fot. Groupama-FDJ

25 kwietnia 1985 roku to bardzo ważny dzień w historii kolarstwa. To właśnie wtedy młody Hiszpan – Miguel Indurain po raz pierwszy pokazał swój talent wielkiemu kolarskiemu światu, zostając liderem Vuelta a Espana. Miał wówczas 20 lat i 283 dni. Przez długi czas to właśnie on był najmłodszym liderem słynnej czerwonej koszulki w historii. I było tak aż do czwartku, bo to właśnie wtedy przebił go Lenny Martinez – młodszy o ponad 200 dni.

Ten pierwszy raz

Samo wyrażenie “dzień, w którym po raz pierwszy pokazał swój talent wielkiemu kolarskiemu światu” jest oczywiście bardzo uznaniowe. W końcu kolarze – nawet tak utalentowani jak Remco Evenepoel i Tadej Pogacar, właściwie zawsze stopniowo sięgają po coraz większe sukcesy i po prostu trudno wyznaczyć arbitralną granicę, po przekroczeniu której kolarz “pokazuje się wielkiemu kolarskiemu światu”.

Sam Indurain jest tutaj bardzo dobrym przykładem. Ktoś mógłby uznać, że to swoiste odkrycie późniejszego pięciokrotnego zwycięzcy Tour de France miało miejsce wcześniej. Choćby wtedy, gdy wygrywał etap Tour de l’Avenir 1984 (z pewnością poznało go wówczas wielu Polaków, ponieważ pokonał wówczas o 20 sekund czwartego Lecha Piaseckiego). Ewentualnie już po prologu wspominanej Vuelty, na którym zajął świetne miejsce przegrywając jedynie z Bertem Oosterboschem.

Z drugiej strony, można byłoby wskazać, że tak naprawdę świat usłyszał o Indurainie zdecydowanie później. “Co to za osiągnięcie: Wywalczyć koszulkę lidera na niemal całkowicie płaskim etapie, tylko dlatego, że dotychczasowy jej właściciel nie był w stanie dojechać do mety w ponad 70-osobowej grupie, a następnie stracić ją po pierwszej wizycie w górach?” – zapyta ktoś i być może będzie miał rację. Tym bardziej wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę skalę późniejszych sukcesów Induraina.

Kto wie, być może dalsza historia kolarstwa potoczy się w taki sposób, że kiedyś podobne – tak naprawdę nie mające większego sensu, rozważania będziemy kiedyś snuli na temat Lenny’ego Martineza. Wtedy również będziemy mieli kilku kandydatów do miana TEGO MOMENTU. 

Bo kariera Francuza to stopniowe, niemal modelowe, pokonywanie kolejnych szczebelków. Sukcesy osiągał już w juniorach – wygrywał prestiżowe Giro Della Lunigiana i zdobył brązowy medal mistrzostw Europy. Natomiast pierwszym roku orlika był najlepszy w Giro Ciclistico della Valle d’Aosta – Mont Blanc i zajął 3. miejsce w “tym prawdziwym” Baby Giro, a także był 8. w Tour de l’Avenir.

W nagrodę z drużyny rozwojowej trafił do dorosłego zespołu Groupama-FDJ i pytany o wrażenia z tych pierwszych kilku miesięcy po podjęciu nowego wyzwania odpowiada – Jestem zachwycony, tym jak to się wszystko toczy! – Trudno się dziwić, ponieważ ewidentnie ma go co zachwycać. Zadowolony może być przede wszystkim ze swoich występów. Już cztery miesiące od debiutu zdążył sięgnąć po swoje pierwsze zwycięstwo – w czerwcu wygrał CIC – Mont Ventoux – prestiżowy klasyk, podczas którego ograł m.in. Michaela Woodsa. 

Dość szybko stał się także bardzo ważną postacią swojej ekipy w wyścigach tygodniowych. Gdy David Gaudu zawodził na trasie Criterium du Dauphine, świetnie prowadzona strona Groupama-FDJ szczegółowo rozpisywała się o kolejnych bardzo udanych występach Martineza. Nie był to starty na miarę Evenepoela czy Pogacara, gdy ci byli w takim samym wieku co Francuz – zdecydowanie nie. Mimo wszystko 18. miejsce i regularne kończenie etapów razem z najlepszymi góralami znaczyło dla 20-latka naprawdę dużo. I było kolejnym powodem, by twierdzić, że mamy do czynienia z materiałem na bardzo mocnego zawodnika.

Zmiana planów

Chłopak o nieśmiałym spojrzeniu i powściągliwy w słowach – w takich słowach opisany został przez Alvaro Calleję – autora książki “Vuelta a Espana. Kolarska corrida” Miguel Indurain. Jednak w bardzo podobny sposób można byłoby opisać wielu innych kolarzy – także Martineza. A przynajmniej takie wrażenie odniosłem po swoich dwóch rozmowach z 20-latkiem. 

Pierwsza z nich była bardzo krótka i całkowicie nieudana. Z Francuzem i rzeczniczką Groupama-FDJ umówiliśmy się na spotkanie online tuż przed Tour de Pologne. Faktycznie udało nam się połączyć, tylko że problemy techniczne – właściwie to nie wiadomo, po której stronie, sprawiły, że ja i przedstawicielka zespołu kompletnie nie byliśmy w stanie się dogadać. Z Lennym nie zdążyłem zamienić nawet słowa. Młody Francuz, sądząc po „stroju”, zażywający właśnie uroków masażu, był jedynie biernym i nieco zagubionym, obserwatorem naszej rozmowy.

Skończyło się na krótkiej wymianie maili, po której upewniłem się, że Lenny celuje w klasyfikację generalną wyścigu, choć nie powiedział tego całkowicie wprost. Jednocześnie zaznaczał – Jadę do Polski po obozie wysokościowym w Tigne, gdzie spędziłem 10 dni. Zobaczymy zatem, jakie będą moje odczucia. Mam jednak nadzieję na dobry wynik. To w końcu mój ostatni występ przed Vueltą.

Gdy kilka dni później, przed czasówką w Katowicach spotkaliśmy się po raz drugi, Francuz wiedział o swojej formie zdecydowanie więcej. I był w dość dobrym humorze. Choć za pierwszym razem widzieliśmy się bardzo krótko, od razu mnie rozpoznał – o, to Ty! – powitał mnie z uśmiechem od razu po wyjściu z autokaru swojego zespołu.

Słowa te wypowiedział po angielsku, co nieco mnie zdziwiło, bo gdy wcześniej ustalałem z jego rzeczniczką termin wywiadu, dowiedziałem się, że Lenny nie mówi w tym języku zbyt dobrze. Umówiliśmy się zatem, że rozmowa będzie odbywała się po francusku. Mój rozmówca miał starać się mówić powoli, używając prostego języka, tak, bym miał szansę go zrozumieć. Kolejnym krokiem planu miało być spisanie wszystkiego i przesłanie do rzecznika, w celu sprawdzenia, czy niczego nie przekręciłem.

Z jednej strony, mogło być to ciekawe ćwiczenie języka, którego uczę się od pół roku – z drugiej – wszystko mogło zakończyć się całkowitym niepowodzeniem. Dlatego postanowiłem zapytać Lenny’ego, czy aby na pewno nie mówi po angielsku i bardzo ucieszyłem się, gdy mocno zdziwiony odpowiedział, wskazując kciukiem na swoją klatkę piersiową – Me?! No, I speak English!

Choć znajomość angielskiego wydaje się nam dzisiaj oczywista, to francuskich kolarzy jeżdżących na co dzień w rodzimych zespołach, zazwyczaj trudno jest namówić na wywiad w obcym języku. Wielu z nich zapewne umie się po angielsku zrozumiale komunikować, ale woli nie ryzykować, że wywiad z nimi przejdzie do legendy, jak to miało kiedyś miejsce w przypadku pewnego polskiego bramkarza.

Ta rozmowa nagrywana była wyłącznie przez dyktafon. Jednak nawet gdyby ukazała się w formie wideo – Lenny’emu podobna wpadka nie groziła. Może i nie wysławiał się kwieciście, jak rodowity Brytyjczyk. Nie budował długich zdań, a jego wypowiedzi były raczej zdawkowe, ale mówił płynnie i bez łatwo zauważalnych błędów, lepiej niż jakikolwiek Francuz, z którym miałem okazję rozmawiać wcześniej. Nawet Julian Alaphilippe, który i tak w ciągu ostatnich lat poczynił w tej kwestii spore postępy. 

Stacja Polska

Zadowoleni byliśmy zatem obaj. Ja, bo nie musiałem się stresować przeprowadzaniem wywiadu w niezbyt dobrze znanym mi języku – on, bo miał za sobą kilka naprawdę udanych dni. W ciągu całego tygodnia pokazywał, że naprawdę trudno go zgubić. Zarówno w Dusznikach, jak i w Karpaczu – dwóch najtrudniejszych etapach, dojechał do mety w pierwszej grupie. Podobnie było w Bielsku-Białej, gdzie dzięki czujnej jeździe udało mu się uniknąć kraksy, która zatrzymała m.in. Ilana Van Wildera i Rafała Majkę (na szczęście obaj nie stracili czasu – incydent wydarzył się w strefie ochronnej).

Jestem zadowolony, z tego, jak układa się wyścig. Tour de Pologne jest dla mnie przygotowaniem do Vuelty. Myślę, że to dobry sposób na złapanie rytmu startowego. Wyścig stoi na dobrym poziomie. Geraint Thomas, Joao Almeida… mógłbym naprawdę rzucać tutaj wieloma nazwiskami. Stawka jest mocna, a ja, mimo wszystko, radzę sobie i naprawdę mnie to cieszy

– mówił mi Lenny.

Jego zadowoleniu trudno się dziwić. Zajmował 10. miejsce w klasyfikacji generalnej – to dobry wynik, a niedużo brakowało, żeby był jeszcze lepszy, ponieważ Francuz miał taki sam czas, jak Oscar Onley. Szanse na awans nie były jednak duże – bardziej prawdopodobny był spadek o kilka lokat. Martinez nie jest czasowcem. Choć od początku juniorskiej kariery w wyścigach UCI w płaskich próbach czasowych brał udział tylko przy okazji mistrzostw kraju, to swoje umiejętności w tym zakresie oceniał bezlitośnie:

– Szczerze? Nastawiam się na poważne straty czasowe. Stracę kilkadziesiąt sekund, może i ponad minutę. Owszem, jestem całkiem niezły, jeśli dużą część trasy zajmuje jakiś podjazd, ale ta czasówka jest całkowicie płaska. Chciałbym utrzymać miejsce w top 10, ale wiem, że będzie trudno.

Miał rację, na trasie wokół Katowic stracił 1 minutę i 9 sekund i spadł z 10. na 12. miejsce. Do “dyszki” zabrakło mu zaledwie sześciu sekund, jednak po wszystkim ekipa i tak była z niego w miarę zadowolona.

To nie był wcale słaby występ. Pojechał bardzo “czystą” czasówkę i zastosował się do wszystkich naszych zaleceń. To bardzo duży pozytyw. Nie zyskał w “generalce”, ale dał z siebie wszystko, jak na każdej czasówce. On wie o tym, że to był dobry występ, którego nie musi się wstydzić. Właściwie to poszło mu lepiej, niż planowaliśmy

– tłumaczył później, już w komunikacie prasowym, jego dyrektor sportowy.

Kolejny dzień nie przyniósł już żadnych zmian w kwestii miejsca Francuza, nawet mimo tego, że na etapie z Zabrza do Krakowa działo się sporo. Najpierw była walka Almeidy i Mohorica na premii w Wilamowicach, a później kilka kraks – w wyniku jednej z nich ucierpiał nawet 3. w “generalce” Michał Kwiatkowski – słowem: emocji nie brakowało. Lenny jednak zakończył tamten etap bez żadnych przygód i bez wymarzonego awansu. Zresztą, byłoby to pewnym paradoksem, gdyby Francuz swoje pierwsze miejsce w “10” etapowego wyścigu elity zaliczył właśnie w Polsce.

– Ten wyścig faktycznie nie do końca pasuje do mojej charakterystyki. Wcześniej mówiłem o “średnich górach”, ale myślę, że lepszym określeniem byłyby “pagórki”. Szybko się je pokonuje – chwila i jest po robocie. Wolę gdy wspinaczki są dłuższe, takie jak na Mont Ventoux.

– odpowiedział, gdy pytałem się go, jak czuje się na polskich podjazdach.

Pieśń przyszłości

Słuchając jego słów, łatwo było dojść do wniosku, że typem wyścigów, które będą odpowiadać mu najbardziej, będą wielkie toury. Sam zapytany o to, jakie jest jego kolarskie marzenie, odpowiada – Chciałbym kiedyś wygrać Tour de France. Myślę, że to całkiem normalne, biorąc pod uwagę to, że jestem Francuzem, który specjalizuje się w jeździe po górach. 

Dość sztampowa była również jego odpowiedź na pytanie o kolarskiego idola – zdecydowanie Chris Froome. Ale fascynują mnie też obecni topowi górale. Kocham oglądać Vingegaarda i Pogacara! – o Pinocie – ulubieńcu wielu Francuzów, nie wspomina. Ten jednak pełni w jego karierze inną rolę. Nie jest idolem, a kolegą z drużyny i trochę nauczycielem, podobnie jak David Gaudu. 

– Są dla mnie niesamowitymi wzorami do naśladowania i wiele się od nich nauczyłem. Nie jestem w stanie podać żadnej konkretnej rady, której mi udzielili – uczę się bardziej obserwując ich na co dzień i podczas wyścigów. Widzę jak zachowują się jako liderzy i myślę, że sporo mi to daje

– opowiada.

Tej pomocy starszych kolegów młody Francuz wciąż potrzebuje. Nie jest gotowym produktem. Wspominaliśmy już o jego jeździe na czas, która nie jest i, biorąc pod uwagę jego niewielki wzrost (168 cm) i szczupłą budowę ciała, raczej nigdy nie będzie, jego mocną stroną. Ale, jeśli pewnego dnia rzeczywiście chce spełnić marzenia Francuzów i wygrać Wielką Pętlę, musi poprawić musi się jeszcze na wielu polach.

Tak naprawdę powinienem poprawić się w każdym aspekcie. Mówiliśmy o jeździe na czas, ale muszę być lepszy również w górach, bo przecież do najlepszych wciąż brakuje mi bardzo dużo. Muszę poprawić nawet swoją jazdę na płaskich etapach, bo przecież na Tour de France często zdarzają się ranty.

D-Day

Jak widzimy, do najlepszych górali na świecie Martinezowi jeszcze wiele brakuje. Nie oznacza to jednak, że na swój pierwszy w karierze wielki tour przyjechał bez ambicji, licząc jedynie na zebranie doświadczenia. To jest oczywiście priorytet, ale jednocześnie już teraz chciał wywalczyć jakiś sukces. Tym bardziej, że jest liderem swojej ekipy. Bardzo młodej ekipy – spośród całej ósemki, pięciu zawodników to wciąż orlicy, a szósty, Clement Davy – wciąż młodzieżowiec. Lenny – obok Romaina Gregoire’a jest największym nazwiskiem spośród nich.

– Nie wiem jeszcze, co będzie moim celem. Myślę, że to zależy od tego, jak ułoży się wyścig, ale myślę, że będę walczył o zwycięstwo etapowe lub dobre miejsce w klasyfikacji generalnej. Najlepiej o jedno i drugie!

– zapewniał nas na początku sierpnia. Kilka tygodni później, nieco żartując, był już jednak nieco bardziej konkretny. Tuż przed wyścigiem wziął udział w “dyskusji” zapoczątkowanej przez jego fanklub tym wpisem:

Na początku roku byłem sceptyczny, ale zaczynam wierzyć, że mały książe z Montaroux będzie walczył w generalce

Otwórz zdjęcie

Teraz wygląda na to, że tamten żart okazał się prawdą… nooo prawie. Na razie wszystko układa się bowiem w wymarzony scenariusz dla 20-latka. Zaskakująco udany występ Groupama-FDJ w drużynowej czasówce, a później naprawdę solidny, zakończony w pierwszej grupie występ na pierwszym górskim etapie sprawiły, że Lenny znalazł się blisko czerwonej koszulki. Wczoraj wykorzystał bierną taktykę chcącego się jej pozbyć Evenepoela i po prostu po nią sięgnął po zaciętej walce z Seppem Kussem. Z Amerykaninem co prawda przegrał, ale stracił na tyle mało, by osiągnąć swój mały cel.

Nie wiem, co teraz zrobić, wiem jedno – będę bronić koszulki razem z zespołem – mówił po zdobyciu trykotu. To oznacza, że przed nim trudne zadanie. Dziś udało mu się wykonać zadanie – dojechał do mety w peletonie. Tylko że teraz stoją przed nim zdecydowanie większe wyzwania. Sobotni etap to nielubiane przez niego pagórki, niedziela – górski etap, na którym utrzymanie koła Vingegaarda i Roglica będzie graniczyło z cudem. 

Mało? To już we wtorek czeka go jeszcze trudniejsza przeszkoda – jazda indywidualna na czas. Trasa ze startem i metą w Valladolid jest tak samo płaska, jak ta w Katowicach, tylko że o 10 kilometrów dłuższa. Na razie jednak ma 2 minuty i 47 przewagi nad Remco Evenepoelem i nieco więcej nad rozpędzonym gwiazdorami Jumbo-Visma. Na jak długo to wystarczy? Przekonamy się niebawem. Możemy się jednak spodziewać, że Francuz tanio skóry nie sprzeda i nawet jak już straci koszulkę, to do końca będzie walczyć o miejsce w czołowej „10”.

Poprzedni artykułVuelta a España 2023: Wypowiedzi po siódmym etapie
Następny artykułAyco Bastiaens wzmocni Soudal – QuickStep
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
zbig
zbig

zdrzemnąłem się nieco przy lekturze ale sen to podobno zdrowie 😀

Bruno
Bruno

Błagam …o czym jest ten tekst ? Niech ktoś to zredaguje