Foto: Tour de France

Jai Hindley – przed etapem 7. zawodnik klasyfikacji generalnej, przechytrzył rywali i wygrał etap po ucieczce dnia.

Na początku tego tygodnia po zwycięstwa w Tour de France sięgał tylko Jasper Philipsen. O trzecim triumfie z rzędu Belg mógł jednak zapomnieć. Trzy podjazdy – Col de Soudet (15,2 km – 7,2%), Col d’Ichere (4,2 km – 7%) oraz Col de Marie Blanque (7,7 km – 8,6%) oznaczały, że dla niemal wszystkich sprinterów jedynym zadaniem na dziś będzie po prostu przetrwanie.

Dlaczego „niemal wszystkich sprinterów”? Bo ci bardziej wytrzymali, jak Mads Pedersen czy Wout Van Aert mieli inne plany na ten dzień. Obaj zabrali się bowiem w bardzo duży odjazd, który oderwał się od peletonu na 130 kilometrów przed metą:

Skład ucieczki dnia (źródło PCS):

Otwórz zdjęcie

W ucieczce znaleźli się zawodnicy przeróżnego typu – wspominaliśmy już o Van Aercie i Pedersenie, ale ze sprinterów był jeszcze Bryan Coquard. To właśnie zawodnik Cofidisu był tym z całej trójki, który najlepiej sobie poradził na lotnej premii w Lanne-en-Baretous. Po zainkasowaniu w ten sposób 20 punktów w walce o zieloną koszulkę mógł z poczuciem dobrze wykonanego zadania wycofać się do peletonu i pozostawić kwestię walki na etapie innym.

Dwaj pozostali byli od Francuza bardziej nieustępliwi – obaj, wraz z Victorem Campenaertsem dojechali do podnóża Col du Soudet z przewagą nad kolegami z ucieczki dnia. Później jednak ich drogi się rozjechały. Pedersen okazał się najsłabszym ogniwem odjazdu i dość szybko został za plecami dwóch Belgów. Gdy na 79 km przed metą ich akcja się zakończyła, on był już za peletonem. Van Aert natomiast nie odpuszczał i wyglądało na to, że zależy mu na tym, by w końcu wygrać etap.

Belg cały czas jechał czujnie. Wprawdzie gdy na około 50 km przed metą na atak zdecydował się Krists Neilands, podobnie jak pozostali nie zareagował, ale później zdecydował się na skontrowanie akcji wraz z Julianem Alaphilippem. Współpraca między dwoma świetnymi klasykowcami układała się dość dobrze, dzięki czemu szybko udało im się dogonić Łotysza. W tamtym momencie Francuz i Belg znajdowali się w dość dobrej sytuacji, dającej im duże szanse na etapowe zwycięstwo. Oczywiście pod warunkiem, że odjazd dojechałby do mety.

Australijski urwis

To nie było jednak wcale oczywiste. Nawet jeśli profil etapu sprzyjał uciekinierom, a wyklarowana grupa harcowników była naprawdę mocna. Właściwie to nawet zbyt mocna – i właśnie to był główny problem jej uczestników. Wśród nich znalazł się bowiem Jai Hindley – 7. kolarz klasyfikacji generalnej z niespełna 30-sekundową stratą do lidera wyścigu i jednocześnie jeden z głównych kandydatów do miejsca na podium w Paryżu.

Nic dziwnego, że peleton starał się kontrolować ucieczkę z tak mocnym kolarzem. Tym bardziej, że ten wcale nie był osamotniony – mógł liczyć na pomoc Emanuela Buchmana. I choć pogoń za grupą Australijczyka układała się bardzo różnie, to na 30 kilometrów przed metą różnica wynosiła około 3 minuty, a do pokonania wciąż był jeszcze ostatni podjazd.

Zazwyczaj w takiej sytuacji grupa faworytów nie jest bez szans w starciu z harcownikami. Hindley nie jest jednak typowym harcownikiem. O jego doskonałej dyspozycji dość szybko mieli okazję przekonać się towarzysze z ucieczki dnia. Gdy Australijczyk zaatakował na 4 km przed zakończeniem ostatniego podjazdu, jego tempa nie był w stanie utrzymać ani Daniel Felipe Martinez, ani Jack Haig, ani Giulio Ciccone (nie wspominając już o Van Aercie i Alaphilippie, którzy zostali daleko z tyłu). Na jego kole utrzymał się jedynie Felix Gall, ale i on po trzech kilometrach musiał spasować…

Pogoń

Na szczyt Col du Marie Blanque wjechał z ponadminutową przewagą nad Jonasem Vingegaardem. I to nawet mimo tego, że z tyłu szło naprawdę mocne tempo nadawane przez Jumbo-Visma. Znakomitą pracę wykonał Van Aert, który opuścił szeregi ucieczki, by wzmocnić pogoń, a praca Seppa Kussa sprawiła, że w pierwszej z grup faworytów została tylko trójka – wspomniany Amerykanin i nierozłączna (?) dwójka – Pogacar i Vingegaard.

Pogacar jechał nadzwyczaj (jak na swoje ostatnie standardy) spokojnie. Jednym z powodów tej niecodziennej postawy Słoweńca mogła być słabsza forma, bowiem gdy Duńczyk zaatakował, on nie był w stanie utrzymać jego tempa. Ubiegłoroczny zwycięzca Tour de France rozpoczął więc samotną pogoń za ostatnimi uciekinierami. Galla, Buchmanna i Ciccone udało mu się dogonić, ale do Australijczyka stracił na mecie blisko minutę.

Miał jednak powody to zadowolenia. Jeszcze więcej niż stracił do Hindleya zyskał bowiem na mecie do Pogacara, który po raz pierwszy w tym sezonie pokazał słabość i kreskę przekroczył razem z Kussem, Skjelmose, Gaudu, Rodriguezem i oboma Yatesami. Znając jednak życie, Słoweniec raczej nie zamierza się poddać, a to gwarantuje nam emocje w kolejnych dniach.

Wyniki 5. etapu Tour de France 2023:

Results powered by FirstCycling.com

Poprzedni artykułTour of Austria 2023: Matteo Sobrero wygrywa, dublet Team Jayco AlUla
Następny artykułPrzedłużenia kontraktów w Green Project Bardiani-CSF Faizanè
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
11 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Marcraft
Marcraft

Łabędzi śpiew Vingegaarda. Jeszcze go Pogacar dopadnie i to na wieki wieków.

Michał
Michał

UAE wzmocniła się Yatesem, natomiast jak się okazało pomocy z niego Pogacar mieć raczej nie będzie, bo nie był on w stanie nawet dać mu porządnej zmiany. Kolejny rok na końcu zostaje Pogacar z zawodnikami Jumbo. UAE albo ma słabą taktykę (wiezienie za sobą Jumbo przez długi czas), albo mają zwyczajnie słabszy team i tu niestety Pogi może liczyć tylko na siebie.

Miś
Miś

Tadej jutro się wycofa i… jedziemy na Rafała!!!

Łukasz
Łukasz

A Rafała to jedze po co ?

Łukasz
Łukasz

Odjazd 30 zawodników a nasi gdzie bo niewiem komu pomagali

Łukasz
Łukasz

A gdzie nasi panowie duży odjazd naszych brak, Rafał pomocnik jak byk.

Paolo
Paolo

Pogi się nie podda, Hindley nie odpuści, jeszcze wszystko może się zdarzyć. Vingegaard nie wygra.

Fan MVDP
Fan MVDP

Ja się tylko pytam kto w UAE pracuje nad taktyką na etapach? O tym że Pogacar jest mało inteligentny żeby nie powiedzieć głupi to już się świat dowiedział na zeszłorocznym TDF, ale żeby dyrekcja ekipy po takiej szopce z pomocnikami jaką mieli rok temu w tym roku pozwoliła na to samo? Po raz kolejny Pogacar sam użera się z całą ekipą Jumbo. Gdzie był Soler, Majka i spóźniony o kilka minut Yates? Trentina pominę bo dla mnie to już jest skończony w górach temat. Tadej na każdym etapie trwoni setki jak Noe tysiące watow mocy albo bijąc się o gowno warte sekundy albo bezsensownie ucieka lub goni rywali w pojedynkę bo pomocnicy na końcu peletonu chyba piją kawę i jedzą pączki. Niech w końcu zatrudnią dobrych dyrektorów sportowych i konkretnych pomocników bo tak jak teraz to raczej Pogacar będzie wiecznie drugi jak Janek Grubasek. Żenada.

P.S. pięknie się patrzyło jak nikt nie dał zmiany duńskiemu bufonowi ścigającemu Hindleya. Kara za postawę na etapie gdy nie dawal zmian Pogacarowi. Może jakieś stare zasady pozostały w peletonie.

Tajfun
Tajfun

Każdy etap póki co jest wspaniały. TdF pokazuje dlaczego jest królem tej dyscypliny. Giro to przy tym spacer emerytów w tym roku.
Pogi znowu sam, Jumbo w stałej ekipie robią swoje jak rok temu. Jai fantastyczny.

Tal Tal
Tal Tal

Czyli Duńczyk spokojnie wygrywa cały Tour…

Michael 👎👎👎
Michael 👎👎👎

Czyli koniec emocji…