były wręcz zobowiązane do uznawania Tel-Awiwu za stolicę Izraela. Wszystko miało związek z konfliktem o święte miasto, jakim zarówno dla Chrześcijan, Żydów i Muzułmanów jest Jerozolima. Decyzja Trumpa zakłóca więc równowagę na bliskim wschodzie, gdyż prawnie wschodnia część miasta jest wciąż stolicą Palestyny.

Polityczne działanie prezydenta USA wywołało niemałą burzę. Hamas, dbający w ostatnich latach o „proces pokojowy” (największa palestyńska organizacja militarna nie pozwalała na jakąkolwiek eskalację konfliktu po swojej stronie), zapowiedział przerwanie milczenia karabinów i artylerii. Jej lider wezwał dziś do nowej intifady, czyli powstania Palestyńczyków przeciwko Izraelowi.

Po prezentacji Giro d’Italia, władze kraju-gospodarza ostro skrytykowały „poprawne politycznie” określenia firmy RCS, która za start i metę pierwszego etapu uznała „zachodnią Jerozolimę”, prawnie należącą do narodu spod znaku gwiazdy Dawida.

Tour de France 2017: Dimension Data chce od UCI wyjaśnień

0
Fot. Dimension Data

Drużyna Dimension Data wydała oświadczenie, w którym ustosunkowała się do zakończenia przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI) dochodzenia w sprawie kraksy podczas Tour de France 2017, w której uczestniczyli Mark Cavendish i Peter Sagan (BORA-hansgrohe).

W wyniku tego zdarzenia, które miało miejsce przed linią mety czwartego etapu, sędziowie wykluczyli z wyścigu Petera Sagana, a Mark Cavendish musiał się wycofać z powodu poważnej kontuzji obojczyka.

Szef drużyny Dimension Data Douglas Ryder powiedział, że wyśle do UCI list z prośbą o bardziej szczegółowe wyjaśnienie twierdzeń znajdujących się w oświadczeniu, w którym ogłoszono zakończenie sprawy.

Ryder przyznał, że rozumie stanowisko BORY, ale ostatecznie, to ich kolarz najbardziej ucierpiał w tej kraksie, dlatego też dziwi się, że nie umożliwiono im wypowiedzenia się w tej sprawie.

Ponadto drużyna Dimension Data raz jeszcze podkreśliła, że Mark Cavendish był w tej sytuacji całkowicie niewinny oraz że nie będzie już komentować tej sprawy.

Vuelta 2020 wystartuje z Holandii?

Fot. Team Sky

Wciąż nie znamy trasy przyszłorocznej edycji hiszpańskiego grandtouru, a już pojawiają się informacje o potencjalnym mieście startowym w 2020 roku.

Tym razem plotki donoszą, że otwarcie wyścigu za 3 lata miałoby się odbyć w holenderskim Utrechcie. Byłby to powrót do kraju tulipanów – w 2009 roku hiszpański wyścig rozpoczynał się w Assen. W 2020 roku poza Półwyspem Iberyjskim miałyby odbyć się trzy etapy: czasówka po ulicach miasta, odcinek ze startem i metą w Utrechcie, a podczas trzeciego dnia peleton miałby dotrzeć do Eindhoven.

Jak donosi portal WielerFlits umiejscowienie mety etapu w Eindhoven to pomysł sprzed kilku dni. Do tej pory większe szanse na organizację mety jednego z etapów miała Breda, ale za miastem z Brabancji Północnej stoi kilka faktów – jest siedzibą takich firm, jak Philips, IBM i Intel, a przede wszystkim jest europejską siedzibą Shimano. Start Vuelty miałby zostać połączony ze startującą w przyszłym roku imprezą High Tech Crit Festival.

Holendrzy nie są jednak jedynymi chętnymi. W listopadzie informowaliśmy, że o o organizację startu stara się także hiszpańskie Burgos i władze miasta wystosowały już nawet oficjalne pismo w tej sprawie. Pojawiały się także pogłoski o możliwym starcie z Wysp Kanaryjskich lub Portugalii.

Cztery lata dyskwalifikacji dla Matiji Kvasiny

0
Michał Kapusta / naszosie.pl

Chorwat doczekał się wyroku za pozytywny wynik kontroli przeprowadzonej w maju.

Matija Kvasina (Team Felbermayr – Simplon Wels) dowiedział się o wpadce ścigając się w Tour of Austria. Dwie próbki – z 26 i 28 maja – zostały pobrane podczas wyścigu Fleche du Sud, które padło jego łupem. Niedługo potem Chorwat został też mistrzem kraju w jeździe indywidualnej na czas.

W organizmie Kvasiny wykryto Molidustat, lek stymulujący wytwarzanie EPO w wątrobie i nerkach. Substancja ma działanie podobne do obozów wysokogórskich – zmniejszony dopływ tlenu poprawia wytwarzanie erytropoetyny, co przekłada się na oddalenie zmęczenia poprzez lepszy transport tlenu w mięśniach.

35-latek otrzymał czteroletnią dyskwalifikację, która skończy się 2 lipca 2021 roku. Wtedy kolarz będzie miał już 39 lat, co najprawdopodobniej oznacza zakończenie kariery.

Bohaterowie sezonu 2017: najszczęśliwszy przegrany

0
Tour de France 2017 / ASO

Gdyby dane mi było opowiedzieć wyłącznie jedną historię, to byłaby ta historia. Historia, która od pierwszej chwili chwyta za serce i sprawia, że na wszystko patrzy się z innej perspektywy. Historia o jasnym uśmiechu, który promienieje bez względu na niezawinione cierpienie i łzy. O dobru, które triumfuje nad złem. Ale też historia o tym, że pod żadnym pozorem nie wolno przedwcześnie skreślać osoby, której nie zdołały złamać największe z możliwych do wyobrażenia krzywd. Historia kolarza, który nie zapisze się na kartach dyscypliny jako najwybitniejszy zawodnik swojej generacji, ale jest najbardziej inspirującą z jej postaci. Kolarza, którego porażki nie bolą przez wzgląd na świadomość, że on już wygrał życie, które nigdy nie było mu dane. Historia Rigoberto Urana, najszczęśliwszego z przegranych… 

Jest rok 2001. Tego dnia w położonym na zachód od Medellin Urrao, rodzinnym mieście Rigoberto, rozgrywana jest jazda indywidualna na czas. 14-latek pojawia się w okolicy linii startu na za dużym składaku, w znoszonych ubraniach codziennego użytku – nawet najniższej klasy sportowy ekwipunek znajduje się poza zasięgiem jego rodziny. To jego pierwszy wyścig i nie ma pojęcia, na czym na polegać rywalizacja, dlatego trener w możliwie najprostszych słowach wyjaśnia mu, że ma jak najszybciej dotrzeć na metę. Rigoberto wsiada więc na swój odrapany rower i pedałuje z całych sił. Wygrywa.

Do lokalnego klubu zapisał się zaledwie kilka dni wcześniej, za namową ojca. Jako chłopiec wiódł najzwyczajniejsze życie i interesował się wieloma dyscyplinami sportu, jednak długie rowerowe przejażdżki po otaczających Urrao górach sprawiały mu wyjątkową przyjemność.

W sierpniu tego samego roku jego ojciec wychodzi z domu, by już nigdy nie wrócić, pojmany i zamordowany przez oddział stacjonujących w górach partyzantów. W statystykach był tylko jedną z setek przypadkowych ofiar walk pustoszących Kolumbię w owym czasie, jednak zanim zginął, zdołał nadać życiu swojego syna kierunek i cel, który odciśnie piętno na całym jego życiu.

Urrao było miastem, które bardzo ucierpiało podczas krwawych starć różnych formacji. Oddziałów paramilitarnych, partyzantów… Było pogrążone w wojnie, podczas której zginęło wielu niewinnych, ciężko pracujących ludzi. Jednym z nich był mój ojciec, który został zamordowany w sierpniu 2001 roku. Jednego ranka wyszedł potrenować na rowerze i zostały zatrzymany na zorganizowanej przez partyzantów nielegalnej blokadzie drogi. Tam został pojmany, a później zabity.

Powiedziano nam, że był jedną z trzech osób, które wówczas zginęły. Oddział paramilitarny porwał je z blokady na drodze, wykorzystał do kradzieży bydła z dużej farmy, a następnie zamordował. To wszystkie informacje, jakie udało nam się uzyskać,

– Uran opowiedział w wywiadzie udzielonym hiszpańskiemu dziennikowi El Tiempo.

