fot. Doltcini - Van Eyck Sport

„Co to za dziewczyna?” „Skąd ona się wzięła?” – takie pytania zadawała sobie większość kibiców, gdy na liście startowej wyścigu Amstel Gold Race pojawiło się nazwisko Barbary Śnieżyńskiej. Postanowiliśmy sprawdzić, kim jest polska zawodniczka belgijskiej drużyny Doltcini – Van Eyck Sport oraz jaka była jej droga do kolarstwa. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z 26-latką z Lublina, która obecnie mieszka w Belgii. 

Nie da się ukryć, że wiele osób zdziwiło się, gdy zobaczyło twoje nazwisko na liście startowej wyścigu Amstel Gold Race. Opowiedz, jak doszło do tego, że stanęłaś na starcie jednego z najbardziej prestiżowych wyścigów kolarskich dla kobiet, a później kolejnych ardeńskich klasyków, czyli Walońskiej Strzały i Liège-Bastogne-Liège. 

Mówiąc szczerze, to sama byłam zaskoczona (śmiech). Dziesięć dni przed rozpoczęciem ardeńskich klasyków otrzymałam informację od menadżera mojej drużyny, że chciałby mnie przenieść do drużyny kontynentalnej, ponieważ nasza drużyna Doltcini – Van Eyck Sport składa się z drużyny amatorskiej oraz zawodowej. Wcześniej ścigałam się w amatorskim składzie, który ma innego sponsora. O ile z uwagi na to, że byłam zabierana na treningi z zawodowymi kolarkami mogłam się tego spodziewać, to sama informacja o starcie w ardeńskich klasykach zszokowała mnie. Zostałam rzucona na głęboką wodę, tak głęboką, że już chyba głębiej się nie da (śmiech). Były to w ogóle moje pierwsze wyścigi rangi UCI i to od razu tak prestiżowe. 

Wiem, że masz bardzo solidne wykształcenie i wykonujesz inną pracę poza kolarstwem. Opowiedz trochę o sobie. 

Zacznę zatem od początku. Skończyłam architekturę na Politechnice Warszawskiej, a następnie aplikowałam na Akademię Sztuk Pięknych w Kopenhadze. Już podczas studiów w Warszawie jeździłam swoją starą szosą na wydział i po mieście, a gdy przeniosłam się do Kopenhagi, która zdecydowanie jest miastem rowerowym, to także poruszałam się po mieście rowerem, chociaż nie robiłam jakichś dużych dystansów. Później miałam w swoim życiu trudniejszy moment i pomyślałam, że dobrze zrobi mi kilka dłuższych przejażdżek, ale mój stary rower się popsuł. Wówczas rodzice sprezentowali mi nową, bardzo ładną szosę „Speca” [marki Specialized]. Następnie trochę przez przypadek dołączyłam do klubu kolarskiego marki odzieżowej Rapha w Kopenhadze, gdzie chłopaki przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Na pierwszy trening pojechałam w spodniach do jogi, więc na początku mieli ze mnie dużo śmiechu, jednak później dostrzegli chyba jakiś potencjał i w 2019 roku namówili mnie, abym wzięła udział w lokalnych wyścigach. Poszło mi na tyle dobrze, że zaczęłam je wygrywać, mimo że nie miałam żadnego doświadczenia. Bardzo mi się to spodobało, lubię trenować i zdecydowałam się postawić wszystko na jedną kartę. 

Masz dobre wykształcenie, z którym z pewnością znalazłabyś pewną i dobrze płatną pracę. Nie bałaś się, że coś pójdzie nie tak i zostaniesz na lodzie pod względem finansowym?  

