fot. Movistar Team

Wyścig ze startu wspólnego o mistrzostwo świata od zawsze cieszy się ogromnym prestiżem. Start w narodowych barwach, wizja zdobycia legendarnej, tęczowej koszulki – to coś co czyni ten jeden jesienny dzień w kolarskim kalendarzu naprawdę magicznym, zarówno dla nas kibiców, jak i samych sportowców. Trasa czempionatu co roku jest inna, by odpowiednio pogodzić ambicje kolarzy o różnych specjalizacjach. Raz peleton rywalizuje po austriackich wzniesieniach w okolicach Innsbrucku, a raz walczy na ciasnych flandryjskich brukach. Mimo tego mamy jednak w obecnym peletonie kilku zawodników, którzy niemal zawsze, niezależnie od trasy, są podczas tego specjalnego wyścigu groźni i obecni podczas decydującej rozgrywki. To właśnie oni będą naszymi dzisiejszymi bohaterami. 

Na wstępie chciałbym jasno zaznaczyć, że tekst dotyczy tylko kolarzy wciąż aktywnych. Aby odpowiednio opisać sylwetkę takich postaci jak Oscar Freire, Paolo Bettini czy wiele innych, jeszcze starszych, legend mistrzostw globu, trzeba posiadać do tego odpowiedni zasób wiedzy. Nie wykluczam, że kiedyś taki tekst powstanie, ale na dziś nie chce podejmować się takiego wyzwania, jeśli nie wykorzystam maksymalnie potencjału danego tematu.

Zapoznajmy się więc z dziesiątką najbardziej regularnych kolarzy mistrzostw świata:

Wout van Aert 🇧🇪

Zestawienie otwiera rodzący się na naszych oczach heros współczesnego kolarstwa. Długo się zastanawiałem czy brać go pod uwagę, bo przecież do tej pory startował w tej imprezie tylko dwukrotnie, ale jeśli już brał udział to w jakim stylu i z jakimi skutkami! Skuteczność póki co niesamowita, a wiedząc z jak wszechstronnym zawodnikiem mamy do czynienia, to wcale nie musi się tak szybko zmieniać. Wout van Aert w 2020 roku we włoskiej Imoli został wicemistrzem świata, przegrywając tylko z Julianem Alaphilippem. W 2021 w swoim domu, we Flandrii, stanął na czele reprezentacji Belgii, którą miał poprowadzić do pierwszej od 2012 roku tęczowej koszulki, to mu się niestety nie udało, bo jak sam powiedział jest tylko człowiekiem i forma dnia nie była wystarczająca do walki o najwyższe cele. Chociaż miał słabszy dzień i tak zajął dobre 11. miejsce.  Średnia lokata z dwóch startów podczas mistrzostw świata to w tej chwili 6.5. Robi wrażenie prawda? Czy da się w ogóle utrzymać taką dyspozycję na przekroju całej kariery? Tego dowiemy się za kilka lat.

Gianni Moscon 🇮🇹

Drugi na liście znajduje się krnąbrny Włoch, od wielu lat jeżdżący na bardzo wysokim poziomie w drużynie INEOS Grenadiers, a wcześniej Team Sky. Moscon podczas swojej zawodowej kariery wygrał 11. wyścigów, a tak naprawdę żadnego o wysokim prestiżu. Jego największym triumfem można nazwać sukces w chińskim Tour of Guangxi (wtedy ranga World Tour) czy w niżej notowanym Arctic Race of Norway. Gdy jednak zajrzymy głębiej w wyniki Gianniego zauważymy, że świetnie sobie radzi podczas długich, wycieńczających wyścigów. Stał między innymi na podium Il Lombardii czy meldował się w TOP 5 Piekła Północy (Paryż – Roubaix). Taka specyfika tego kolarza doskonale przekłada się na jego wyniki w mistrzostwach globu. Reprezentant Włoch do tej pory stanął na linii startu czterokrotnie z czego dwa razy kończył wyścig w czołowej piątce. Ku zaskoczeniu wielu, świetnie poradził sobie na wyjątkowo górskiej trasie w Innsbrucku, gdzie przeciął linie mety jako piąty. W Yorkshire tragiczne warunki obfitujące w niskie temperatury i silne opady deszczu, sprawiły, że Moscon czuł się doskonale, a przynajmniej w porównaniu do reszty stawki. W Wielkiej Brytanii został czwartym kolarzem świata. Niestety (dla kibiców kolarza INEOS) ciągle jest o krok od upragnionego medalu. Włoch ma zaledwie 27. lat, więc kto wie co przyniosą dla niego kolejne mistrzostwa.

