Już w najbliższą sobotę Tadej Pogacar przystąpi do startu w Il Lombardia – ostatnim wielkim celu sezonu. Jego ostatnie starty pokazują, że jest w niezłej dyspozycji.
W zeszłym sezonie Słoweniec był niekwestionowanym królem kolarstwa. Wydawało się, że jego wyczyny z tamtego okresu – zwycięstwo w Tour de France i dwóch monumentach (Liege-Bastogne-Liege i Il Lombardia) – będą trudne do przebicia – chyba że przez niego samego.
Tymczasem okazało się, że w tym sezonie równie spektakularne występy ma za sobą Remco Evenepoel (zwycięstwa w Vuelta a Espana, Liege-Bastogne-Liege i mistrzostwach świata). Tymczasem Pogacar był w tym roku świetny. W imponującym stylu wygrał Strade Bianche i nie dał rywalom szans podczas Tirreno-Adriatico i UAE Tour. Łącznie odniósł 15 zwycięstw (o dwa więcej niż rok temu), ale wśród nich nie ma ani jednego triumfu w monumentach i klasyfikacjach generalnych wielkich tourów.
To sprawia, że nadchodzący „Wyścig spadających liści” nabiera dla niego nowego znaczenia. Na szczęście Słoweniec wciąż jest w bardzo dobrej dyspozycji. W ostatnią sobotę miał wprawdzie chwilę słabości i w końcówce nie był w stanie utrzymać koła Enrica Masa, ale we wtorkowym Tre Valli Varesine po raz kolejny pokazał, że wśród jego licznych zalet jest również atomowy finisz.
– To był bardzo trudny wyścig. Zespół pracował bardzo mocno, by na finiszu walczyła grupka. Zwłaszcza Diego Ulissi był niesamowity. Sprint był dla mnie najlepszą opcją w końcówce, więc mogę powiedzieć, że wszystko poszło perfekcyjnie
– podsumował. A następnie po raz kolejny przypomniał wszystkim, po co w ogóle pojawił się na północy Włoch:
To zwycięstwo to dobry znak przed Lombardią. Będzie trudniej niż w zeszłym roku, ale jak zawsze, zamierzam dać z siebie wszystko.