Straciwszy mentora i jednocześnie osobę, która była mu na tym etapie życia zdecydowanie najbliższa, 14-latek nie ugiął się pod ciężarem obowiązków, które niespodziewanie na niego spłynęły. Nie pozwolił też, by pochłonęła go zdająca się nie mieć końca spirala zła, gniewu i zemsty, która pustoszyła w owym czasie jego rodzinny kraj. Kolumbia miała już dość przemocy, a on stał się symbolem tej przemiany. Już wówczas miał w sobie to światło i optymizm, które dziś zarażają i jednocześnie nie pozwalają uwierzyć, jak długą i wyboistą przeszedł drogę. Wiedział, że należy patrzeć w przyszłość, nawet jeśli z jego własnej perspektywy nie malowała się ona w jasnych barwach. Jeszcze nie wtedy.

Opuszczał dom, w którym mieszkał z matką i młodszą siostrą o siódmej rano, by wrócić po północy. Dzień rozpoczynał zajęciami w szkole, następnie trenował, a długie wieczory spędzał pracując na utrzymanie rodziny – tak jak wcześniej jego ojciec, sprzedawał na ulicy bilety na loterię. Dla nastoletniego chłopaka było to olbrzymie obciążenie, jednak nie poddał się pokusie pójścia na łatwy kompromis i przyzwyczaił się do narzuconego sobie rygoru. Nie tylko podołał roli głowy rodziny, ale z czasem zaczęły przychodzić wyniki na arenie sportowej.

Kontynuowałem pracę, którą przed śmiercią wykonywał mój ojciec. Dalej chodziłem też do szkoły, co z początku było bardzo trudne. Jednak przyzwyczaiłem się do tego, a czas mijał. Miałem wiele szczęścia i wydaje mi się, że właśnie moja mozolna praca i oddanie kolarstwu zawiodło mnie do Europy szybciej, niż kiedykolwiek mógłbym tego oczekiwać.

Po upływie dwóch lat, głównie z uwagi na rosnące koszty utrzymania rodziny, łączenie tak wielu obowiązków stało się dla 16-letniego wówczas Urana zbyt trudne. To wtedy po raz pierwszy nie tylko czynami, ale również w warstwie werbalnej udowodnił, że za zdającym się nie mieć granic optymizmem kryje się zdeterminowany młody mężczyzna, nieskłonny do kompromisów. Miał postawić dyrektorowi swojej drużyny – Orgullo Paisa – ultimatum, że albo dostanie profesjonalny kontrakt już teraz, albo na zawsze porzuci kolarstwo, podejmując się sprzedawania loteryjnych biletów na pełen etat. Talent Kolumbijczyka nie wzbudzał wątpliwości, jednak nie spełniał warunku ukończenia przepisowych 18 lat, koniecznych do zawarcia tego typu umowy. Przy odrobinie dobrej woli z obu stron i niewielkiej gimnastyki przepisy udało się jednak obejść, kontrakt oficjalnie podpisała mama Rigoberto (choć zawodowym kolarzem zostać nigdy nie planowała), a on zaczął zwyciężać nie tylko w jeździe indywidualnej na czas, ale również wyścigach etapowych i na torze. Tak zwrócił na siebie oczy Europy, a do kolebki dyscypliny trafił zaledwie trzy lata później.

Jeszcze w Kolumbii, ścigałem się w drużynie Orgullo Paisa. Wygrałem dla nich wiele wyścigów, podobnie jak w barwach reprezentacji, zarówno na szosie jak i na torze. Dzięki tym rezultatom otrzymałem propozycję podpisania kontraktu z europejską ekipą Tenax. Nie zastanawiałem się nad tym dwa razy i po prostu pojechałem. To zapoczątkowało ścieżkę, na której cały czas się znajduję.

W przypadku Rigoberto nie była to jednak ucieczka, a Europa nie była celem samym w sobie. Konsekwentnie realizował założony przez siebie plan, i choć podobnie jak wielu jego rodaków przeżył szok kulturowy i zmagał się z wszechogarniającym poczuciem izolacji, również to nie mogło go złamać. Z perspektywy czasu wydaje się, że to właśnie zdolność przetrwania against all odds doprowadziła go tak daleko. To, i równie przekorna miłość do ludzi.

