fot. Radosław Makuch

Przed dwoma laty po zakończeniu wyścigu ze startu wspólnego o mistrzostwo Polski był przybity drugim miejscem. Rok temu ze łzami w oczach cieszył się z sukcesu Norberta Banaszka, swojego kuzyna i kolegi z drużyny. Wczoraj to wszyscy wpadali w jego ramiona, gratulując mu największego sukcesu w zawodowej karierze na szosie. Alan Banaszek został mistrzem Polski w wyścigu ze startu wspólnego!

Ostatnie edycje mistrzostw Polski ze startu wspólnego były dla Alana Banaszka bardzo wyjątkowe. W 2021 roku zdobył pierwszy medal tej imprezy w elicie, stając na drugim stopniu podium po zmaganiach w Kartuzach. Przejechał wtedy bardzo aktywny wyścig, zabierając się w kluczową akcję. W końcówce uległ tylko Maciejowi Paterskiemu. W ubiegłym roku znów nie wygrał, jednak jego nastrój był zgoła odmienny – nic dziwnego, bowiem biało-czerwoną koszulkę zdobył Norbert Banaszek, z którym ścigał się w ekipie HRE Mazowsze Serce Polski. Na mecie w Nowym Dworze Mazowieckim Alan Banaszek cieszył się tak, jakby to on sam za chwilę miał przywdziać trykot z orłem.

Na swoją koszulkę w elicie musiał jednak jeszcze trochę poczekać. Do wczorajszego wyścigu, rozpoczynającego i kończącego się w Ostrołęce, kolarz Human Powered Health startował z nieco innej pozycji, niż w poprzednich latach. Tym razem nie mógł liczyć na pomoc wielu kolegów – oprócz niego, jedynym zawodnikiem w pomarańczowo-granatowym stroju na starcie był Stanisław Aniołkowski, inny z faworytów do zwycięstwa.

– Wiadomo, że było trochę inaczej. Tu musiałem bardziej patrzeć się na siebie, tam jeździliśmy bardziej drużynowo i cieszyłem się tak samo ze zwycięstwa kolegów. W tamtym roku wygrał Norbi, więc dla mnie to była podwójna radość. Było inaczej – wiadomo, że jakiś sentyment jest. Chłopaki z Mazowsza może mi nie pomagali, Marcin [Budziński] jechał bez zmian, ale nie podkładali mi kłód pod nogi, nie było tam żadnych koalicji

– mówił Alan Banaszek po zakończeniu rywalizacji.

Mimo że musiał polegać prawie tylko na sobie, przed startem sprawiał wrażenie zrelaksowanego. Sam wyścig pojechał mądrze – na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach jechał aktywnie, jednak nie mógł za bardzo szastać siłami, by nie spalić wszystkich kolarskich zapałek. Zdołał zabrać się jednak w zwycięski odjazd, w którym jechali też między innymi: kolarze HRE Mazowsze Serce Polski i Voster ATS Team, a także Łukasz Wiśniowski i Filip Maciejuk.

– Wiedziałem, że jak każdy będzie pracować, to pojedziemy i raczej nas nie dogonią, naprawdę, jakaś niesamowita koalicja musiałaby zebrać w peletonie, żeby to dogonić, bo wszyscy z przodu pracowali, więc wiedziałem, że wyjdzie fajnie

– powiedział Alan Banaszek.

– Wszystkie skoki były przemyślane, nie traciłem głupio sił i wszystko było jak najmniejszym kosztem, ale też w taki sposób, by niczego nie przegapić

– dodał.

Grupa zgodnie współpracowała, utrzymując wysokie tempo i stopniowo oddalając się od peletonu. Dość szybko stało się jasne, że główna grupa nie będzie w stanie dogonić czołówki, która powoli oswajała się z myślą, że wśród niej jedzie trzech medalistów, ale tylko jeden z nich założy w Ostrołęce biało-czerwoną koszulkę. Nie ma co ukrywać – Alan Banaszek był jednym z faworytów do zwycięstwa spośród kolarzy w odjeździe. Oswojony z wysokimi prędkościami i długimi dystansami, do tego dynamiczny i inteligentny – posiadał wszystkie cechy, potrzebne do pokonania rywali. Zwycięstwa nie mógł być jednak pewny.

– Brałem pod uwagę wszystkich z respektem, nikogo nie lekceważyłem. Na chłopaków patrzyłem bardziej personalnie. Wiadomo, że chłopaki z Mazowsza i Vostera byli w trzech, mieli szybkiego Bartka Rudyka, Tobiasz [Pawlak] i Norbert [Banaszek] też są bardzo szybcy, był młody [Radosław] Frątczak, też szybki. „Wiśnia” też jest mega szybki, a ostatnio, szczerze mówiąc, dużo nie finiszowałem i nie czułbym się pewnie na czystym finiszu

– mówił kolarz Human Powered Health, który jako pierwszy zaatakował z odjazdu.

Na czoło wysforował się na jednym z leśnych odcinków, gdy do mety pozostało niespełna 100 kilometrów. Przez chwilę kręcił samotnie z przodu, cały czas oglądając się za siebie, licząc na to, że któryś z kolarzy zdecyduje się do niego przeskoczyć. Tak się jednak nie stało – pozostali uciekinierzy jechali bardziej zachowawczo i zgodnie współpracując utrzymywali około 5-sekundową różnicę dzielącą ich od Alana Banaszka. Mając świadomość, że taka akcja nie zakończy się powodzeniem, zawodnik Human Powered Heath wrócił do odjazdu. Nie pozostał w nim jednak na długo.

– Wiedziałem, że z tyłu jest bardzo duża przewaga i można by było zacząć myśleć o tym, żeby zacząć to lepiej układać pod siebie. Było paru szybkich chłopaków, a nie lubię zostawiać takich sytuacji przypadkowi bo różnie bywa

– przyznał.

– Myślałem, że zabawa się zacznie wcześniej i zachęcę chłopaków do jakichś akcji, ale chyba nie spłoszyli się, więc cofnąłem się, żeby samemu się nie szastać, ale zaraz znowu się zaczęło, więc fajnie wyszło

– dodał.

Po kilkudziesięciu minutach, ale jeszcze przed wjazdem na rundę w Ostrołęce, zabawa zaczęła się na nowo. Oprócz Alana Banaszka, aktywni byli głównie zawodnicy HRE Mazowsze Serce Polski oraz Filip Maciejuk z ekipy Bahrain – Victorious. Po kilku skokach i próbach odjazdu, na czele uformowała się dwuosobowa ucieczka, w której znalazł się zawodnik Bahrainu oraz Marcin Budziński z HRE Mazowsze Serce Polski.

Najdziwniejszy wyścig

„Mistrzostwa Polski rządzą się własnymi prawami” – to frazes, ale jest w nim bardzo dużo prawdy. Jest to wyścig jedyny w swoim rodzaju, w którym kolarze najwyższej dywizji ścierają się z lokalnymi i kontynentalnymi ekipami – i wcale nie są głównymi faworytami. Oczywiście – trzeba być mocnym, ale liczy się także spryt, czujność czy zwyczajne szczęście.

– To jest taki dziwny wyścig. O, ten pan, co idzie, to wie najlepiej, że to jest najdziwniejszy wyścig [wskazując na Marka Rutkiewicza]. Zwłaszcza w takim wyścigu, jak tutaj, trzeba mieć głowę na karku, bo nie wygrywa tu wcale najmocniejszy. Trzeba dużo szczęścia – wiadomo, że trzeba mieć też dużo pod nogą, ja dzisiaj miałem, ale też trzeba potrafić się ścigać, mieć nosa do pewnych rzeczy i mi się dzisiaj też wszystko zazębiło. Fajnie głowa mi pracowała, cały czas byłem tam, gdzie trzeba

– opisywał Alan Banaszek, który prawie w każdym momencie wyścigu był tam, gdzie trzeba.

„Prawie”, bowiem przy wjeździe na pierwszą rundę przestrzelił rondo – kolarz Human Powered Health pojechał prosto, zamiast w prawo, ale zdołał wrócić do prowadzącej dwójki. Mimo dyskusji między Michałem Gołasiem – dyrektorem wyścigu – a sędzią Pawłem Skorkiem, dotyczącej powrotu Alana Banaszka do pierwszej grupy, oficjalny protest nie został złożony.

Z przymrużeniem oka można napisać, że przestrzelenie ronda przez Banaszka wyrównało szanse prowadzących kolarzy – wcześniej to on pojechał dobrze, a trasę pomylili Filip Maciejuk i Marcin Budziński. Zawodnik Human Powered Health poczekał jednak na współuciekinierów i ci szybko do niego dołączyli.

– Poznałem tę końcówkę tutaj, jak wjechaliśmy na rundę

– mówił Alan Banaszek.

– Chłopaki przed wjazdem na rundy zgubili moje koło, bo ja pojechałem dobrze, poczekałem na nich, a później ja straciłem ich koło, bo źle pojechałem. Nie wiem, miałem wrażenie, że motocyklista pojechał prosto

– dodał.

– Lekką zapomogę dostałem z samochodu, ale wszystko w granicach rozsądku, a też wiadomo, że z karą się można liczyć. Takie jest kolarstwo. Też byłem trochę pokrzywdzony przez to, że ta droga nie była zamknięta, to był nasz pierwszy wjazd na rundę. Szybko złapałem jeszcze kolumnę

– tłumaczył Alan Banaszek.

fot. Dariusz Krzywański / DkpCycling&Life
Najszybszy w Ostrołęce

Trzyosobowa ucieczka wjechała razem na rundy. Mając świadomość, że losy zwycięstwa nie są jeszcze przesądzone, nie było tu czarowania – zarówno Filip Maciejuk, jak i Alan Banaszek, dyktowali wysokie tempo, by dojechać do mety przed pościgiem. W nim znajdował się Norbert Banaszek z ekipy HRE Mazowsze Serce Polski, przez co zmian w czołówce nie dawał Marcin Budziński.

Kolarz mazowieckiej formacji przyspieszył na ostatniej rundzie, ale nie wypracował sobie wystarczająco dużej przewagi i niedługo później został doścignięty.

– Jak tylko dojechałem do nich, to Marcin przestał dawać zmiany. Trochę się obawiałem, bo Marcinek jest bardzo dynamiczny, ale jak skoczył na rundę do końca i zawiesił się przed nami, to już byłem spokojny

– przyznał Alan Banaszek.

W końcówce na długi finisz zdecydował się Filip Maciejuk i mało brakło, a to on cieszyłby się ze zdobycia mistrzostwa Polski. Na swój tytuł kolarz Bahrain – Victorious będzie musiał jednak poczekać, bowiem na ostatnich metrach z koła wyskoczył mu Alan Banaszek, który przeciął linię mety jako pierwszy i mógł celebrować zwycięstwo w towarzystwie, rodziny, przyjaciół i ostrołęckich kibiców.

– [Filip] trochę mnie zaskoczył. Jakbym zareagował sekundę wcześniej, to byłoby zero problemu, a tak, to musiałem się trochę zagiąć

– przyznał Alan Banaszek po zdobyciu tytułu mistrza Polski.

fot. Dariusz Krzywański / DkpCycling&Life

Wypowiedzi kolarza Human Powered Health dotyczące emocji po sięgnięciu po zwycięstwo były bardzo wyważone – rozmawialiśmy z nim po kontroli antydopingowej, kilkadziesiąt minut po przekroczeniu linii mety, gdy waga sukcesu już do niego dotarła. Eksplozja radości i towarzyszące mu emocje były jednak ogromne i z pewnością później przyszedł czas na świętowanie.

Okazji do celebracji zdobycia biało-czerwonego trykotu będzie jszcze trochę – każdy start w koszulce będzie przypominał mu o jego sukcesie i zapisaniu się w kolarskiej historii Polski jako mistrz kraju elity mężczyzn w wyścigu ze startu wspólnego 2023!

Z Alanem Banaszkiem rozmawiali Jakub Jarosz i Kacper Krawczyk

Poprzedni artykułMistrzostwa Polski Masters i Cyklosport 2023: Wyniki wyścigów ze startu wspólnego
Następny artykułSubiektywnym okiem #19: Mistrzostwa Polski
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
zbych
zbych

A co ma mówić Damian Zieliński ze Szczecina kolarz torowy,kiedy u panów
sędziów nie miał tyle wyrozumiałości na najważniejszych zawodach Jego życia.
Szukam grup kolarskich polskich w wielkich Tourach,nie ma,nawet dzike karty
nie dla Polaków,źle się dzieje na tym zgniłym zachodzie my ich w ramionach
przyjmujemy a oni dają nam liznąć koło.