Pracowałam w studiu designerskim i ta praca po prostu mi się nie podobała. Jak wyobraziłam sobie, że będę robiła to do końca życia, to powiedziałam nie. Studia były bardzo rozwijające i otwierające głowę, natomiast życie jest inne niż studia i bardzo mi to nie pasowało. Postanowiłam więc spróbować robić w życiu to, co kocham, a tym zajęciem jest rower. W związku z tym przeprowadziłam się do Belgii. W 2020 roku dołączyłam do belgijskiego klubu, ale nie ścigałam się zbyt wiele z powodu pandemii. W tym samym czasie podjęłam zdalną pracę w firmie mojego taty, dzięki czemu mogę łączyć kolarstwo z pracą i treningami. Kosztowało mnie to jednak wszystko dużo pracy. Najtrudniejszym był dla mnie okres, w którym kończyłam magisterkę w Kopenhadze, gdyż wówczas trenowałam od 15 do 20 godzin tygodniowo, kończyłam studia i jeszcze pracowałam. Jak teraz sobie o tym pomyślę, to mam ciarki na skórze.

Nie ma wątpliwości, że Belgia jest mekką kolarstwa, jednak Włochy czy Hiszpania to również kraje sprzyjające podjęciu przygody z dwoma kółkami. Dlaczego wybrałaś właśnie Belgię? 

To był pomysł mojego poprzedniego trenera Daniela Holma, Duńczyka, który pracował także w męskiej drużynie NTT Pro Cycling. Widział, że kocham kolarstwo i powiedział mi, że jeśli chcę nauczyć się ścigania, to muszę wyjechać do Belgii. Tutaj odbywa się masa wyścigów, sezon jest o dwa miesiące dłuższy niż w Polsce, więc gdybym się uparła, to zaliczyłabym około siedemdziesięciu wyścigów w roku. Posłuchałam go i w 2020 roku przyjechałam do Belgii, udało mi się znaleźć miejsce w drużynie i jeszcze w dodatku poznałam tutaj swojego obecnego chłopaka. Zrobiła się więc z tego kolarska historia miłosna (śmiech). U nas w kuchni stoją dwa trenażery i dwa rowery (śmiech). 

Twój chłopak również trenuje kolarstwo? 

Tak, mój chłopak należy do klubu kolarskiego i ściga się w lokalnych wyścigach, a w dodatku trenuje hokej, w który gra od urodzenia. Mam w nim bardzo dużo wsparcie, jeśli chodzi o sprawy sportowe, ponieważ sport uprawia od wielu lat, a ja dopiero zaczynam. Jest takim moim coachem mentalnym, bo wiadomo, że sport nie zawsze jest łatwy. Chociażby ten start w ardeńskich klaskach był wymagający nie tylko pod względem fizycznym. Bardzo się z niego cieszyłam, ale z drugiej strony było to dla mnie dużym stresem. 

Opowiedz trochę o drużynie Doltcini – Van Eyck Sport. Jesteś zadowolona z pobytu w niej? Czujesz, że w tym momencie jest to dla ciebie odpowiednie miejsce? 

Osobiście jestem bardzo zadowolona. Początkowo były takie plany, abym przeszła do teamu UCI już w poprzednim sezonie, ale było to niemożliwe z powodu tego, że jestem Polką, a drużyna kontynentalna musi mieć w składzie odpowiednią liczbę zawodniczek z kraju, w którym jest zarejestrowana – w tym przypadku oczywiście jest to Belgia. Jednak szefostwo obiecało mi, że zrobi wszystko, abym mogła się kolarsko rozwijać. I dotrzymali słowa, bo gdy tylko zwolniło się miejsce w drużynie kontynentalnej, to od razu zostałam przeniesiona. Podczas ardeńskich klasyków doświadczyłam tego, czym jest kolarska drużyna. Bardzo o nas dbano, panuje w niej pełen profesjonalizm. To były moje pierwsze tak poważne wyścigi, zatem nie nakładano na mnie absolutnie żadnej presji. Na Walońskiej Strzale udało mi się nawet wyprowadzić atak, który ostatecznie nie przyniósł rezultatu, ale mogłam przekonać się, jak to jest atakować na takim wyścigu. Było to możliwe dzięki naszemu menadżerowi Marcowi [Marc Bracke – dyrektor sportowy i menadżer drużyny Doltcini – Van Eyck Sport], który obiecał mi, że powie, kiedy mam być z przodu i w jakim momencie spróbować zaatakować. Świetnie to wszystko zaplanował. 

Będziesz kontynuowała ściganie w barwach tej drużyny w przyszłym sezonie? 

Tak, będę, i zrobię to z wielką chęcią, ponieważ obsługa ekipy jest bardzo zaangażowana, wszyscy są bardzo przyjacielscy i pomocni. Zawodniczki również są super. Czuję się tutaj bardzo dobrze. 

Wasz skład tworzy osiemnaście kolarek, a wśród nich oczywiście Belgijki, ale także Holenderki, Austriaczki, Australijka, Ukrainka, no i jedna Polka  – bez wątpienia międzynarodowe towarzystwo. 

Tak, towarzystwo jest bardzo międzynarodowe. Jeśli tylko zachodzi taka potrzeba, to dziewczyny zza granicy otrzymują tutaj, w Belgii pełną pomoc, ponieważ większość wyścigów, w których startujemy odbywa się tutaj. Mamy swój domek teamowy, gdzie można zamieszkać w okresie startów. Myślę, że pod żadnym względem nie odstajemy od innych drużyn, jest tutaj bardzo profesjonalnie. 

Pewnie w związku z tym jest ci łatwiej skrzyknąć się z kimś na trening, by nie jeździć samemu. 

To zależy. Czasami trenuję sama, ale często trenuję także z moim chłopakiem. Na przykład w ten poniedziałek pojechaliśmy trochę dalej i spotkaliśmy się z Mieke Docx, koleżanką z mojej drużyny, która mieszka w bardziej górzystej części Belgii. W sumie spędziliśmy na rowerze cztery i pół godziny. Generalnie utrzymujemy ze sobą kontakt, a ponadto przed większymi wyścigami drużyna organizuje nam wspólne rekonesanse, przeprowadzane z naszym sztabem, który jedzie za nami w samochodzie.

Belgijska szkoła treningu znana jest z tego, że jest ciężka. Mam na myśli nie tylko obciążenia treningowe, ale także chociażby treningi w złych warunkach atmosferycznych. Powiedz, jak trenujesz. 

Jeśli chodzi o przygotowania do sezonu, to mam plan treningowy podzielony na cztery tygodnie, i tak przez pierwsze trzy tygodnie wzrasta intensywność oraz długość treningów, a w czwartym tygodniu mogę więcej odpoczywać. W tym tygodniu gdyby nie to, że mam wyścig w sobotę, to był plan, abym trenowała 21 godzin, więc niemało. Byłby to jeden dzień odpoczynku, dwa treningi na siłowni, a reszta to rower. Miałam zaplanowanych kilka dłuższych przejażdżek i jakieś interwały. Średnio to jest 16-17 godzin w tygodniu plus trening core, na który mój trener mocno zwraca uwagę. Natomiast wtedy, kiedy są wyścigi, treningu jest trochę mniej, by być świeższym podczas ścigania. 

Jakie są twoje następne starty? 

Mój kolejny start jest już w najbliższą sobotę 8 maja – będzie to wyścig Grote Prijs Euromat tutaj, w Belgii. Co będzie dalej, to nie wiem, ponieważ dopiero rozpoczynam tę swoją przygodę z kolarstwem na poważnie i chcemy powoli obserwować, w czym w przyszłości będę mogła się specjalizować, w jakich wyścigach będę się dobrze czuła. Można powiedzieć, że przechodzę teraz taki okres próbny. A w dodatku po tym sobotnim wyścigu będę musiała wrócić do Polski, żeby przyjąć drugą dawkę szczepionki na koronawirusa.

Rozmawiała Marta Wiśniewska 

Poprzedni artykułVolta ao Algarve 2021: Sam Bennett najszybszy z peletonu, Stanisław Aniołkowski wysoko
Następny artykułSam Bennett: „Nie wszystko poszło dziś zgodnie z planem”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments