Giro d'Italia

Finałowy tydzień rywalizacji w 105. edycji Giro d’Italia otworzy bardzo długi górski odcinek, który zabierze peleton znad pachnącego cytrusami brzegu jeziora Garda w samo serce Alp Retyckich. Na liczącej ponad 200 kilometrów trasie wzrok przyciąga doskonale znana i oswojona już bestia w postaci Passo del Mortirolo, ale to trudny podjazd pod Valico di Santa Cristina i zjazd do mety w Aprice zadecydują o losach wtorkowego etapu.

Uczestnicy tegorocznego włoskiego wielkiego touru cieszyli się dniem przerwy nad słynącym z śródziemnomorskiego klimatu Lago di Garda, ale organizatorzy wyścigu dołożyli wszelkich starań, aby uczynić ich powrót do rzeczywistości możliwie trudnym. Wrażenie robi już sam dystans wtorkowego odcinka, którego 202 kilometry w połączeniu z przewyższeniem sięgającym ponad 5200 metrów najprawdopodobniej uczynią go najdłuższym w tej edycji wyścigu – w wymiarze czasowym. Ostatecznie to jednak tylko liczby, podczas gdy pierwszoplanowe role na trasie 16. etapu odegrają Passo del Mortirolo, Valico di Santa Cristina i prowadzące z nich techniczne zjazdy, które dodatkowo zrosić mogą prognozowane na popołudnie burze.

Salò, skąd we wtorek uczestnicy Giro d’Italia wyruszą na trasę, rolę znaczącego kurortu nad brzegami Gardy pełni już od kilku stuleci. Widać to na pierwszy rzut oka po architekturze miasta, w którym znaleźć można mnóstwo starych willi i pałacyków – bardziej w tym aspekcie przypomina ono okolice Lago di Como niż pozostałe miejscowości nad największym jeziorem Italii, które co do zasady utrzymuje bardziej inkluzywny charakter. Co jednak ciekawsze, Salò odegrało również interesującą rólkę w okresie II wojny światowej, jako siedziba Narodowej Partii Faszystowskiej stając się symbolem marionetkowej Włoskiej Republiki Socjalnej (1943-1945), która zapisała się na kartach historii również pod nazwą Repubblica di Salò.

Nad otwierającą wspinaczkę Passo Crocedomini nie warto się dłużej pochylać, ponieważ jej głównym zadaniem będzie (miejmy nadzieję) pomoc w uformowaniu odjazdu dnia.

Większe emocje budzi rzecz jasna Passo del Mortirolo, a we wtorek najprawdopodobniej wielokrotnie zostanie podkreślone, że uczestnicy Giro d’Italia pokonają tę przełęcz od „łatwiejszej” strony. Fakty są takie, że Mortirolo, funkcjonująca również pod (subiektywnie) lepiej oddającą jej brzydotę nazwą Passo della Foppa, nie ma łatwych stron, a wspinaczka na jej szczyt przez znajdujące się ponad linią lasu hale stanowi poważną próbę niezależnie od wybranego wariantu. Prawdą jest również, że podjazd ten pokonany od południa jest tylko jednym z wielu bardzo wymagających wzniesień tej części Alp, podczas gdy trasa prowadząca na jego szczyt z Mazzo di Valtellina aspirować może do miana najbardziej brutalnego. Musimy jednak wziąć pod uwagę, że najbardziej prawdopodobnym efektem umieszczenia drugiego z wariantów w środkowej części 200-kilometrowego górskiego odcinka byłaby eliminacja sprinterów i innych zabawek nielatających. Trzeba też podziękować organizatorom wyścigu, że raz porzuciwszy pomysł wprowadzenia klasyfikacji najlepszych „zjazdowców”, nigdy do niego nie powrócili, a mając do wyboru wyłącznie strome drogi prowadzące z Mortirolo do podnóża Valtelliny, nie poszli na całość.

Valico di Santa Cristina (13,5 km, śr. 8.0%, max. 13%) nie jest wymieniana jednym tchem wśród najbardziej znanych podjazdów pojawiających się na trasie Giro d’Italia, ale w przeszłości miewała swoje momenty. Choć przywoływanie anegdot na temat epickich akcji z lat dziewięćdziesiątych wydaje się nieprzejrzyste moralnie, wspomnieć wypada o 15. odcinku Giro d’Italia 1994, kiedy nad okolicznymi przełęczami latał młody Marco Pantani.

Aprica to zaś crème de la crème alpejskich kurortów, które regularnie odwiedza włoski wielki tour. W przeszłości etapowe triumfy świętowali tam między innymi Roberto Heras, Ivan Basso, Michele Scarponi i Mikel Landa.

Oto, co na temat 16. etapu 105. edycji Giro d’Italia napisaliśmy przed rozpoczęciem wyścigu:

Etap 16, 24 maja: Salò > Aprica (202 km)

Po ostatnim dniu przerwy Giro d’Italia powraca z odcinkiem wypakowanym atrakcjami, do których należy położone u zachodniego brzegu Lago di Garda Salò, degustacja wina spod znaku Sforzato i budzący grozę Passo del Mortirolo. I gdyby tego wszystkiego jeszcze było mało, dystans 202 kilometrów i przewyższenie sięgające 5268 metrów składa się na obraz etapu, który śmiało pretendować może do miana królewskiego.

O ile przyjdzie jeszcze czas, aby pomówić o interesujących losach Salò i pierwszym podjeździe dnia – Goletto di Cadino (19,9 km, śr. 6.2%, max. 12%) – już teraz warto pochylić się na moment nad pokonywaną w środkowej części wtorkowego odcinka Passo del Mortirolo (12,6 km, śr. 7.6%, max. 16%). Przełęcz ta słynie ze swojej brutalności i wątpliwej urody, ale uczestnicy 105. edycji włoskiego wielkiego touru będą się na nią wspinać szlakiem jej pierwszych zdobywców z 1990 roku, czyli od łatwiejszej, południowej strony. Oszczędzony został im na szczęście karkołomny zjazd do Mazzo di Valtellina, który wówczas zebrał pokaźne żniwo, choć ten prowadzący do Grosio również wypada nazwać technicznym.

Ostatnim podjazdem dnia będzie bardzo stromy w swojej drugiej części Valico di Santa Cristina (13,5 km, śr. 8.0%, max. 13%), którego szczyt od mety w Aprice dzieli 6,2 kilometra. Na dystans ten składa się kolejny techniczny zjazd i finałowe 1300 metrów subtelnie wznoszącej się drogi (śr. 3.2%).

Pogoda

Wiosenne 20 stopni Celsjusza w dolinach, 10 stopni na szczytach przełęczy i znaczne zachmurzenie. Nadchodząca zmiana pogody już dziś będzie odczuwalna, ale szansa pojawienia się opadów znacznie wzrasta dopiero po południu (po godz. 16). Będzie to miało znaczenie na decydujących o losach etapu zjazdach.

Faworyci

Walka pretendentów do tytułu czy kolejna zakończona sukcesem ucieczka? Najnowsza historia jasno wskazuje, że wypakowane wspinaczką i jednocześnie bardzo długie etapy zazwyczaj nie należą do najbardziej ekscytujących. Istnieje jednak kilka powodów, ze względu na które wtorkowy odcinek może być wyjątkiem: usytuowanie po dniu przerwy, niepewna pogoda i końcówka na zjeździe (po najtrudniejszej premii górskiej dnia).

Jeśli więc nie okaże się, że to liderzy ekip INEOS Grenadiers i Bora-hansgrohe są tymi, którzy po odpoczynku nad jeziorem Garda czują się niewyraźnie, wtorkowa przeprawa w głąb włoskich Alp powinna zakończyć się pojedynkiem pierwszoplanowych postaci 105. edycji Giro d’Italia.

Na pierwszy plan wysuwa się Richard Carapaz (INEOS Grenadiers) – nie tylko ze względu na fakt, że po przerwie przystąpi do rywalizacji jako lider wyścigu. Poczynania 28-letniego Ekwadorczyka na dotąd rozegranych górskich odcinkach pozwalają sądzić, że w tym aspekcie nie pokazał on jeszcze pełnego wachlarza swoich aktualnych możliwości, zmiany pogody zdają się nie mieć na niego większego wpływu, a do tego jest on dostatecznie sprytny, by właściwie wykorzystać niełatwą końcówkę. Carapaz najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę, że w sprincie z niewielkiej grupy liderów nie będzie faworytem, ale wspinaczka na stromą Santa Cristinę i następujący po niej zjazd tworzą idealne okoliczności do tego, by oderwać się od rywali i świętować solowe zwycięstwo w Aprice. Tym bardziej, że w ewentualnej pogoni znajdą się kolarze nie należący do najbardziej zaawansowanych technicznie. Ekwadorczyk ma również do dyspozycji drużynę, która powinna bezpiecznie przeprowadzić go przez długi etap, nawet jeśli ich kolektywna siła zacznie być wyraźniej widoczna dopiero w drugiej części finałowego tygodnia Giro d’Italia.

Jedynym zawodnikiem z czołówki 105. edycji włoskiego wielkiego touru, który być może wspina się lepiej od Carapaza, jest Jai Hindley (Bora-hansgrohe). 26-letni Australijczyk dysponuje też bardzo przyzwoitym sprintem oraz drużyną, która po latach płynięcia z prądem anonimowości w końcu chce być widoczna i najzwyczajniej cieszy oczy. Dobrą wiadomością dla Hindleya jest trudny finałowy podjazd 16. etapu Giro, nieco gorszymi natomiast następujący po nim zjazd i prognozowana zmiana pogody – należy on bowiem do kolarzy, którzy co do zasady lepiej spisują się w wysokich temperaturach. Nie może to zresztą dziwić, biorąc pod uwagę miejsce jego pochodzenia.

W interesującej sytuacji znajduje się przed rozpoczęciem wtorkowego etapu Simon Yates (BikeExchange-Jayco). Nie ma wątpliwości, że doskonale odpowiada mu końcówka tego odcinka, a efekt ten dodatkowo wzmocnić mogą prognozowane na popołudnie opady deszczu. W odniesieniu do 29-letniego Brytyjczyka pytanie nie brzmi więc, czy jest w stanie odnieść kolejne etapowe zwycięstwo, ale jak to zrobić. Jeśli kolano go nie zawiedzie, Yates jest w stanie walczyć o triumf w Aprice zarówno z ucieczki dnia, jak i przejechać ten odcinek w grupie faworytów i zaatakować na finałowym podjeździe. Gdybym była jego dyrektorem sportowym, tego dnia poradziłabym mu decydować na bieżąco – na podstawie tego, jak szybko uda się uformować odjazd i kto się w nim znajdzie.

Dla Joao Almeidy (UAE Team Emirates) tydzień próby rozpocznie się bardzo trudnym dniem. Wszystko, co dotąd widzieliśmy w jego wykonaniu na trasach 105. edycji Giro d’Italia wskazuje, że poświęcił on inne elementy kolarskiego rzemiosła na rzecz poprawy swoich osiągów na dłuższych podjazdach, a szczyt jego formy powinien przypaść na decydujące odcinki wyścigu. Niestety cały czas odstaje on w tym aspekcie od Richarda Carapaza i Jaia Hindleya, a wtorkowy etap, głównie za sprawą zjazdów z Passo del Mortirolo i Valico di Santa Cristina oraz niekorzystnych prognoz pogody, może obnażyć znacznie poważniejsze luki w jego pancerzu. Bezcenne będzie więc wsparcie ze strony bardziej doświadczonego rodaka, Rui Costy, który w takich warunkach czuje się jak ryba w wodzie.

Z czołowych zawodników klasyfikacji generalnej liczyć mogą się również Mikel Landa (Bahrain Victorious), Vincenzo Nibali (Astana Qazaqstan) i Domenico Pozzovivo (Intermarche-Wanty-Gobert). Udziałem w odjeździe dnia zainteresowani powinni być natomiast Giulio Ciccone (Trek-Segafredo), Hugh Carthy (EF Education-EasyPost), Joe Dombrowski (Astana Qazaqstan), Lorenzo Fortunato (EOLO-Kometa), Thymen Arensman (Team DSM), Antonio Pedrero (Movistar), Santiago Buitrago (Bahrain Victorious), Koen Bouwman (Jumbo-Visma) i Lennard Kämna (Bora-hansgrohe).

 

Giro d’Italia 2021: zapowiedź całego wyścigu

Giro d’Italia 2022: oficjalna lista startowa

Giro d’Italia 2022: plan transmisji telewizyjnych

Poprzedni artykułTrophée Centre Morbihan 2022: Dobre wyniki polskich juniorów
Następny artykułNajtrudniejsza edycja w historii – zapowiedź Tour of Norway 2022
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Trynidada
Trynidada

od samego patrzenia na mapki czuję się mega zmęczony

Domel
Domel

Niestety masz rację Olu. Trend nudnych etapów górskich jest bardzo widoczny i choć człowiek zaciera ręce na talerz pełen emocji, to jedynie ślina spływa po brodzie, bo gęba podczas drzemki na kanapie się rozdziawiła.

Domel
Domel

I tym razem z tobą się nie zgodzę, Olu. Ucieczka była trzymana na smyczy przez tyle kilometrów, bo Carapaz chciał ogolić etap, który jest jego ostatnią szansą w tym wyścigu. A maglia rosa wymaga, by ten kto ją ma na ostatnim etapie, wygrał chociaż jeden dzień. Tak, ucieczka poszła, Ineos odpuścił, ale nie czuje emocji. Te Giro ma cudowną trasę, jednak pierwszy raz go nie czuję. Nie ma komu jechać. Wszyscy szykują się na Tour, bo to wyścig najbardziej komercyjny, a najnudniejszy i przez to Giro, ten najpiękniejszy stał się ble ble ble. Słyszę w głowie słowa Krzysztofa Wyrzykowskiego – po co komu tak długie relacje telewizyjne na etapach sprinterskich? Nikt tego nie ogląda, wszyscy śpią i budzą się na dziesięć kilometrów przed metą by zobaczyć kto wygra.
Tylko on mówił o sprincie, a ja czuję się tak samo w górach.