fot. Team Sky

W ramach naszego cyklu tekstów podsumowujących mijającą dekadę, zapraszamy do przeczytania historii drużyny Sky (obecnie INEOS Grenadiers), która zmieniła peleton oraz brytyjskie kolarstwo, ale jednocześnie nie ustrzegła się kontrowersji przywodzących na myśl EPOkę. 

Jest popołudnie 22 lipca 2012 roku. Do mety zbliża się ostatni etap Tour de France. Bradley Wiggins, zwycięzca-elekt wyścigu, rozprowadza do prestiżowego sprintu na Polach Elizejskich mistrza świata Marka Cavendisha, który za chwilę wygra etap. To był dzień, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii brytyjskiego kolarstwa oraz symbolizował de facto początek kilkuletniej dominacji drużyny Dave’a Brailsforda w Tour de France. Urzeczywistniły się deklaracje złożone w 2009 roku w jednym z luksusowych londyńskich hoteli przy okazji ogłaszania powstania drużyny Sky. – Od dzisiaj mój świat się zmienia. To jest coś nowego, coś, czego ludzie nigdy dotąd nie widzieli. Chcemy napisać wielką historię – wielką historię brytyjskiego sukcesu. Teraz musimy wziąć się do roboty i dowiedzieć się, co trzeba zrobić, aby wygrać Tour de France z czystym Brytyjskim kolarzem – mówił jak zawsze sprawny retorycznie Brailsford. Spełniło się. Prawie? O tym nieco później.

Komuś może nie podobać się styl, w jakim „sir Wiggo” wygrał Wielką Pętlę. Trzeba jednak przyznać, że fotografia przedstawiająca prowadzących peleton w Paryżu Wigginsa i Cavendisha w dwóch najważniejszych dla kolarstwa koszulkach jest ikoną. Złote popołudniowe słońce nad symboliczną dla kolarstwa aleją oświetlało Johna Lennona i Paula McCartneya tego sportu. Dla Wigginsa, Cavendisha i ich drużyny wyścig potoczył się jak na życzenie. Nic nie stanęło na przeszkodzie, aby odnieśli założone kilka lat wcześniej przez Brailsforda cele. Aury wyjątkowości dodała temu wszystkiemu pełna splendoru otoczka, jakiej nie powstydziłaby się gwiazda rocka. Wiggins zawsze wyglądał na rowerze stylowo – wysoka i smukła sylwetka zdradzała jego predyspozycje do jazdy na czas, ale już charakterystyczne baki przywołały skojarzenia z subkulturą modsów. Fiestę w stolicy Francji też miał taką, jak chciał. Po etapie w Paryżu zrobił honorową rundę po Polach Elizejskich z brytyjską flagą na szyi, a jego kilkuletni wówczas syn towarzyszył mu na małej żółtej kolarzówce Pinarello. Całe przedstawienie zwieńczyły pamiętne słowa, która padły w tradycyjnym przemówieniu zwycięzcy: „Wracajcie bezpiecznie do domów. Nie upijcie się zbytnio”. Mikrofonem rzucał sześć lat później Geraint Thomas, ale przed nadmiernym zażyciem alkoholu nie przestrzegał w swojej przemowie żaden triumfator Wyścigu Dookoła Francji.

fot. AP Photo

„Wiggomania” zaczęła się rozpędzać. Pięć dni później Bradley Wiggins uderzał w olimpijski dzwon, dając sygnał do rozpoczęcia domowych dla siebie letnich igrzysk olimpijskich w Londynie. Kolejnych pięć dni później przejeżdżając przez szpaler kibiców zdobył złoty medal w jeździe indywidualnej na czas. Niosła go wysoka dyspozycja z Touru, kibice oraz świadomość, jak daleko zaszedł. Był biednym dzieciakiem z Kilburn, którego nie stać było na kolarskie spodenki z lycry, dlatego jego matka robiła mu je z rajstop. – Ta „czasówka” jest najlepszym momentem w historii moich startów olimpijskich. Jest czymś więcej niż wygrany przeze mnie wyścig na dochodzenie w Atenach przeciwko Bradowi McGee, a może nawet także czymś bardziej wyjątkowym niż złoty medal zdobyty w wyścigu drużynowym na dochodzenie w Pekinie. Zdobyć złoto olimpijskie w takich okolicznościach, w Londynie, naprzeciwko Hampton Court, w miejscu, gdzie historia sięga czasów Henryka VIII. To było coś wielkiego dla Brytyjczyka – wspominał w swojej autobiografii Wiggins. Nie wydaje się, by jeszcze kiedykolwiek brytyjskiemu kolarstwu było dane przeżyć takie lato jak tamto. I wcale nie chodzi o pandemię koronawirusa.

fot. Getty Images

Pomimo że drużyna Sky/INEOS wygrała Tour de France z brytyjskim kolarzem jeszcze pięć razy (cztery razy z Chrisem Froomem i raz z Geraintem Thomasem), to żadne z tych zwycięstw nie spotkało się z taką recepcją jak to autorstwa Bradleya Wigginsa. Do urodzonego w Kenii i mówiącego po angielsku z afrykańskim akcentem Chrisa Froome’a Brytyjczycy nie pałali aż takim uwielbieniem, zaś Geraint Thomas jest chyba nazbyt zwykłym i prostolinijnym chłopakiem, by przypisywać do jego osoby taką symbolikę jak miało to miejsce w przypadku „Wiggo”. Ponadto jest z Cardiff, z Walii, a więc spod flagi Zjednoczonego Królestwa, ale jednak nie z Anglii. Zdobycie olimpijskiego złota po wyścigu przebiegającym trasą najważniejszych dla Wielkiej Brytanii miejsc przez świeżo upieczonego pierwszego w historii brytyjskiego zwycięzcę Tour de France do prawdy trudno jest przebić. Na dowód tego wystarczy dodać, że Froome zwyciężał w Tour de France trzy razy więcej, po historycznym ataku wygrał Giro d’Italia i jeszcze dwa razy Vueltę, a i tak nie zyskał takiej popularności i uznania jak Bradley Wiggins. Podobnie jak brytyjski humor jest dla koneserów dowcipu, tak i te zależności pojmą nieliczni. I może właśnie dlatego znakomita część polskich sympatyków kolarstwa postrzega Tour de France 2012 jako jedną z najgorszych edycji w ostatnich latach, a Wigginsa uważa za zdziwaczałego gbura, który chciał rozpłynąć się w sławie przeciągając się w górach za kolegami.

Dekada 2010-2020 zdecydowanie była dekadą Sky i brytyjskiego kolarstwa, chociaż nie zabrakło również kontrowersji, afer i skandali pobudzających emocje do tego stopnia, że tenże sam Wiggins, który w 2012 roku w Londynie siedział na tronie niczym królowa Elżbieta II, musiał odpędzać próbujących wtargnąć do jego domu dziennikarzy. Zaczęło się od niespójności polityki „zero tolerancji dla dopingu”, jednej z idei założycielskich Team Sky. Nijak miało się do niej zatrudnienie Geerta Leindersa, który miał dopingową przeszłość, ani także Jonathana Tiernana-Locke’a, u którego wykryto nieprawidłowości w paszporcie biologicznym. Później hakerzy z rosyjskiej grupy Fancy Bears ujawnili, że Wiggins przed wszystkimi swoimi najważniejszymi zwycięstwami korzystał z systemu TUE, zezwalającym na zażywanie substancji zakazanych ze względów zdrowotnych. Ponadto na jednym z wyścigów Criterium du Dauphiné odebrał tak zwaną „tajemniczą paczkę”, której zawartości do dziś nie zna nikt. Problemy nie ominęły także Chrisa Froome’a, u którego podczas wygranego przez niego wyścigu Vuelta a España 2017 wykryto zbyt wysoki poziom salbutamolu w moczu. Po trwającej długimi tygodniami medialnej (i nie tylko) sadze, całą sprawę zwieńczył budzący wątpliwości werdykt Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI), który… wszystko umorzył. Jeśli dodać do tego rasistowskie zachowania Gianniego Moscona czy protesty ekologów po tym, jak sponsorem tytularnym drużyny został chemiczny gigant INEOS, to trzeba przyznać, że specjaliści od wizerunku zatrudnieni przez Brailsforda mieli na przestrzeni ostatnich lat pełne ręce roboty. Opinii publicznej zaś piętrzą się wątpliwości.

Świadomość, że z tego pięknego snu trzeba się będzie wreszcie wybudzić mają również brytyjscy dziennikarze, którzy od początku trzymają rękę na pulsie losów swojej najlepszej drużyny kolarskiej w historii. W artykule inspirowanym porażką w tegorocznym Tour de France, Jeremy Whittle pisał następująco. – Po latach sukcesów drużyna Sky stała się w Wielkiej Brytanii powszechnie znaną marką, ale blask bijący od wygrywania przez nich wszędzie i wszystkiego ostatnio nieco zbladł. Powodem tego jest między innymi sceptycyzm wobec sukcesów Wigginsa, ale ma na to wpływ także zmiana sponsora, którego twarzą jest kontrowersyjny Jim Ratcliffe, który pomimo że inwestuje wiele w Brytyjski sport, jest postrzegany jako osoba zdystansowana wobec ludzi. Te rozważania, które w artykule Whittle’a antycypują przyszłość zespołu INEOS Grenadiers, wskazują, że w kolejnych sezonach znad głów Brailsforda i spółki zniknie aureola świętości. Trzeba będzie mierzyć się z wizerunkowymi problemami, coraz silniejszymi rywalami i przestać bazować na statusie króla Midasa.

fot. Twitter

Gdzieś obok tych wszystkich kontrowersji, afer, skandali i wątpliwości co do tego, czy wszystkie sukcesy zostały osiągnięte w zgodzie ze sportową etyką, szefostwo drużyny INEOS nadal stara się robić swoje. Wdrażają w życie, a nawet udoskonalają sławetną filozofię marginal gains, choć może ostatnio nieco mniej mówili o niej w wywiadach. Zaczęli umiędzynaradawiać skład, pozyskując kolarzy na przykład z Ameryki Południowej. Nie uniknęli także rozmaitych przeciwności losu. Musieli zmierzyć się z utratą niezwykle mądrego, inteligentnego oraz wyjątkowego dyrektora sportowego Nicolasa Portala, który zmarł nagle w marcu tego roku na atak serca w wieku zaledwie 40 lat. Przyszło im także poradzić sobie z sytuacją, w której po raz pierwszy od 2014 roku nie byli w stanie walczyć o zwycięstwo w Tour de France. Do Francji nie pojechali ani wracający do formy po feralnym wypadku Chris Froome, ani także Geraint Thomas, a nominalny lider Egan Bernal z powodu kontuzji pleców nie dysponował formą, która pozwoliłaby mu walczyć o obronę tytułu.

fot. Getty Images

Mimo oczywistych kontrowersji i do dzisiaj niewyjaśnionych spraw drużyna, która obecnie występuje pod nazwą INEOS Grenadiers ma w swoim palmáres nie tylko zwycięstwa, ale także (a może przede wszystkim) spuściznę, z której w rzeczywistości korzysta niemal cały peleton. „Niebiańscy” byli trendsetterami, jeśli idzie o odkażanie rąk po wizytach na podium i przed posiłkami (jak to dobrze dzisiaj znamy!) czy też czymś, co po angielsku nazywa się warm-down i co polega na wyciszaniu organizmu na trenażerze po wyścigu. To także dyrektorzy sportowi Team Sky sprawdzali szczegółowo prognozy pogody przed etapami jazdy indywidualnej na czas, by dopasować do nich godziny startu zawodników, rezygnując tym samym z zasady, że najmocniejsi startują jako ostatni. Jest coś jeszcze, na co w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Cycling Weekly” po ustąpieniu Sky z pozycji sponsora tytularnego zwracał uwagę Chris Froome. – Myślę, że największą rzeczą, jaką zostawi po sobie Sky są te miliony ludzi, które wsiadły dzięki tej drużynie na rowery. Oczywiście – są te wszystkie zwycięstwa w Tour de France, ale ponad tym są ci, którzy dzięki nam kilka razy w tygodniu jeżdżą na rowerze. To jest największa spuścizna – mówił Froome, któremu trudno odmówić racji. Ci, którzy choć trochę śledzili brytyjską prasę zwłaszcza w latach 2012-2013 wiedzą, jak tłoczno zrobiło się na angielskich ścieżkach rowerowych i jak bardzo wzrosła sprzedaż rowerów szosowych.

Czasami bywało jednak też tak, że Brytyjczykom przypisywano wynalezienie rzeczy, które znane były w peletonie już wcześniej. Bo czyż drużyna US Postal nie ustawiała w górach pociągu dla swojego lidera Lance’a Armstronga? Albo czy dzięki defensywnej taktyce Tour de France w 2011 roku nie wygrał Cadel Evans? Wreszcie jednak zespołowi Dave’a Brailsforda, którego w British Cycling odwiedzał sam Alex Ferguson, by podpatrzeć, jak wchodzi się na sportowy szczyt, przyszło zmierzyć się z konkurencją. Konkurencją z podobnym budżetem, potrafiącą robić użytek z marginal gains i „wyposażoną” w młodych i zdolnych kolarzy pokroju Tadeja Pogačara. Kiedyś Team Sky była przed resztą stawki w wyścigu na idee i technologie, a teraz została dogoniona. Co więc na kolejną dekadę wymyśli mądra głowa Dave’a Brailsforda? Czy wystarczy błyskotliwych figur retorycznych w rozmowach z dziennikarzami i jak w tym wszystkim odnajdą się polscy kolarze reprezentujący barwy INEOS Grenadiers Michał Kwiatkowski oraz Michał Gołaś?

Poprzedni artykułSimon Carr zamyka listę wzmocnień EF Education-Nippo
Następny artykułRolf Aldag dyrektorem sportowym w drużynie Bahrain Victorious
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments