Wczoraj swoje 50. urodziny obchodził Lance Armstrong. Na temat Amerykanina można mieć różne opinie, jednak o jego karierze ciężko mówić pomijając temat dopingu. Postanowiliśmy wykorzystać ten fakt, by porozmawiać o niedozwolonym wspomaganiu z Michałem Rynkowskim, który od czterech lat pełni funkcję dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej.

Jak wygląda dzień szefa POLADA?

Zawsze jest pełen zaskoczeń. Nawet jeśli zaczyna się spokojnie, to można być pewnym, że za moment coś się wydarzy. Wtedy wszystkie plany trzeba odłożyć na bok.

I jaka jest najczęściej przyczyna tej nagłej zmiany planów?

To są bardzo różne rzeczy. Może to być na przykład jakaś informacja ze środowiska, jakaś wpadka dopingowa któregoś z zawodników.

Co dzieje się w takim przypadku?

Oczywiście mamy w organizacji podział obowiązków, a moją rolą, jako szefa, jest nadzorowanie wszystkich działów. Po otrzymaniu sygnału Departament Kontroli Antydopingowej i Zarządzania Wynikami weryfikuje wynik badania, sprawdza, czy kontrola została przeprowadzona zgodnie z przepisami.

Jeśli wszystko się zgadza, upewniamy się, czy zawodnik posiada wyłączenie na tę substancję w celach terapeutycznych. Jeśli tak, musimy jeszcze zbadać, czy wykryta dawka odpowiada dawkom dozwolonym dla tego sportowca. Gdy odpowiedź na to ostatnie pytanie jest twierdząca, zamykamy sprawę. W przeciwnym wypadku sportowiec jest powiadamiany o tym, podejrzewamy go o złamanie przepisów antydopingowych.

Żeby wykryć u sportowca doping, najpierw trzeba pobrać odpowiednią liczbę próbek, a wiem, że w realiach pandemicznych bywają z tym problemy. W zeszłym roku udało wam się zebrać zaledwie 1313 próbek, a jak sytuacja wygląda w tym momencie?

Na pewno utrudnienia są zdecydowanie mniejsze niż w 2020. Przykładowo w zeszłym roku w czasie “ostrego” Covidu, podczas każdych zawodów w sportach drużynowych badaliśmy po jednym zawodniku z każdej drużyny, czyli łącznie zdobywaliśmy dwie próbki. Teraz zbieramy ich dwa razy więcej. Zakładamy, że do końca trwającego roku uda nam się zebrać od 2 500 do 3 000 próbek. Jest więc lepiej, choć do normy, 3 500- 4 500 próbek, trochę nam jeszcze brakuje.

To, że nie zdołaliśmy zebrać ich aż tyle wynika z tego, że podczas jednej kontroli antydopingowej pobieramy mniej próbek niż w przed pandemicznych warunkach. Ciekawostką jest fakt, że samych kontroli albo, wyrażając się precyzyjniej, misji kontrolnych, przeprowadzamy obecnie więcej niż w 2019 roku. Pewien wpływ na to miały oczywiście odbywające się w tym roku Igrzyska Olimpijskie i Paraolimpijskie, które sprawiły, że przeprowadzaliśmy liczne kontrole skupione na poszczególnych zawodnikach.

A może lepiej byłoby całkowicie odpuścić badanie zawodników, po co to komu? A, mówiąc poważnie, jaki dokładnie jest cel istnienia przepisów antydopingowych?

Przede wszystkim chodzi nam o ochronę zdrowia zawodników. Historycznie to właśnie na tym skupiały się zarówno MKOl, jak i wszystkie federacje sportowe. To był główny powód, dla którego kontrole antydopingowe były w ogóle realizowane.

Oprócz tego  mamy ­również na względzie kwestię uczciwości rywalizacji sportowej, która stanowi drugi i mocny filar naszych działań. Doping jest przecież powszechnie traktowany jako forma oszustwa sportowego, która wypacza wyniki rywalizacji. Z tych dwóch powodów w latach 60. ubiegłego wieku została podjęta walka z dopingiem – na początku przez MKOl, później ewoluowało to do tego stopnia, że powstała międzynarodowa agenda, odpowiedzialna za podejmowanie antydopingowych działań.

Warto przy tej okazji wyjaśnić również czym jest substancja niedozwolona. Jest to środek, który spełnia przynajmniej dwa z trzech kryteriów, którymi są: wpływ na zdrowie sportowca,  potencjalne zwiększenie wydolności organizmu, oraz sprzeczność z duchem sportu.

W zwiększeniu wydolności organizmu z pewnością pomaga stosowanie przeróżnych odżywek. Dlaczego one nie są zakazane?

Odżywki to suplementy diety. Mówimy więc o czymś, co jest tak naprawdę pożywieniem. Przyjmowanie ich zazwyczaj ma na celu uzupełnienie niedoborów minerałów, choć niestety zdarza się, że zawierają one substancje zabronione. Czasem te substancje są wymienione w składzie produktu, ale nie zawsze. Czasami w błąd wprowadza producent lub importer, a czasami odżywka jest po prostu zanieczyszczona.

Wytyczne Australijskiego Instytutu Sportu dzielą suplementy diety na cztery grupy – A, B, C i D. Grupa A to witaminy, izotoniki i inne rzeczy dostępne w bardzo szerokim obiegu, ze stosowaniem których nie powinny się wiązać właściwie żadne problemy. Jednak im dalej w las, tym ryzyko jest większe. W tej czwartej grupie znajduje się na przykład tribulus terrestris, a więc tak zwany booster testosteronu. Teoretycznie jest to odżywka, produkt z którego można korzystać, jednak w praktyce często zdarza się, że znajdują się w nim substancje zakazane.

Generalnie, wszelkie stymulanty, delikatnie rzecz ujmując, nie są przez nas rekomendowane. Zawodnicy nie powinni ich stosować, ponieważ wtedy biorą na siebie ryzyko pozytywnego wyniku kontroli antydopingowej. Trzeba pamiętać o tym, że zgodnie z przepisami antydopingowymi to zawodnik odpowiada za to, co zostanie wykryte w jego próbce. Musi więc wszystko starannie sprawdzić, bo nawet jeśli przyjmie zakazany środek nieświadomie, kara dyskwalifikacji i tak najpewniej się pojawi.

W takich przypadkach zasądzona kara będzie mniej dotkliwa?

Jeśli zawodnik dokonał należytej staranności, a mimo to zażywany przez niego preparat był zanieczyszczony, to orzeczona kara może być niższa, tj. od nagany do dwóch lat zawieszenia. Przepisy pozwalają więc na to, by w zależności od ciężaru przewinienia kary mogły być wyższe lub niższe.

Przy wymierzaniu kary, należy kierować się przede wszystkim orzecznictwem Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, gdzie rozpatrywano już bardzo wiele spraw tego typu. To bardzo ułatwia działanie organów dyscyplinarnych, choć nie zawsze. Może zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę, każda sprawa jest inna. I jeszcze raz podkreślam, że to na zawodniku ciąży obowiązek udowodnienia, że doping dostał się do jego organizmu bez jego winy.  Oczywiście zasada działa tylko w przypadku wykrycia zakazanej substancji w próbce, bo warto przypomnieć, że nie jest to jedyne naruszenie przepisów antydopingowych.

Jakie są pozostałe?

Unikanie kontroli antydopingowej, handel środkami dopingującymi, zachęcanie do ich stosowania, manipulowanie danymi, posiadanie dopingu albo najnowszy rodzaj wykroczenia, funkcjonujący od początku trwającego roku, a więc działanie przeciwko sygnaliście.

Kolejnym przykładem może być po prostu użycie zakazanej substancji. Ma ono miejsce wtedy, gdy pomimo braku pozytywnego wyniku kontroli, jesteśmy w stanie stwierdzić, że dany zawodnik stosował doping. Można to zrobić na podstawie zeznań świadków, dokumentów itp. W taki sposób często wpadają sportowcy stosujący na przykład infuzję dożylną. Taka sytuacja miała miejsce na przykład w Pogoni Siedlce dwa lata temu.

Albo w przypadku Lance’a Armstronga.

Tak, pierwsza decyzja o tym, by pozwać zawodnika była oparta na zeznaniach świadków, ale także na pewnych wątpliwościach analitycznych. Wyniki badań nie były do końca jednoznaczne, ale pozwoliły, przynajmniej w sposób pośredni, wskazać, że prawdopodobnie był stosowany doping. Do tego dochodziły jeszcze przeróżne dokumenty, a także przytłaczające, naprawdę przytłaczające zeznania świadków.

Czasem zapomina się też, że cała sprawa realizowana była przy udziale FBI. Dlatego my jako agencja nie mieliśmy dostępu do pełnych akt sprawy, często bazujemy na tym, czego dowiadywaliśmy się z prasy, natomiast zakładam, że były tam także różne twarde dowody.

Czyli ciężko skazać kogoś tylko na podstawie zeznań świadków?

To zależy. Teoretycznie jest to możliwe, ale musi to zostać uprawdopodobnione w stopniu większym niż 50 procent. Nie ma wymogu, który nakazywałby udowodnienie winy zawodnika ponad wszelką wątpliwość, dlatego zeznania świadków czasem wystarczają. Jesteśmy jednak z tym bardzo ostrożni. Sylwetki informatorów trzeba bardzo dokładnie prześwietlać, a to nie zawsze jest możliwe.

Inaczej jest w sytuacji, kiedy różni i niepowiązani ze sobą świadkowie zeznają w podobny sposób na temat konkretnego zawodnika i jeśli jeszcze do tego pojawią się poszlaki potwierdzające ich doniesienia, to wtedy jest duża szansa stwierdzenia złamania przepisów antydopingowych.

Mówi pan, że aby uznać sportowca winnym, wystarczy jedynie wykazać większe niż 50-procentowe prawdopodobieństwo wykroczenia. Czy to nie za mało? Od takiej decyzji zależy cała kariera zawodnika.

Jeśli chodzi o wykroczenia nieanalityczne mamy procedury pozwalające dokładnie zweryfikować informacje. Choćby w tej wspomnianej już sytuacji z piłkarzami – wtedy naprawdę, nie było cienia wątpliwości. Mieliśmy dostęp do dokumentacji medycznej, pojawiły się zeznania personelu medycznego, a to wszystko było zgodne z tym, co później mówili sami zawodnicy.

Natomiast w przypadku wykrycia substancji zakazanej sytuacja wygląda inaczej. Tu zawodnik musi dowieść swojej niewinności i jemu także wystarczy wykazać z zaledwie 51-procentowym prawdopodobieństwem, że nie stosował dopingu. Warto także podkreślić, że te przepisy nie zależą od nas. Ta zasada wynika wprost ze światowego kodeksu antydopingowego, do którego musimy się stosować.

Zmieniając nieco temat, wcześniej mówił pan o trzech kryteriach, którymi kierujecie się przy ocenie tego, czy środek powinien znaleźć się na liście substancji zabronionych. Celem pierwszego jest chronienie zdrowia zawodników. Natomiast kolejnych dwóch, jak się domyślam, troska o uczciwość rywalizacji. Zastanawiam się jednak, czy istnienie przepisów antydopingowych rzeczywiście wyrównuje szanse. Bo z jednej strony można się domyślać, że bogatsze zespoły lub po prostu federacje mogą sobie pozwolić na bardziej skuteczne środki dopingujące, ale z drugiej, mogą także skuteczniej unikać dopingowych wpadek. Przykład tego mamy choćby w kolarskim peletonie – łapani są niemal wyłącznie zawodnicy jeżdżący dla mniejszych ekip.

Wydaje mi się, że nie jesteśmy w stanie i nie powinniśmy rezygnować z tych kryteriów, które obecnie istnieją. Uważam, poza tym, że nie pozwoliłyby na to federacje, w tym Międzynarodowa Unia Kolarska. Ta zasada jest bardzo głęboko wpisana w regulacje antydopingowe. Funkcjonowała już w czasach, gdy ściganiem dopingu zajmował się głównie MKOl, a później została przejęta przez Światową Agencję Antydopingową (WADA), która powstała w 1999 roku, a więc ponad 20 lat temu.

Faktycznie, może być tak, jak Pan sugeruje, że podmiotom większym, bogatszym łatwiej ukryć stosowanie dopingu. Stać ich na lepszych prawników i po prostu mogą się lepiej bronić przed zarzutami o łamanie przepisów antydopingowych. Ale czy to oznacza, że jeśli ktoś ma lepszego prawnika to my mamy się poddać? My nie jesteśmy w tej walce skazani na porażkę. My tak samo się profesjonalizujemy, zyskujemy nowe narzędzia jak choćby paszporty biologiczne. Oczywiście, przed nami jest jeszcze wiele wyzwań, a największym jest wciąż środowisko sportowe. Jeśli jest duża grupa sportowców, która oszukuje, to jest nam wtedy trudno do takiego środowiska dotrzeć.

Na szczęście żadna grupa nie jest całkowitym monolitem. Większość afer wychodziła przecież na światło dzienne z powodu rozczarowań części zawodników. Przykładem może być tutaj Tyler Hamilton, który odegrał ważną rolę w sprawie Armstronga. Miał dużą wiedzę, sam uczestniczył w procederze dopingowym, później wpadł na dopingu i po prostu chciał się bronić. Broniąc się próbował dowieść, że nie jest jedynym zawodnikiem stosującym substancje zabronione i w ten sposób poruszył lawinę.

Tak samo rozpoczęła się operacja Aderlass – mowa tutaj o transfuzji dożylnej stosowanej podczas zimowych mistrzostw świata. Byli w nią zamieszani głównie Austriacy, Niemcy, w tym niemiecki lekarz – Schmidt. Tutaj pierwszą informację na temat tego, że coś może być na rzeczy agencja otrzymała z anonimowego źródła, prawdopodobnie pochodzącego z samego środowiska. Później okazało się, że jeden z zawodników pokłócił się z resztą grupy. Złość sprawiła, że postanowił o wszystkim opowiedzieć.

Rzecz jasna taki donos nie oznaczał, że Austriacka Agencja Antydopingowa mogła od razu postawić mu zarzuty. Był to jednak krok pozwalający jej na podjęcie działań, które w efekcie doprowadziły do zdemaskowania oszustów.

Mówi Pan o głosach dochodzących ze środowiska. Co jeszcze może być przesłanką do tego, by bacznie zwracać uwagę na jakiegoś zawodnika. Mogą to być kwestie czysto sportowe?

Myślę, że przede wszystkim nagły progres wyników albo po prostu utrzymywanie się na bardzo wysokim poziomie przez nadspodziewanie długi okres. Bierzemy też pod uwagę nasze obserwacje (mówiąc „nasze” mam na myśli całe środowisko antydopingowe). Może chodzić na przykład o jakieś niejednoznaczne albo po prostu wzbudzające wątpliwości wyniki badań. Wtedy bierzemy takiego zawodnika pod lupę i sprawdzamy, czy coś jest na rzeczy, czy może niekoniecznie.

A z czego wynika fakt, że jak już tego zawodnika sprawdzacie, to wykrywacie te same substancje, co wiele lat temu? EPO, salbutamol, hormon wzrostu… Zakładam, że od tego czasu system dopingowy zdołał wyewoluować.

Jeśli chodzi o EPO, to jest to substancja bardzo trudna do wykrycia, dlatego tych wpadek z jej udziałem nie ma tak naprawdę zbyt wielu. Ostatnio zmienił się też system stosowania tej substancji. Kiedyś zawodnicy brali tego bardzo dużo, co powodowało nawet przypadki śmiertelne – po prostu krew stawała się zbyt gęsta i organizm nie wytrzymywał.

Dziś kolarze stosują mikrodawki, które dość szybko znikają z organizmu. To powoduje, że my, jako organy kontrolno-śledcze musimy działać w sposób niezapowiedziany, zaskakujący dla samych zawodników.

EPO nie jest oczywiście jedynym przykładem nielegalnego wspomagania. W kolarstwie i generalnie w sportach wytrzymałościowych może być to choćby hormon wzrostu czy testosteron. Mogą być nadużywane kortykosteroidy czy infuzje dożylne, które przyspieszają regenerację organizmu po ciężkim wysiłku.

Substancje, których używa się w celach dopingujących raczej się nie zmieniają. Różni się tylko sposób korzystania z nich. Pewnym wyzwaniem przyszłości, i to bardzo niedalekiej, będzie doping genetyczny.

Jesteście w stanie już walczyć z tego rodzaju wspomaganiem?

WADA bardzo dużo inwestuje, by zaopatrzyć się w narzędzia, które mogłyby pomóc w walce z nim. Laboratoria są coraz lepiej wyposażone pod tym kątem, pojawiają się nowe metody, dzięki którym doping genetyczny można wykrywać.

I  mieliście już jakiś przypadek przyłapania kogoś na tego rodzaju oszustwie?

Nie

Wróćmy jeszcze do EPO. Czy wspomniane przez Pana mikrodawki stanowią jakieś zagrożenie dla zdrowia?

Każdy lek może być potencjalnie niebezpieczny dla organizmu. To, że obecnie sportowcy przyjmują znacznie mniejsze dawki niż kiedyś, nie oznacza, że gwarantują sobie bezpieczeństwo. Może szkodliwość dla organizmu jest nieco mniejsza, ale nadal jest.

Warto też zaznaczyć, że mikrodawki w mniejszym stopniu wpływają na wynik sportowy. To oznacza, że progres nie będzie już tak spektakularny. W pewnym momencie może pojawić się pytanie, czy w ogóle warto stosować erytropoetynę. Ryzyko zdrowotne, choć mniejsze, wciąż jest. Szanse na wykrycie przez system antydopingowy również istnieją, a „korzyści” z oszustwa są coraz mniejsze.

Czy żeby zminimalizować ryzyko wpadki zawodnicy odpuszczają branie dopingu podczas samych zawodów?

Wszystko zależy oczywiście od środków i od dyscypliny sportu. Generalnie podejście jest takie, że doping stosuje się w okresie przygotowawczym, na długo przed zawodami, by już w ich trakcie być czystym.

Z tego powodu bardzo ważne jest to, by intensywnie przeprowadzać kontrole poza zawodami, w okresie newralgicznym. I my właśnie to robimy. Przed Igrzyskami Olimpijskimi i Paraolimpijskimi bardzo regularnie przeprowadzaliśmy kontrole indywidualne, bo wtedy jest pewność, że zawodnicy się nas nie spodziewają. Podczas zgrupowań mogą być niemal pewni, że przyjedziemy.

Mimo to zdarzały się przypadki stosowania zakazanych środków podczas zgrupowań. Czasem zawodnicy są “uśpieni” – żyją w przekonaniu, że nikt nie przyjedzie ich zbadać, a jeśli już, to w bardzo ograniczonym zakresie. Takim “usypiaczem” mógł być koronawirus, przez który niektórzy zaczęli ryzykować. Z tego wynika nieco większa liczba wykryć. Wśród nich jest między innymi sprawa Adriana Teklińskiego.

A jak to się stało, że podczas Igrzysk Paraolimpijskich wpadli Michał Ładosz i Marcin Polak? Tu raczej ciężko było przypuszczać, że kontrola odpuści wizytę.

Oczywiście nie mogę tutaj powiedzieć zbyt wiele, bo sprawa jeszcze się toczy, natomiast tutaj substancja została wykryta na zasadzie długotrwałych działań. To nie była jedna, a kilka próbek pobieranych na przestrzeni miesięcy. Próbka z Tokio dała nam jedynie ostateczną odpowiedź na nasze wątpliwości. Jako że erytropoetyna jest substancją, która może być wytwarzana przez organizm w sposób naturalny, sposób jej wykrywania jest bardzo złożony.

Badania nie dają zazwyczaj jednoznacznych wyników. Te muszą być weryfikowane przez grupę ekspertów międzynarodowych. Wtedy czasem pojawiają się rekomendacje, żeby pobrać kolejną próbkę.

Często mówi Pan o złożoności kontroli antydopingowych. A czy w ogóle zdarza się, że do stwierdzenia winy zawodnika wystarczy tylko jedna próbka?

Przy niektórych substancjach da się to załatwić w ten sposób, ale inne, jak właśnie erytropoetyna zazwyczaj wymagają długoterminowego monitorowania. Podobnie jest z profilem hematologicznym. Za jego pomocą monitoruje się zawodników na przestrzeni lat, sprawdza się u nich rozwój konkretnych parametrów, czy one są w normie, czy też od niej odbiegają. Na tej podstawie może się okazać, że zawodnik stosował substancje zabronione kilka miesięcy, czy nawet pół roku temu. Dzieje się tak, gdy w profilu można zauważyć jakąś anomalię, która później już się nie powtórzyła.

Fajnie byłoby żyć w rzeczywistości, gdzie test jest jak papierek lakmusowy. Przykładamy go i od razu wiemy, że zawodnik jest czysty albo wręcz przeciwnie. Niestety tak nie jest, analizy są bardzo złożone, także dlatego, żeby uniknąć bezpodstawnego oskarżenia zawodnika.

W czasach swojej świetności Lance Armstrong lubił podkreślać, że skoro żadna z tysięcy kontroli niczego nie wykryła, to na pewno jest czysty. Pomimo tak wielu negatywnych wyników, na koniec okazało się, że przez cały czas brał. Czy dziś taka sytuacja byłaby w ogóle możliwa?

Cóż, wtedy system antydopingowy działał zupełnie inaczej niż dziś. Chyba najlepiej świadczy o tym anegdota opowiedziana kiedyś, o ile się nie mylę, przez samego Lance’a Armstronga. Opowiadał on, że w tamtych czasach kontrolerzy po prostu dzwonili do niego i zapowiadali swoją wizytę. Chodziło o to, żeby mieć pewność, że będzie na miejscu, że nie będzie trzeba przeprowadzać kontroli antydopingowej na pusto. Dziś takie podejście można uznać za naganne.

Czasem nawet godzina może sprawić, że zawodnik będzie w stanie odpowiednio przygotować się do kontroli. Może się cewnikować, może wprowadzić sobie czysty mocz do pęcherza.

Poza tym, dziś nawet detekcja stoi na zdecydowanie wyższym poziomie. Dziś jesteśmy w stanie wyłapywać nawet śladowe ilości substancji zabronionych. Bywały takie przypadki, choćby przy diuretykach, że mówiło się, iż laboratoria są zbyt dobre. Były w stanie wykrywać nawet dozwolone mikrozanieczyszczenia, które są dozwolone przy produkcji w pełni legalnych leków.

W Szwajcarii był nawet taki przypadek, że zawodnik stosował normalne, dozwolone lekarstwa – to był jakiś paracetamol albo aspiryna, w każdym razie jakiś ogólnodostępny lek. No i po jego zażyciu, okazało się, że uzyskał wynik pozytywny na jeden z diuretyków. Na szczęście udało się stwierdzić, co było źródłem substancji zabronionej, ale trwało to bardzo długo.

Przepisy są takie, że nawet śladowe ilości substancji zakazanej skutkują wydaniem przez laboratorium pozytywnego wyniku. Potem my jako agencja musimy martwić się tym, co z tym dalej zrobić. Jeśli mamy podejrzenie, że przyczyną może być jakieś zanieczyszczenie, to sprawdzamy produkty, które potencjalnie mogą być źródłem wykrytej substancji. Nie chcemy dopuścić do osądzenia niewinnego zawodnika.

A jak wygląda to w sytuacji domniemanego sabotażu? Nawiązuję oczywiście do przypadku Anny Harkowskiej.

Rzeczywiście, dostaliśmy taką informację podczas wywiadu realizowanego bezpośrednio przez POLADA, czy też później przez Panel Dyscyplinarny. Staraliśmy się to zweryfikować. Przesłuchaliśmy czterech świadków, ale niestety nie udało nam się uprawdopodobnić kwestii sabotażu. Nie została wskazana konkretna osoba. Co prawda mniej więcej udało nam się nakreślić okoliczności, w których do sabotażu mogło dojść. No ale nie doszliśmy do tego prawdopodobieństwa powyżej 50 procent.  Zawodniczka jest już po wyroku pierwszej instancji, ale oczywiście będzie miała prawo do odwołania. Zakładam, że z niego skorzysta i zobaczymy, czy będzie w stanie przedstawić jakieś kolejne okoliczności, które by potwierdziły jej wersję wydarzeń.

Czyli w tym momencie wykluczyliście możliwość sabotażu?

Nie chcę wchodzić w buty Panelu Dyscyplinarnego, być może ich wyrok będzie inny, ale zdaniem Polskiej Agencji Antydopingowej, nie zostało to udowodnione. Prawda jest taka, że taką tezę może wysnuć właściwie każdy zawodnik. Dla nas istotne jest to, żeby wykazane zostało źródło pochodzenia substancji. Jeśli to zostanie uprawdopodobnione, wtedy otwiera się droga do tego, żeby uzyskać wyrok uniewinniający.

Podczas wyścigów kolarskich do badania zazwyczaj brany jest zwycięzca i trzech innych zawodników. Na jakiej podstawie wybieracie tych pozostałych kolarzy?

Tak naprawdę możemy badać kogo chcemy. Nie musimy brać do kontroli na przykład tylko kolarzy z pierwszej czwórki. Zazwyczaj kopiemy głębiej. Celujemy w konkretnych zawodników, zwłaszcza wtedy, gdy mamy przeświadczenie o tym, że może on stosować doping, choćby dlatego, że dopływają do nas jakieś głosy ze środowiska.

Podczas jednego z wyścigów, na którym byłem, miała miejsce taka sytuacja, że jeden z zawodników “poszedł w krzaczki” tuż po wjeździe na metę, jeszcze przed wezwaniem na kontrolę antydopingową. Czy to mogło mieć wpływ na późniejszy wynik badania?

Zawodnik miał do tego pełne prawo, ale oczywiście idealnie byłoby, gdyby tego nie zrobił. Żeby badanie było w pełni miarodajne, dobrze byłoby, gdyby mocz oddany do próbki był pierwszym od momentu przyjazdu na metę. Jeśli stosował przed startem jakieś substancje stymulujące, to być może w ten sposób zwiększył swoje szanse na uniknięcie wpadki.

Dałoby się tego jakoś uniknąć? Na przykład podając nazwiska wyznaczonych zawodników już przed startem?

W momencie gdy zawodnik zostaje wytypowany do kontroli, naszym obowiązkiem jest go obserwować. W trakcie wyścigu jest to praktycznie niemożliwe, musielibyśmy cały czas jechać tuż obok niego, co jak wiadomo jest nie do zrobienia. Na torze jest to wszystko dużo łatwiejsze, bo kolarze są tam właściwie pod permanentną kontrolą. Trudniej jest z pływakami, bo oni mogą na przykład oddać mocz do basenu. Nie pozwalamy im nawet na to, żeby po zawodach poszli pod prysznic, bo to też stwarza ryzyko przedwczesnego pozbycia się moczu.

Na koniec chciałbym jeszcze zapytać o jedno. Często mówi się o tym, że niektóre dyscypliny sportu, jak kolarstwo są szczególnie narażone na doping. Z czego może to wynikać? Z parametrów, które są potrzebne do tego, by osiągnąć sukces?

Wolałbym zwrócić uwagę nie na istotę poszczególnych dyscyplin, ale samo środowisko. W niektórych panuje nawet kultura dopingu. Chyba właśnie to ma największy wpływ na to, że w niektórych sportach mamy więcej przypadków stosowania dopingu niż w innych.

Przykładem może być tutaj rugby. W czasie pandemii mamy oczywiście mniej przypadków, ale przed nią rugbystom często zdarzały się wpadki. I to wynika prawdopodobnie z faktu, że to środowisko często przenika się ze środowiskiem siłowni, środowiskiem kulturystycznym, a jak wiadomo sportowcy amatorzy nie stronią od stosowania substancji zabronionych.

Jeśli w środowisku panuje przekonanie, że bez dopingu się nie da, to jego reprezentanci po prostu chętniej będą sięgali po zabronione środki, choćby dlatego, że nie będą widzieli innego wyjścia. Tak się dzieje najczęściej wtedy, gdy zawodnik dochodzi do ściany, wydaje mu się, że nie jest już w stanie robić progresu w sposób naturalny. Pojawia się wtedy frustracja i pytanie: “Co dalej”. I często odpowiedzią na to pytanie jest po prostu doping. A czasem wystarczy po prostu zmienić sposób trenowania czy odżywiania.

A czy można powiedzieć, że kibice, którzy pod artykułami o wielkich wyczynach kolarzy non stop posądzają ich o branie niedozwolonych substancji przyczyniają się do istnienia tej kultury dopingu? Przecież takie coś może wpływać na młodego sportowca. Gdy zewsząd słyszy, że wszyscy biorą, sam chętniej sięgnie po zakazany środek.

Niestety często zapominamy, że na wynik sportowy składa się cała masa czynników. A spłycanie tego wszystkiego do dopingu, może być krzywdzące dla sportowców. Jeśli mamy do czynienia z sytuacją pewną,  jeśli dysponujemy wynikiem kontroli dopingowej, wtedy można komentować – w przeciwnym wypadku, lepiej się powstrzymać.

Rozmawiał Bartek Kozyra

Poprzedni artykułZapowiedź mistrzostw świata w kolarstwie szosowym – Flandria 2021
Następny artykułGosia Jasińska pojedzie rowerem z Lukki do Barczewa!
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Kolarz
Kolarz

Wiedzieli i dalej wiedzą. Jak by wyczyścili doping to moce zawodników spadly by na połowę a wielkie Toury trwaly by max 7 dni.