Rigoberto całował podium girls, kiedy jeszcze Sagan bawił się w piaskownicy (Rigoberto Uran / Instagram)

Był przedstawicielem nowej fali w kolumbijskim kolarstwie i zapoczątkował napływ zawodników z Ameryki Południowej do Europy, dlatego brakowało mu przewodnika, który wskazałby mu drogę – wszystkiego musiał nauczyć się sam. Albo prawie sam. Jego otwartość i wewnętrzne ciepło sprawiły, że przypadkowo poznane na lotnisku włoskie małżeństwo wzięło go pod swoje skrzydła, udzieliło schronienia i nauczyło języka, stając się jego drugą rodziną.

Już jako 20-latek odniósł swoje pierwsze etapowe zwycięstwa w Euskal Bizikleta i Tour de Suisse, co otworzyło mu drzwi największych ekip zawodowego peletonu. A ponieważ nieustannie wierzył, że za dobro należy odpłacać dobrem, on otwierał drzwi swojego domu w hiszpańskiej Pampelunie kolejnym napływającym do Europy Kolumbijczykom, stając się ich mentorem i łagodząc szok związany z adaptacją do życia w zupełnie innym środowisku. Jednym z nich był młody Nairo Quintana.

Jest rok 2014. Uran powraca na trasy Giro d’Italia po tym, jak rok wcześniej stanął na drugim stopniu podium klasyfikacji generalnej imprezy i uratował wyścig dla Team Sky po wycofaniu się Bradleya Wigginsa. Choć do dziś jest to najlepszy rezultat brytyjskiej ekipy wywalczony we włoskim wielkim tourze, wówczas był nieco bagatelizowany – Kolumbijczyk w dużej mierze uzyskał go prześlizgując się poza zasięgiem radaru i zyskując czas nad rywalami po zbagatelizowanym przez nich skutecznym ataku na Altopiano del Montasio. Teraz, już w barwach Quick-Stepu ma udowodnić, że zasługuje na rolę lidera na największe wyścigi etapowe.

Uran miażdży rywali w rozgrywanej wśród zachwycających winnic Barbaresco i Barolo jeździe indywidualnej na czas, prezentując moc i technikę, o które nigdy wcześniej nie był podejrzewany – przylgnęła do niego łatka znakomitego górala. Promieniejąc na podium, zakłada różową koszulkę lidera Giro d’Italia i wydaje się gotowy na decydujący, trzeci tydzień rywalizacji w górach. Za jego plecami znajdują się Cadel Evans i Rafał Majka. Nairo Quintana, dopiero piąty, traci do swojego rodaka ponad dwie i pół minuty.

Quick-Step Floors / Tim De Waele

Pięć dni później rozgrywany jest jeden z najbardziej klasycznych etapów Giro, z podjazdami pod Gavię i Stelvio. Na przełęczach zalega śnieg, jest zimno, a mgła ogranicza widoczność. Organizatorzy Giro podejmują decyzję o zneutralizowaniu zjazdu z drugiego z pokonywanych wzniesień, a kolarze zatrzymują się na jego szczycie, by cieplej się ubrać. Wśród nich jest lider wyścigu. W takich okolicznościach atakuje Quintana, dosłownie i w przenośni znikając z pola widzenia. Panuje zamieszanie, a pościg zostaje zorganizowany zbyt późno. To młodszy z Kolumbijczyków zakłada w Val Martello maglia rosa i już jej nie odda, choć Uran pozostanie przyklejony do jego koła na Rifugio Panarotta i dotrzyma mu kroku w szalonym sprincie pod piekielnie stromy Monte Zoncolan.

Nigdy otwarcie nie skrytykuje swojego rodaka ani nie dokona krytycznej oceny przeprowadzonej przez niego akcji. Powie, że przez własną nieuwagę przegrał wyścig. Z typowym dla siebie uśmiechem stanie na podium w Trieście i z optymizmem będzie patrzył w przyszłość.

A później na długie miesiące zniknie nam z oczu, ginąc w anonimowości wyników w znacznie częściej drugich niż pierwszych dziesiątkach wyścigów.

Quick-Step Floors / Tim De Waele

Jest 9 lipca 2017 roku. Jeszcze przed rozpoczęciem Wielkiej Pętli Uran nie był wymieniany nawet w szerokim gronie pretendentów do zajęcia wysokich miejsc w klasyfikacji generalnej wyścigu, a bukmacherzy jego szanse na odniesienie zwycięstwa wycenili na 400/1.

Nic nie zmienił w tej kwestii anonimowy występ w jeździe indywidualnej na czas na mokrych ulicach Dusseldorfu, jednak od momentu opuszczenia Niemiec 30-letni Kolumbijczyk jest bezbłędny. Do tej chwili, podczas swojego najsłabszego dnia w górach, stracił do Chrisa Froome’a 6 sekund na La Planche des Belles Filles.

Ten dzień zapowiada się na jeden z decydujących, a wąskie i kręte szosy Jury już zbierają swoje żniwo. Rigoberto wspina się jednak z najlepszymi, z niespotykaną u niego nigdy wcześniej lekkością, a po licznych atakach na szczyt piekielnie stromego Mont du Chat wjeżdża w bardzo wyselekcjonowanej grupie z Froomem, Romainem Bardet, Richiem Porte, Fabio Aru, Danielem Martinem i Jakobem Fuglsangiem. Jak się później okaże, już w owym momencie wykrystalizowała się hierarchia najlepszych wspinaczy Wielkiej Pętli.

Nie był to jednak koniec dramatów. Na technicznie trudnym zjeździe nikt nie wykazuje dość rozsądku, by przestać kręcić – przeciwnie, pretendenci do tytułu próbują go wykorzystać celem zyskania przewagi nad rywalami. Presja rośnie, a Australijczyk przestrzeliwuje zakręt, uderzenie tłumiąc ciałem znajdującego się w złym miejscu o złej porze Irlandczyka. Dla tego pierwszego to już koniec wyścigu, dla drugiego koniec marzeń o wysokim miejscu w klasyfikacji generalnej Tour de France. Do Kolumbijczyka tym razem uśmiecha się natomiast szczęście. Choć obrywa rykoszetem, kończy się na uszkodzonej przerzutce, a on kontynuuje jazdę w grupie liderów.

Kolejnych kilkanaście kilometrów będzie najlepszym świadectwem sprytu i doświadczenia, jakie Rigoberto zyskał w ciągu jedenastu lat w zawodowym peletonie. Nie tylko prośbą i groźbą nakłoni mechanika z wozu neutralnego do wychylenia się na pełnej prędkości z samochodu i wrzucenia najcięższego przełożenia, ale chwytając się go sam odpoczywa, podczas gdy rywale bez wytchnienia jadą po zmianach. I wygra, co z perspektywy czasu wydaje się jedynym słusznym zakończeniem tego szalonego etapu.

Niezależnie od tego, jak dalej potoczyłaby się dla nich rywalizacja w Tour de France, dla ekipy Jonathana Vaughtersa był to wielki dzień. W końcu uzyskali oni potwierdzenie, że wiara i cierpliwość okazane najbardziej utytułowanemu z ich zawodników miały sens. Niektórzy jej członkowie wiedzieli to natomiast jeszcze zanim 30-latek okazał się zwycięski w chaotycznym sprincie w Chambery.

Większość zawodników jadących na czele, kiedy pobierają na szczycie wzniesienia bidony, ma rozbiegane spojrzenia, za nadrzędny cel obierając sobie przetrwanie. Mają rozpięte koszulki, błyszczą od potu, a twarze oblewają rumieńce.

Na Grand Colombier Rigoberto Uran spojrzał na mnie 30 metrów od szczytu, kiwnął głową i podjeżdżając do mnie, delikatnie zabrał bidon. Nietypowa lekkość zważywszy na ogrom wysiłku.

Kilka godzin, jedno przełożenie i jedno zdjęcie później, wygrał etap. Wówczas pomyślałem, 'okay, to się dzieje naprawdę…’

– wspominał rzecznik prasowy ekipy Cannondale-Drapac, Matthew Beaudin.

Wrażenie to nie znikło aż do końca rywalizacji w Wielkiej Pętli, a Kolumbijczyk wywalczył najlepszy rezultat z tych, które obiektywnie były w jego zasięgu. Powiedzieć, że wrócił, to jak nie powiedzieć nic. Tego lata, po raz pierwszy w całej karierze, wszystkie elementy kolarskiego kunsztu złożył w idealną całość, by stać się zdecydowanie najlepszą wersją samego siebie. Stojąc na podium, ponownie drugi, uśmiechał się promiennie.

Jest wrzesień 2013 roku, wyścig ze startu wspólnego mistrzostw świata we Florencji. Jeszcze kilka minut temu jechał w wyselekcjonowanej grupie pięciu najlepszych zawodników imprezy z realną szansą na medal, a teraz, po kraksie na ostatnim ze zjazdów, pokonuje linię mety na 41. miejscu.

