fot. Tour Down Under

Alejandro Valverde, Simon Gerrans, Richie Porte – przed reaktywacją największego australijskiego wyścigu nazwa „Willlunga Hill” kojarzyła nam się właśnie z tego typu kolarzami – może i dynamicznymi, ale przede wszystkim świetnie radzącymi sobie w trudnym terenie. Tymczasem dziś doszło do sprinterskiego finiszu, w którym górą był Bryan Coquard.

Wszystko rzecz jasna dlatego, że obok „Willunga Hill” pojawiło się słówko „Lower”. Trasa pomijała bowiem wyższe partie słynnego wzniesienia, więc choć finisz prowadził delikatnie pod górę (1 km, średnie nachylenie 3,2%, ale w samej końcówce dochodziło do 9%), to trudno było spodziewać powtórki sprzed dwóch lat, a zdecydowanie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem był sprinterski finisz.

Niemal od samego startu kolarzom towarzyszył mocny, boczny wiatr, który utrudniał uformowanie się ucieczki. Próby oderwania się od głównej grupy podejmowali m.in. Simon Clarke, Taco van der Hoorn czy Jonas Rutsch, ale warunki pogodowe skutecznie utrudniały im zadanie. Dopiero 26 km po starcie udany atak przeprowadzili Rutsch  i Daryl Impey.

Ich atak nie trwał długo – zaledwie około 50 kilometrów, jednak zanim zostali doścignięty przez nadciągających z tyłu kolarzy, zdołali sprawiedliwie podzielić się dwiema spośród czterech rozlokowanych na trasie premii – Rutsch wziął premię górską, a Impey lotną. Chwilę po drugim z wymienionych finiszów dopadła ich rozpędzona, około 60-osobowa grupka, która utworzyła się wskutek działania wspomnianego już bocznego wiatru.

Wprawdzie w nowopowstałej czołówce znajdowali się właściwie wszyscy najważniejsi aktorzy tegorocznego wyścigu, ale z tyłu pozostało kilku kolarzy, jak Phil Bauhaus czy Kaden Groves, którzy mogli odegrać ważną rolę podczas dzisiejszego sprintu. Tymczasem, jak miało się okazać, mocna praca ekip takich jak Cofidis czy Intermarche przesądziła o tym, że do czołówki nie udało im się dojechać, a do mety dotarli ponad cztery minuty po pozostałych.

Walka o zwycięstwo rozstrzygnęła się między innymi kolarzami. Kilometr przed metą w grze byli m.in. Michael Matthews, Caleb Ewan czy Bryan Coquard, ale ostatnie metry były tak naprawdę teatrem jednego aktora. Już na około 200 metrów przed metą na decydujące przyspieszenie zdecydował się ten ostatni, który pokonał pozostałych rywali o około 2 długości roweru. Drugie miejsce zajął Alberto Bettiol, a trzecie Hugo Page.

Zgodnie z pierwotnymi oczekiwaniami, etap nie przyniósł trzęsienia ziemi w klasyfikacji generalnej. Najwyżej sklasyfikowanym kolarzem, który nie znalazł się w pierwszej grupie był dotychczas dwunasty Maximilian Schachmann, który spadł do czwartej dziesiątki. Trzeba jednak wspomnieć o tym, że pozycję wicelidera stracił Pello Bilbao, którego wyprzedził, dzięki bonifikacie zdobytej na lotnej premii, Simon Yates.

Wyniki 4. etapu Santos Tour Down Under

Results powered by FirstCycling.com

Poprzedni artykułBelgijska rywalizacja w cieniu Pucharu Świata
Następny artykułPaweł Cieślik ogłosił zakończenie kolarskiej kariery
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments