Trek kilka tygodni temu zaprezentował nowy elektryczny rower szosowy – Domane + SLR – ważący jedynie 11,8 kg, z nowym cichym napędem, oferującym bardzo naturalne wrażenia z jazdy. Do naszej redakcji trafił model Domane + SLR 6, na nowej elektrycznej grupie Shimano 105. 

Wiedzcie, że jestem z tego pokolenia, które nie potrafią się przełamać, i określenie – rower elektryczny – traktują jako słownikowy przykład oksymoronu; skoro rower, sensu stricto, służy do jeżdżenia dzięki wyłącznie sile mięśni, to po co wciskać do niego silnik? Po co łączyć rower z motocyklem, skoro taka hybryda już występuje – motorower – podobny sens widziałbym w odjęciu z motocykla silnika – na co komu takie krzyżówki? Jednak, gdy tylko w ręce wpadła mi możliwość osobistego przekonania się, z czym je się rower elektryczny, nie mogłem odmówić swojej wrodzonej ciekawości… co oczywiście należy czytać jako „zmierzenia się z kilkoma wyjątkowo irytującymi KOM`ami”.

Tym, co najbardziej przekonało mnie do testów, była próba zrozumienia, o co chodzi w fenomenie roweru elektrycznego.

Co jeszcze ciekawsze; dostałem zgodę na przeprowadzenie testów – w dwie osoby – chcąc sprawdzić, jaką opinię o rowerze elektrycznym będzie miała początkująca rowerzystka, która jeździła na nim w moim towarzystwie, asystując mi na kilku treningach.

Kilka słów od producenta Domane+ SLR.

Charakterystyka – szosowa, z domieszką endurance; mimo wizualnie szosowej sylwetki w dalszym ciągu jest to rower komfortowy dla użytkownika, na pierwszy rzut oka nie przypomina też rozbudowanych elektryków; w tym bateria jest zgrabnie ukryta w ramie, i – oprócz wagi – niewiele rzuca się w oko.

Waga – rower waży prawie dwanaście kilogramów – Trek podaje, że 11,8 kg – i to oczywiście jest odczuwalne przy podniesieniu roweru. Wniosek? Materiały, użyte do stworzenia ramy (najlżejsze włókno węglowe OCLV 800), jak i kompaktowy silnik – bardzo wysokiej klasy, bo taka waga, jak na elektryka – jest zaskakująco niska.

Praca silnika – zupełnie niesłyszalna w czasie jazdy. Silnik wykorzystuje nowoczesną przekładnię falową firmy TQ. Odczucia z korzystania z niej – te są bardzo pozytywne.

Wspomaganie – do 25 km/h.

Akumulator – pozwalający jechać do 100 km (w zależności od jednego z trzech trybów pracy). Aplikacja Trek Central – pozwala na jeszcze wydajniejsze dostosowanie pracy wspomagania.

Łatwość sterowania – przyciski, zlokalizowane tuż przy klamkomanetkach, przy samych kciukach, wyświetlacz sterujący – na górnej części ramy.

IsoSpeed – równie skutecznie, jak w tradycyjnym Domane pochłania nierówności terenu, zapewniając komfort jazdy nawet przy dłuższych trasach.

Prześwit widelca – daje możliwość założenia opon aż do 40 mm – to pozwala na znacznie szersze, niż tylko szosowe, eksplorowanie terenu.

Odczucia?

Oczywiście; oprócz rzeczy oczywistych – ustawienie siodła, przykręcenie pedałów, przymierzenie się – pierwsze, co wpada w ucho, to brak terkotu bębenka tylnego koła, gdy pedały się nie kręcą – gdzie te czasy, gdy jakość roweru oceniało się głośniejszym bębenkiem właśnie?

Żarty na bok. Wsiadam na komfortową w finalnym odbiorze szosę. Jadę ją testować. I, bardzo, ale to bardzo nie chcę, napisać później odcinka „analiza katastrofy – jak do tego doszło?”, więc zaczynam spokojnie. Ruszam na pierwszy objazd – celowo na początku w ogóle nie używając „wspomagania”.