Michał Kwiatkowski 🇵🇱

Polski akcent! Mówiąc o mistrzostwach świata nie sposób nie wspomnieć o naszym jedynym zawodowym triumfatorze tej imprezy – Michale Kwiatkowskim. Dokładnie wczoraj mijało siedem lat od triumfu Kwiatka w hiszpańskiej Ponferradzie, ah łezka się kręci w oku! Chyba pamiętamy to wszyscy, a jak nie to widzieliśmy na powtórkach: doskonała praca całej reprezentacji przez cały wyścig i perfekcyjne wykończenie solowym odjazdem Michała. Majstersztyk, ale nie można zapominać, że Polakowi, ogólnie dobrze jeździ się z orzełkiem na piersi, a trudne mistrzowskie wyścigi mu pasują. Zajmował on lokaty w czołowej dziesiątce także w 2015 roku w Richmond oraz w 2020 w Imoli, gdzie o milimetry przegrał brąz ze Szwajcarem Hirschim. W 2017 w Bergen od TOP 10 dzieliło go zaledwie jedno miejsce. Ciężko dogodzić wszystkim, ale takie rezultaty w światowym czempionacie to coś, co po prostu się wyróżnia i nie można obok tego przejść obojętnie. Nie mamy nic przeciwko, aby Polak poszerzył swoje palmarès o kolejne medale, najlepiej te z jak najcenniejszego kruszcu. Wykluczając lata gdy nie dojeżdżał do mety ani nie startował, średnie zajmowane miejsce to 15.2, na przestrzeni ośmiu startów to doskonała statystyka.

Michael Valgren 🇩🇰

Co do świeżo upieczonego medalisty z Leuven jedno jest pewne – nie znalazł on się tam z przypadku. Były zwycięzca Amstel Gold Race od 2018 roku nie wypadał poza czołową jedenastkę wyścigu o miano najlepszego kolarza świata. W zasadzie tylko rok temu w Imoli wypadł poza dziesiątkę o aż jedno miejsce. Innsbruck – siódmy na górskiej trasie samotnie uciekając przed ostatnim podjazdem. Yorkshire – szósty w warunkach, które złamały wtedy wielu. Finalnie Leuven – trzeci, tutaj zagrało mu niemal wszystko. Był w doskonałej dyspozycji fizycznej co pokazał wygrywając wcześniej dwa klasyki w Toskanii. Miał bardzo silną ekipę, do pomocy oddali mu się między innymi Kasper Asgreen czy Magnus Cort. Trasa mu odpowiadała, udowadniał już wcześniej, że belgijskie klasyki to coś co mu pasuje, chociażby wygrywając Omloop Het Nieuwsblad w 2018 czy kończąc wyścig Dookoła Flandrii w czołowej piątce. Duńczyk to kolarz, który zawsze na mistrzostwach melduje się w dobrej formie, nieważne jak słaby miał do tej pory sezon, zawsze będzie mocny tego jednego, istotnego dnia.

Alexander Kristoff 🇳🇴

Doświadczony Norweg to kolejny przykład zawodnika wyznającego zasadę „im dłużej tym lepiej”. Kristoff w swojej karierze zdołał wygrać 81 zawodowych wyścigów z czego wiele z nich mierzyło ponad 200 kilometrów. Był najlepszy między innymi w wyścigu o mistrzostwo Europy, ma na swoim koncie dwa monumenty: Mediolan Sanremo oraz Ronde van Vlaanderen. Utytułowany kolarz ze Skandynawii reprezentując Norwegię na mistrzostwach świata ma doskonałą statystykę – na siedem startów, aż pięć razy finiszował w TOP 10, nieprzerwanie w latach 2014 – 2017. Chociaż na stałe zarezerwował sobie miejsce w czołówce, tylko raz stanął na podium. Zdobył srebrny medal podczas domowych dla siebie mistrzostw w Bergen w 2017 roku, minimalnie przegrywając finisz o tęcze z Peterem Saganem. Kristoff miał szansę na swój pierwszy krążek już w Richmond w 2015, lecz tam zajął 4. miejsce. Na finiszu z większej grupki walczącej o srebro, musiał uznać nieznaczną wyższość Litwina Ramūnasa Navardauskasa oraz Australijczyka Michaela Matthewsa. Jego średnie miejsce ze wszystkich udziałów w imprezie, zaburzone przez debiutancki start z 2010 roku, i tak wynosi doskonałe 16.9. Średnia lokata zajmowana przez Norwega od 2014 roku to zjawiskowe 8.4.

Michael Matthews 🇦🇺

Skoro już został wspomniany to przybliżmy sobie postać Michaela Matthewsa, w peletonie szerzej znanego pod ksywką Bling (po Polsku – błyskotka, taki pseudonim zyskał przez swój wyrazisty uśmiech oraz jego umiłowanie właśnie do błyskotek – między innymi kolczyków i naszyjników). Dziewięciokrotnie reprezentował on Australię na największej kolarskiej scenie, czterokrotnie kończył w dziesiątce najlepszych zawodników świata i aż dwukrotnie wracał do Kraju Kangurów z medalami, jednak ani razu z tym najcenniejszym. Matthews to taki typ kolarza, dla którego w zasadzie nie ma złej trasy. Potrafi wytrzymywać podjazdy do czterech, może pięciu kilometrów z najlepszymi na świecie, umie jeździć po bruku, dysponuje dobrym finiszem zarówno na płaskim jak i wznoszącym się terenie. Kolarz niemal kompletny. Dlatego też tak dobrze radzi sobie na trasach, które takiej wszechstronności wymagają. W swoim dorobku ma srebro z Richmond z 2015 roku oraz brąz z Bergen z 2017, o swój kolejny medal otarł się w Doha w 2016, gdzie zakończył jako czwarty a minimalnie lepszy od niego był legendarny Tom Boonen. Średnie zajmowane miejsce ze wszystkich ukończonych startów Matthewsa to jedno z najwyższych w dzisiejszym peletonie – 11.3.

Philippe Gilbert 🇧🇪

Belg startował w mistrzostwach świata tyle razy, że zrobienie tej jakże przeciętnej grafiki kosztowało mnie wiele nerwów, ale jakoś się udało. Tak jak Gilbertowi udało się wygrać prawie wszystko co w kolarstwie jest do wygrania. Philippe ma na swoim koncie pięć monumentów, w tym cztery różne (!) do kompletu brakuje mu tylko i wyłącznie wyścigu Mediolan Sanremo. Kolarz Lotto Soudal nie bez kozery nazywany jest Pan Cauberg, to holenderskie wzniesienie pasuje i zawsze pasowało mu idealnie. To właśnie dzięki swojemu atakowi na Caubergu został mistrzem globu w 2012 roku, a w skupionym wokół tego miejsca wyścigu Amstel Gold Race Gilbert triumfował rekordowe cztery razy. Jednak historia Gilberta z mistrzostwami świata nie kończy się ani nie zaczyna tylko na tym doskonałym wyścigu z przed 9 lat. To coś znacznie szerszego. Mówimy o piętnastu udziałach, pięciokrotnie czołowej dziesiątce i jednej tęczowej koszulce. Papier wszystko przyjmie, ale nie wszystko pokaże, dlatego należy przypomnieć odważną walkę Belga o medal w Ponferradzie, gdzie za wszelką cenę chciał dogonić Michała Kwiatkowskiego, czy ambitne próby podejmowane w Mendrisio w 2009.

Julian Alaphilippe 🇫🇷

Talent na miarę pokolenia, jeden na milion, ktoś na kogo Francuzi czekali długo, naprawdę bardzo długo. Przed państwem Julian Alaphilippe, czyli już podwójny mistrz świata ze startu wspólnego. Gdy wygrywał w Imoli, został pierwszym trójkolorowym od 1997 roku, który tego dokonał! 23 lata oczekiwania dla takiego kraju jak Francja to jak wieczność. Gdy wygrał w Leuven, został pierwszym kolarzem w historii, który zwyciężył wyścig o mistrzostwo świata dwa lata z rzędu po samotnym odjeździe. Serce do walki, brak kalkulacji tylko ciągłe ataki za atakiem ponowione kolejnym atakiem. Tak jeździ Julian Alaphilippe. Tak wygrywa Julian Alaphilippe. O jego innych sukcesach moglibyśmy napisać pewnie i całą książkę, lecz nie w tym rzecz. Wróćmy do samych mistrzostw świata. Statystyki są zdumiewające. Sześć startów, cztery razy czołowa dziesiątka, dwa razy złoty medal. Skuteczność? Całkiem niezła. Średnia zajmowana lokata ze wszystkich ukończonych startów to 9.6.

Peter Sagan 🇸🇰

Rekordzista! Chociaż ostatnio blask jego gwiazdy lekko przygasa to nic nie odbierze Peterowi Saganowi tego co już zdobył. Poza wyścigiem Dookoła Flandrii, Paryż – Roubaix czy dwunastoma etapami Tour de France zdobył przecież trzy mistrzostwa świata z rzędu! Coś co nie udało się nikomu nigdy wcześniej! Sam fakt trzech triumfów w wyścigu o tęczową koszulkę to wyrównanie rekordu, ale trzy z rzędu? Tego świat nie widział. Ale zobaczył, dzięki temu epokowemu zawodnikowi. Słowak brał udział w światowym czempionacie jedenaście razy, pięciokrotnie finiszował w TOP 10, trzy razy był najlepszy. Richmond – solowa ucieczka do mety po ataku na brukowanym podjeździe. Doha – sprint z uszczuplonego na rantach peletonu. Bergen – sprint z uszczuplonego podjazdami peletonu. Niesamowity w swej regularności – Peter Sagan. Średnia miejsc ze wszystkich ukończonych wyścigów – 12.1.

Alejandro Valverde 🇪🇸

Nie mogło być inaczej. Oto i on tytułowy król – Alejandro Valverde. El Bala wygrał w swojej karierze 130 zawodowych wyścigów. Wiele z nich bardzo ważnych, osiągnął masę historycznych rezultatów, ale skupmy się na wyjątkowej historii jaką napisał podczas swego wyjątkowego romansu z wyścigiem o mistrzostwo świata. Wszystko rozpoczyna się w pewien październikowy wieczór w miejscowości Hamilton w Kanadzie. 23-letni Valverde zdobywa srebrny medal mistrzostw świata elity, przegrywając, a raczej pomagając wygrać innemu Hiszpanowi – Igorowi Astarloa. Alejandro to wschodząca kolarska gwiazda, wszyscy są przekonani, że zdobycie przez niego tęczowej koszulki to kwestia dwóch, może trzech lat. Oh, jak się wtedy wszyscy mylili. Rok 2004 i kolejne złoto dla Hiszpanii tym razem Oscar Freire triumfuje w Weronie, Valverde, na średnio odpowiadającej sobie trasie, finiszuje jako szósty. 2005 rok – światowy czempionat rozgrywa się w Madrycie. Determinacja Hiszpanów by obronić tytuł po raz trzeci z rzędu przekracza wszelką skalę, ostatecznie postawili na Valverde… a ten w końcowym sprincie przegrywa z Tomem Boonenem i musi zadowolić się drugim srebrem. Żądny zemsty Alejandro rok później rusza do Salzburga, po raz kolejny walczy z najlepszymi, bo przecież sam jest jednym z najlepszych, ponownie przegrywa, ponownie zdobywa medal, ale dla niego to jak porażka, tym razem na jego szyje wędruje brąz. Lepsi są Paolo Bettini oraz Erik Zabel. Hiszpan mając 26 lat ma na swoim koncie już trzy medale tak ważnej imprezy, a mimo to nie czuje spełnienia, każdy kolejny krążek tylko go nakręca do dalszej walki o upragnione złoto. Lata 2007 i 2008 to zupełnie nieudane starty. Do poziomu do którego przyzwyczaił Valverde wraca w 2009, kiedy finiszuje jako 9. 2010 i 2011 z wiadomych względów dopingowych kończy się, co naturalne, brakiem startu w reprezentacji. Lata 2012, 2013 i 2014, to trzy bardzo podobne mistrzostwa, na zbliżonych do siebie trasach. Każda z nich jako swoją najważniejszą trudność miała krótki, kilkuminutowy, ale stromy podjazd, co więc jasne, każda odpowiadała Alejandro. Zacznijmy chronologicznie. Valkenburg, tam po prostu najsilniejszy był Gilbert, nie ma za wiele dyskusji, Hiszpan do domu zabiera kolejny brązowy medal do swojej kolekcji. Firenze, tutaj dochodzimy do absurdów taktycznych i konfliktu wewnętrznego z Joaquinem Rodriguezem, który pozbawił hiszpańskiej kadry złota. Ubiegł ich wtedy Rui Costa, Purito zdobył srebro, a Bala kolejny brąz. Ponferrada – podobna historia jak dwa lata wcześniej. Jeden kolarz najmocniejszy – w tym przypadku Michał Kwiatkowski