Wygląda na zmęczonego, zaciska usta w nietypowym grymasie. Jego biały strój reprezentacji Kolumbii pokrywa błoto, podobnie jak jego twarz. A jednak kiedy mnie widzi, momentalnie szczerzy białe zęby. Widząc moje zdziwienie natomiast mówi, że wygrał w życiu już tyle, że nie jest w stanie załamać go jedna czy druga porażka. Są rzeczy większe i ważniejsze.

Ja natomiast w mig pojmuję, co ma na myśli.

Konkurs: Wygraj koszulkę kolarską BORA – hansgrohe!

0
Unipublic/Photogomez Sport

W czwartkowe popołudnie w Schiltach, w siedzibie z firmy hansgrohe, odbędzie się prezentacja drużyny BORA – hansgrohe 2018. Wraz ze sponsorem ekipy m.in. Rafała Majki i Petera Sagana, zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie!

Hansgrohe SE to międzynarodowe przedsiębiorstwo wraz z takimi markami jak Hansgrohe, Axor, które na całym świecie jest synonimem produktów wysokiej jakości, o niezwykłym wzornictwie, a także przyszłościowych rozwiązań łazienkowych oraz ekologicznych technik sanitarnych.

Hansgrohe to firma z tradycjami. Jej historia ma już ponad 100 lat. Również w Polsce, w sercu Wielkopolski, obecność firmy kreśli swoją – już ponad dziesięcioletnią – historię.

Zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie.

Odpowiedz na pytanie i zgarnij koszulkę kolarską drużyny BORA – hansgrohe! Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć na pytanie:

Ile etapów w sumie wygrali w tym sezonie Rafał Majka i Maciej Bodnar, licząc wszystkie oficjalne wyścigi w których startowali?

Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres: konkurs@naszosie.pl. Czekamy na nie do 07.12.2017 do godziny 23:59.

Dwie pierwsze osoby, które prawidłowo odpowiedzą na w/w pytanie otrzymają nagrodę (koszulki w rozmiarze L i XL). Wyniki konkursu opublikujemy do 10.12.2017 na naszej stronie. Serdecznie zapraszamy do zabawy!

Regulamin konkursu > TUTAJ

Co dalej z Alexeyem Vermeulenem?

0
fot. PezCycling

Już za niespełna miesiąc, kolarski peleton wróci na światowe szosy, rozpoczynając sezon 2018. Nie wiadomo, czy wśród zawodowców nadal będziemy mogli oglądać Alexeya Vermeulena.

Niespełna 23-letni zawodnik ostatnie dwa sezony spędził w ekipie LottoNL – Jumbo. Dane mu było także wystartować w barwach reprezentacji na mistrzostwach świata. Mimo to, nie udało mu się zdobyć uznania jakiegokolwiek pracodawcy, przez co do dziś nie znalazł zatrudnienia.

Wyciągnąłem wiele wniosków czytając między wierszami. Jeszcze w lipcu wydawało się, że zostanę w zespole, lecz z biegiem czasu wszystko stawało się jasne. Nie widząc żadnych negatywnych znaków, czekałem na nową umowę i robiłem to za długo. Teraz nie wiem, co dalej

– powiedział Vermeulen w rozmowie z cyclingnews.

Najbardziej prawdopodobną wersją jest powrót Amerykanina do kraju. Nie jest jednak wykluczone, że sytuacja jeszcze się zmieni.

Lightweight ponownie imponuje nowymi kołami

Lightweight Wheels

Pełen karbon, stożek 48mm, bardzo niska waga i przystosowanie do hamulców tarczowych. Brzmi nieźle, tylko ta cena…

Lightweight jest niemieckim producentem karbonowych kół wyróżniających się znakomitymi osiągami, ale też niezbyt kuszącymi cenami. Dość powiedzieć, że model Fernweg – aerodynamiczny komplet na hamulce tarczowe – kosztuje… 6670 euro. Trzeba jednak przyznać, że firma potrafi stworzyć takie cuda jak ważące niecałe 1000g koła przeznaczone do jazdy po najtrudniejszych podjazdach.

Nowy produkt Lightweight nazywa się Meilenstein i trafia w półkę kół na każdy teren – 48-mm stożek ma profil, który „zmniejsza turbulencje powietrza i poprawia aerodynamikę”, ale jednocześnie obręcz jest na tyle lekka, że komplet, pomimo przystosowania do hamulców tarczowych, waży… 1245g (dla szytek, przy oponach waga rośnie do 1380g). Szerokość wynosi 24mm, więc idealnie spisze się ogumienie w rozmiarze od 25 do 32mm. Przy okazji koła są 10% sztywniejsze od poprzednich modeli.

Problemem staje się z pewnością cena – komplet na oponę to wydatek 4950 euro, a na szytkę 3900 euro. W komplecie otrzymujemy pokrowiec, osie, łyżki do opon i przedłużacz wentyla.

Zaprezentowano trasę GP Marseillaise 2018

0

Po wczorajszej „wycieczce” na bruki, dziś wracamy na południe Europy. Trasę swojego wyścigu zaprezentowali bowiem organizatorzy GP Marseillaise 2018.

Jak co roku, francuska jednodniówka będzie jednym z pierwszych wyścigów na starym kontynencie. Dokładnie odbędzie się 28 stycznia, zgodnie z tradycją, na pagórkowatej trasie.

Również sama trasa nie różni się względem poprzednich edycji. Kolarze będą mieli do pokonania 146 kilometrów po dwóch południowych departamentach. Jak co roku, zawodnicy zmierzą się z kilkoma podjazdami, z czego ostatni, Col de la Gineste, znajduje się zaledwie 10 kilometrów przed metą pod stadionem Velodrome.

Tytułu zdobytego przed rokiem bronić będzie Artur Vichot.

„Samoładujące się” Shimano Di2?

1
fot. Michał Kapusta / naszosie.pl

Największy producent rowerowego osprzętu zgłosił patent, który może zapewnić ładowanie baterii elektronicznych przerzutek w czasie jazdy!

Sprawę wypatrzył jeden z czytelników portalu Bike Radar. Wcześniej już informowaliśmy o dość starym (z 1999 roku) patencie wypełnionym przez Shimano – wtedy chodziło o 14-rzędową kasetę i przebudowaną tylną przerzutkę. Tym razem wniosek jest nieco młodszy – 2011 – i dotyczy elektronicznego osprzętu Shimano Di2. Japończycy zaprojektowali kółeczko wózka z wbudowanym dynamem wytwarzającym energię ładującą baterie!

Główną wadą (chociaż w większości sytuacji pomijalną), jaką ma elektroniczny osprzęt jest obecność baterii, którą trzeba ładować raz na ponad tysiąc kilometrów jazdy. Jeśli jednak w czasie jazdy stracimy energię, to zostaniemy z koniecznością użycia jednego przełożenia, co może być uciążliwe. Opisywany patent miałby rozwiązać ten problem – w dolnym kółeczku wózka tylnej przerzutki zamontowano małe dynamo, które ładowałoby wspomniane baterie lub nawet napędzało silniki osprzętu.

W drugim wypadku dynamo nie zastępuje baterii – według opisu patentu dynamo byłoby podłączone z osobnym akumulatorem, który, w razie potrzeby, mógłby zostać podłączony do osprzętu, by pozwolić na bezpieczne dojechanie do domu. Ewentualnie Shimano proponuje nawet… zasilenie licznika.

W rowerach szosowych liczą się waty, więc zapewne dużo osób sceptycznie podchodzi do pomysłu dodatkowego oporu w kółeczku wózka. Najprawdopodobniej urządzenie jest na tyle niewielkie, że różnica byłaby dla większości amatorów nieodczuwalna. Ciężko też przewidzieć czy Shimano planuje wprowadzenie tego rozwiązania – firma mogła opatentować projekt by „zablokować” ewentualne wprowadzenie tego typu sprzętu u konkurencji. Gdybyśmy jednak ujrzeli taki system już w najbliższym czasie – nic, tylko się cieszyć!

Najnowsze artykuły

Tour de France Femmes 2024: Opublikowano listy ekip. Na starcie stanie...

Organizatorzy największego kobiecego wyścigu w kalendarzu – Tour de France Femmes avec Zwift – opublikowali listę drużyn, która weźmie udział w tegorocznej edycji. Na...

Polecane artykuły

Giro d'Italia 2024: Nairo Quintana stanie na starcie, ale nie powalczy w generalce

Z pewnością nie tak wyobrażał sobie powrót do wielkiego kolarstwa Nairo Quintana. Kolumbijczyk co rusz boryka się z jakimiś problemami, w wyniku których jego przy...