I jeśli rower sam w sobie – jeśli chodzi charakterystykę zbliżoną do szosowej – jest stosunkowo ciężki, i daje się to odczuć, o tyle w żadnym wypadku nie przeszkadza to w jeździe. Nastawiam się bardziej, iż rowery tego typu nie będą okołotreningowym dodatkiem do jazdy dla trenujących; służyć będą raczej jeździe rekreacyjnej bądź jeździe w parach – o tym później, to chyba dotychczas najrozsądniejsza z opcji wykorzystania w pełni możliwości tego roweru. Acz nie mam też pewności do własnej oceny ewentualnej przydatności roweru tej charakterystyki; bo jeśli jazda rekreacyjna, to niekoniecznie na tego typu sylwetce szosowej… Sprawdzam więc.

Rower – jeśli chodzi o samą jazdę, pewność prowadzenia, sztywność – wszystko na wysokim poziomie, dość powiedzieć, że sprawdziłem go na sporym odcinku szutrowym, i ten przejechał bez najmniejszych zawahań, żadnych niedogodności, żadnych wątpliwości, co do trakcji jazdy. Nawet zjeżdżając z części utwardzonej na odcinek ubitego piasku – rower pokonywał go bez większych problemów. Oczywiście piasek kopny nie wchodzi w rachubę przy jeździe na takich oponach, więc takich prób nie robiłem – ale mając punkt odniesienia co do szutrów, tu stwierdzić mogę, iż pewność prowadzenia Domane+ jest mocno satysfakcjonująca.

Subiektywna ocena stabilności i balansu jazdy – na duży plus; kładąc nacisk na fakt, iż przy pierwszej przejażdżce na rowerze elektrycznym, o dotychczas całkowicie nieznanej mi charakterystyce, z marszu czułem się na nim pewnie. Wniosek nasuwa się dość oczywisty; balans roweru, z dodanym przecież nadprogramowym ciężarem w postaci silnika jest bardzo dobrze „zgrany”; nic nie przeszkadza w jeździe na stojąco, nie odczuwa się żadnego dyskomfortu, że „coś ciągnie” w którąś stronę. Pod górę, z góry, na niepewnym, szutrowym gruncie; balast w postaci silnika w dolnej części ramy zwyczajnie nie jest odczuwalny. Kolejny wniosek – nie sprawdzałem, mówię o odczuciu – iż środek ciężkości roweru jest bardzo dobrze… ustawiony? Nie wiem, czy to właściwe określenie na środek ciężkości, ale lepsze zwyczajnie nie przyszło mi do głowy.

Kierownica – czysto szosowa, pozbawiona udziwnionych gravelowych rozszerzeń u dołu – jej chwyt jest bardzo dobry, prowadzi się wygodnie, pewnie i sztywno, a przyciski sterujące (po obu stronach klamkomanetek) obsługuje się intuicyjnie, i w niczym nie przeszkadzają w jeździe w żadnym z chwytów – na klamkach, na chwycie dolnym czy też górnym. Sama kierownica – to „sznyt” typowo szosowy, tu kłania się tradycjonalizm szosowy, bez zbędnych udziwnień. Pewnym zaskoczeniem było nawet zestawienie wizualne sylwetki roweru – dość szosowej, a`la podrasowane Domane – z wygodą korzystania z niego – i mimo że nie jest to rower, dedykowany osobom bez żadnego kilometrażu w nogach, to sylwetka na nim jest komfortowa. Oczywiście; można ją modyfikować, mimo wszystko jest to nadal rower z pogranicza wygodnej szosy, a komfortowego gravela.

Wspomaganie – tu podkreślić należy to, że pierwszy raz w życiu siedziałem na takiej, czarnej jak mój charakter, bestii. Pojeździłem „na sucho”, i specjalnie na odcinku płaskim, włączyłem wspomaganie (przycisk na górnej części ramy).

Poczułem lekki kopniak w miejscu, gdzie plecy swą szlachetną nazwę kończą. Jest to odczucie bardzo wyraźne – może dla zaznajomionych z rowerami elektrycznymi stanowi to truizm, jednak staram się oddać swoje, elektryczno-dziewicze, odczucia. Moment uruchomienia wsparcia to wyraźny sygnał, że coś „pomaga” nam mniej się spocić.

I, parafrazując stand-up`era Rafała P., im wyższa wartość wspomagania – tym szybciej będziemy u babci. Pierwszy poziom wspomagania (są trzy; te regulujemy dodatkowymi sterownikami przy klamkomanetkach) jest delikatny, ale i tak wyraźnie odczuwalny. Im wyższy poziom wspomagania – odwrotnie rzecz jasna proporcjonalny do zasięgu jazdy ze wspomaganiem – tym praca nóg lżejsza, a i jazda sprawniejsza. Tu, całkowicie celowo i z niejakim złośliwym rozżaleniem, nie zapisywałem jazd na Stravie – bowiem pobicie KOM`ów należałoby to tych mocno żenujących, acz dość łatwych w realizacji.

I nie; nie jest tak, jak się mogą spodziewać całkowicie niezaznajomieni z rowerami elektrycznymi – rower nie jedzie sam. Wymagane jest „kręcenie nogami”, wówczas rower udzieli nam wsparcia.

Na najwyższym – trzecim – poziomie wspomagania (licznik pokazuje wówczas zasięg około stu kilometrów) – praca nóg w zasadzie staje się czysto rekreacyjna. Ot; luźne kręcenie, a rower i tak wykonuje gros pracy.

Przejścia pomiędzy poziomami wspomagania – prawa i lewa manetka sterująca. Łatwość zmiany – typowo intuicyjna.

Zmodyfikowany IsoSpeed; nie miałem okazji testować jego poprzedniej wersji w klasycznej wersji Treka Domane, ale w tym przypadku odczucia są zdecydowanie „na plus”. Czuć pod kręgosłupem – (to oczywisty eufemizm) jego działanie; siodło lekko ugina się, bardzo delikatnie „pływa” na nierównościach – w żadnym wypadku nie powoduje to odczucia utraty sztywności, jednak dla osób mniej zaprawionych w bojach na sztywnych rowerach szosowych, zastosowanie IsoSpeed może być doskonałą propozycją do zwiększania dystansów, pokonywanych podczas przejażdżek.

Wspomaganie – garść parametrów, które pozwalają odczuwać nam swoje ciche działanie – w zestawie otrzymujemy akumulator o pojemności TQ 360 Wh (z opcją dokupienia dodatkowego akumulatora – 160 Wh – co wydłuża zasięg o około 44%; ów dopasowany jest do miejsca na koszyk w rowerze). Sam silnik – model TQ-HPR50 – o mocy 50 Nm. Pozwala on na osiągnięcie maksymalnej mocy znamionowej 250 W, a szczytowej – aż 300 W.

Zanim przejdę do kolejnego akapitu, muszę dokonać istotnego, w mojej ocenie, rozgraniczenia. Inaczej na taki rower spojrzy ktoś, kto po prostu chce wygodnie i lekko pojeździć po górach, czy na dłuższych trasach; ktoś kto chce mieć możliwość „rowerowania” bez przesadnego męczenia się, lub ktoś, kto zaczyna dopiero jeździć, lub też nie zamierza się w kolarstwo przesadnie wdrażać. Ot; ktoś, kto nie utożsamia roweru z godzinami wylanego potu i przejechanymi kilometrami. Ot; moja partnerka w testach roweru Domane+, która ucząc się, o co chodzi z tym całym rowerem, miała możliwość pojeżdżenia bez większego zmęczenia, towarzysząc mi na treningu (ja rzecz jasna wówczas jechałem na zwykłym, wymagającym pocenia się, rowerze).

Dla takich osób rower, spodziewam się, że byłby / będzie bajką.

Atoli jest także i druga strona medalu; osoby, utożsamiające jazdę na rowerze z wysiłkiem, bólem, uczuciem pieczenia tu i tam, zmęczeniem, wysokim tętnem, potem, solą w oczach i ciężkim oddechem.

Osoby, dla których rower to coś więcej, niż tylko środek lokomocji, dzięki któremu przemieszczamy się, względnie ekonomicznie, między punktem „A” a punktem „B”. Osoby, które wychodząc na przejażdżkę, chcą się „ujechać”. Osoby, które chcą wrócić do domu – zmęczone. Mocno zmęczone.

Jak – dla przykładu – ja.

Taki rower byłby doskonały, jako po prostu urozmaicenie, jako możliwość lekkiego jeżdżenia – np. by dojść do siebie po kontuzji, czy też do przejażdżek, nie będących treningami, do swobodnego kręcenia się, gdy nie ma konieczności patrzenia na cyferki na liczniku.

Przejażdżki nie sprawiały, że miałem podniesione tętno. Jazdy – nawet te dłuższe – nie sprawiały, że wracałem z piekącymi udami. Treningi nie sprawiały, że wracałem do domu spocony. To takie – w żadnym wypadku nie jest to negatywna uwaga – kilometry, pokonane bez realizacji żadnych celów treningowych.

W tym względzie istotna uwaga – planując ubranie się na rower elektryczny, musimy zakładać, że będzie nam zwyczajnie chłodniej, niż podczas zwykłej jazdy – rower ze wspomaganiem wymaga znacznie mniej od organizmu, co pozbawia go też odrobiny ciepłoty.

I, niczym klamrą, spinając z wątkiem, poruszonym na początku – uważam, że Domane+ może być doskonały do jazd w towarzystwie, gdy czasem może być ciężko wypracować kompromis między jazdą np. pary – dziewczyna / chłopak, rodzic / dziecko, trenujący / nietrenujący; czyli w sytuacji, w której dwie osoby chcą razem pojeździć, ale ich poziom sportowy znacznie od siebie odstaje. W sytuacji, w której jedna strona chce mieć możliwość „usmarkania się” a partner/ka chce po prostu towarzyszyć – celem łapania doświadczenia – na treningu. W naszych, wspólnych testowych jazdach – ten układ sprawdził się doskonale.

Dziewczyna, zaczynająca dopiero swoją przygodę rowerową, jadąca na Domane+, i ja, mający za wspomaganie wyłącznie proste węglowodany, byliśmy w stanie dobrze kooperować na treningu. I taki układ rzeczywiście sprawdzić się może najlepiej; poniżej kilka uwag od mojej, mogącej w końcu nadążyć, partnerki w testach roweru elektrycznego.

Brak przedtreningowych negocjacji dotyczących planowanego kilometrażu – czy 20 kilometrów to jest „dużo” czy „wiele za dużo” kilometrów. Brak też obaw o przesadne tempo – wystarczy włączyć trzeci poziom wspomagania, i można jechać na kole. W końcu da się nie tylko rozpocząć wspólnie trening, by po trzech kilometrach jechać już solo, ale i można razem wrócić z treningu. W końcu można jechać wspólnie, gdy dwie strony nie leżą po tej samej stronie równania w układzie sił.

Dysproporcja w dotychczas przejechanych kilometrach na treningach jest najlepszym wyjaśnieniem fenomenu rowerów elektrycznych; zwłaszcza w ich szosowej odsłonie. To jest naprawdę doskonałe rozwiązanie, gdy chcemy uniknąć dyskomfortu tłumaczenia się, dlaczego to kolejny raz już wykręcamy się ze wspólnego treningu (bo przecież nie ze wspólnej, niezobowiązującej przejażdżki); w tym wypadku rower daje nam doskonałą i zgrabną odpowiedź – tak, chętnie pojadę z tobą na trening. Wcześniej upewnić się tylko należy, czy naładowaliśmy baterię w rowerze partnerki.

I możemy jechać na wspólny trening.

Żarty, już po raz drugi, na bok. Niezależnie od celów i chęci treningowych, Domane+ daje nam znacznie szersze możliwości, jak i znacznie szersze można założyć w niej opony, pozwalając wówczas znacznie bardziej eksplorować teren. Daje możliwość delikatnego kręcenia po kontuzji, czy zabiegu, bez przesadnego obciążania mięśni. Daje możliwość poczucia się jak kolarz osobom, które z racji różnego rodzaju problemów zdrowotnych nie dadzą rady pojeździć mocno na tradycyjnym rowerze. Dają w końcu możliwość jazdy na szosie osobom, które z racji wieku nie podołają klasycznej szosie.

Cena testowanego modelu: 43 999 PLN

Dystrybutor: Trek Bikes

Poprzedni artykułBurgos-BH i Euskaltel bez dzikich kart na Wielkie Toury? UCI rozważa zmiany
Następny artykułGiacomo Nizzolo: „Mediolan-San Remo będzie moim pierwszym celem w 2023 roku”
"Master of disaster" Z wykształcenia operator saturatora; brak możliwości pracy w wyuczonym zawodzie rekompensuję jeżdżąc rowerem i amatorsko się ścigając, bardzo lubię też o tym pisać. Rytm tygodnia, miesiąca i roku wyznacza mi rower. Lubię się ścigać, i gdy jakiś wyścig mi nie wyjdzie, to wśród kolegów-kolarzy mówię, że jestem redaktorem sportowym, a gdy jakiś tekst mi nie wyjdzie, wśród redaktorów mówię, że jestem kolarzem-amatorem. I tylko do teraz nie rozgryzłem, czy bardziej lubię się ścigać, czy też pisać o tym, dlatego nadal zamierzam czynić i jedno i drugie, póki starczy sił.
Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Szymon
Szymon

Czy wspomaganie ,,do 25km/h” oznacza to, że jesteśmy wspomagani o tyle, czy do tylu?

Jędrzej
Jędrzej

Pogromca KOM? Przecież to nielegalne jeśli chodzi o Strave

Mackuc
Mackuc

Co się stało z łańcuchem na drugim zdjęciu? :)))

Weteran
Weteran

O ile dobrze rozumiem, rower będzie wspomagany do granicznej prędkości 25km/h, czyli w przypadku szosowców praktycznie żadnej. Chcąc jechać ze zwykłą szosową prędkością przelotową, czyli 30-40km/h, nie możemy już być wspomagani, za to zmagamy się z nadmiarową masą roweru. Ktoś tu widzi jakiś sens? Poratujcie mnie, młodsi i zdolniejsi…

Gość
Gość

O ile dobrze rozumiem, rower będzie wspomagany do granicznej prędkości 25km/h, czyli w przypadku szosowców praktycznie żadnej. Chcąc jechać ze zwykłą szosową prędkością przelotową, czyli 30-40km/h, nie możemy już być wspomagani, za to zmagamy się z nadmiarową masą roweru. Ktoś tu widzi jakiś sens? Poratujcie mnie, młodsi i zdolniejsi…

Sens jest wyłącznie w jeżdżeniu po górach. Tam ciężko osiągnąć na podjeździe 25km/h

Zibi
Zibi

Autor boi się dodać, że zdjął blokadę (25 km/h) wspomagania. Inaczej cały test roweru o charakterystyce wyścigówki jest bez sensu. Poza tym określać moc silnika w Nm – dramat.

Woziwoda kolarstwa
Woziwoda kolarstwa

Wspaniały stosunek ceny .Porównując 2 letnią Dacie Sandero do roweru to lepiej kupić sobie rower jeżdżący 25 km/h Osprzęt 105 i silnik z pralki na baterię jest bardziej skomplikowany niż ten spalinowy..0
Na dodatek porównując isospeed do abs to nie ma wątpliwości co wybrać dacie czy rower w tej samej cenię.

Jan
Jan

Można się zmęczyc i to bardzo , bo masa roweru zrobi swoje .Wystarczy jechać pond 25 km/h.Wspomaganie pomoże wtedy tylko przy rozpędzaniu i oczywiście bardzo na podjazdach jeśli okolica obfituje w nie.