odjeżdża i wygrywa, sprint o resztę medali kończy się dla Valverde czymś nowym i zaskakującym, czyli trzecim z rzędu brązowym krążkiem. Alejandro ma już 34 lata, w mediach narastają pytania: Czy kiedykolwiek to zrobi? Czy na zawsze brak tęczowej koszulki pozostanie pewną luką w jego osiągnięciach? Skoro nie udało się w Ponferradzie, u niego w Hiszpanii, to kiedy ma się udać? Kolejny raz okazało się, że co do Valverde nie da się przewidzieć w zasadzie nic. Tego człowieka nie dotyka starzenie się, potencjalnie kończące karierę kraksy skutkują tym, iż wraca mocniejszy niż wcześniej. Sezon 2015 i pojedynek w Richmond, tam dobre 5. miejsce, trasa nie była idealna, lecz ambicje jak zwykle najwyższe. Za całkowicie płaski czempionat w Doha Hiszpan najzwyczajniej w świecie podziękował. 2017 miał być wreszcie jego, trasa w Bergen wreszcie pasuje, teraz już na pewno się uda. Znowu nie, ale niestety tym razem Valverde przegrywa nie z rywalami, a z kontuzją. Łamie rzepkę podczas prologu Tour de France w Dusseldorfie. Ma 37 lat, a pytań co do jego dalszej kariery pojawia się więcej niż kiedykolwiek. Wraz z początkiem 2018 na szosy wraca legenda. Wraca w formie, która od razu pokazuje, że kontuzja zupełnie nie zmieniła tego jaką mocą dysponuje. Finalnie dojeżdżamy do mistrzostw w Innsbrucku. Trasa górska, nazywana najtrudniejszą w historii, z przewyższeniem sięgającym 4200 metrów. Kluczowym elementem był ostatni podjazd pod Gramartboden określany „piekłem”. Nachylenie dochodzące do 28% po ponad 250 kilometrach walki po górach to dosłownie piekło, jednak nie przeszkodziło to Valverde, by właśnie tam ruszył po swoje marzenia. Oderwał się od niezbyt licznego peletonu i odjechał, razem z nim Kanadyjczyk Michael Woods oraz Francuz Romain Bardet, za ich plecami samotnie goniący Holender Tom Dumoulin. Gdy dotarli na szczyt, do mety zostało mniej niż siedem kilometrów. Pewne było jedno – Alejandro ma kolejny medal: albo pierwsze złoto albo trzecie srebro albo piąty brąz. Dumoulin dojechał do czołowej trójki chwilę przed rozpoczęciem decydującego sprintu. Ruszyli. Na papierze, przecież Valverde musi być najlepszy, ale ile razy już tak miało być, ile razy papier się mylił. Nie tym razem. Hiszpan wreszcie wygrał. Srebro dla Francuza, historyczny brąz dla Kanadyjczyka. 38-letni Alejandro Valverde został najlepszym kolarzem świata, dopiął swego, spełnił marzenia. W Yorkshire stanął do obrony tytułu, tam jednak złamały go warunki atmosferyczne, 2020 rok to zdecydowanie jeden ze słabszych sezonów Valverde w ostatnich latach, mimo to zdołał wywalczyć 8. lokatę na wyścigu we Włoskiej Imoli. Statystyki Hiszpana z samych mistrzostw globu wyglądają tak: czternaście startów, jedenaście razy czołowa dziesiątka, siedem razy podium, jeden złoty medal, dwa srebra, cztery brązowe krążki. Średnie zajmowane miejsce, ze wszystkich (!) startów – 10.7

Poprzedni artykułGianni Moscon w ekipie Astana Pro Team
Następny artykułNaszosieTV: Podsumowanie MŚ we Flandrii 2021 [LIVE]
Student III roku prawa Uniwersytety Łódzkiego. Były kandydat na kolarza z przeszłością w kategoriach juniorskich, obecnie kolarz - amator, pasjonujący się kolarskimi zmaganiami na wszystkich poziomach, od juniorów po World Tour.
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
kolo
kolo

Alejandro jest jedyny i niepowtarzalny.

Michal
Michal

Lekka literowka: „jedenaście razy czołowa dziesiątka, siedem razy podium, jeden złoty medal, dwa srebra, trzy brązowe krążki.”
powinno hyc cztery brązowe krązki 😉