Gdy Elia Viviani przekraczał linię mety w Cholet, wielu włoskim kibicom spadł z serca bardzo ciężki kamień. Włoch długo musiał czekać na swoje pierwsze zwycięstwo w barwach Cofidisu, ale w końcu się doczekał. Po wszystkim podzielił się z naszą redakcją wrażeniami z finiszu francuskiego wyścigu i całego początku sezonu.

Przechodząc do francuskiego zespołu, 32-latek liczył, że spełni w nim swoje wielkie marzenia, że wygra Gent-Wevelgem, Milano-Sanremo i kolejne etapy Tour de France. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna. Od jego ostatniego triumfu, na etapie Okolo Slovenska 2019 minęło 545 dni, od pierwszego występu w barwach Cofidisu – 432, a on nie zaliczył w tym czasie ani jednego zwycięstwa. To zdecydowanie zbyt długa posucha, jak na sprintera, który jako kolarz Deceunincku zaliczał się do najlepszych na świecie. Nic więc dziwnego, że jej przerwanie sprawiło mu dużą radość.

To była bardzo duża ulga. Czekałem na tę chwilę ponad 500 dni. To bardzo dużo czasu, dlatego teraz tym bardziej cieszę się, że w końcu udało mi się wygrać w barwach Cofidisu

– mówił nam Włoch po wyczekiwanym triumfie.

fot. Cofidis, Solutions Credits

Dużą rolę w jego sukcesie odgrywali rozprowadzający – na ostatnich metrach to właśnie pociąg Cofidisu wyglądał najlepiej. Sprinter do końca mógł liczyć na Emmanuele Morina i Fabio Sabatiniego. To było dla niego bardzo ważne, biorąc pod uwagę fakt, że w poprzednim sezonie współpraca między nim, a wspierającymi go zawodnikami nie zawsze wyglądała najlepiej.

Zwycięstwo to zawsze tylko wisienka na torcie. To czy wygram zależy od wielu czynników, także od jakości pociągu. W zeszłym roku pandemia pokrzyżowała nam szyki. Gdy przechodzisz do nowego zespołu, potrzebujesz czasu, by zgrać się z rozprowadzającymi – długa przerwa nam to uniemożliwiła. Na szczęście teraz wszystko idzie coraz lepiej i wierzę, że dzięki temu niebawem doczekamy się kolejnych zwycięstw

– zapowiedział Włoch.

Dla niego był to bardzo udany wyścig. Mniej szczęścia miał za to inny sprinter – Jake Stewart. Jadący pierwszy pełny sezon w World Tourze 21-latek jest jedną z rewelacji ostatnich tygodni. Niestety podczas Cholet-Pays de la Loire niewiele brakowało, by Nacer Bouhanni przerwał na jakiś czas jego świetnie zapowiadającą się karierę.

Widziałem tę sytuację i przyznaję, że trochę martwiłem się o kolarza FDJ, bo to co się stało, wyglądało naprawdę źle. To był bardzo niebezpieczny ruch ze strony Nacera Bouhanniego i wszystko mogło skończyć się tragicznie. Dlatego bardzo się cieszę, że organizator postarał się o naprawdę dobre barierki. Były bardzo wytrzymałe, a to jest najważniejsze. Gdyby się zawaliły pod ciężarem zawodnika, mówilibyśmy o bardzo poważnej kraksie, a tak, skończyło się na strachu. Generalnie bardzo podoba mi się ten trend, który ostatnio zauważam. Niedawno ścigałem się w Belgii [w Brugge-De Panne – przyp.red] i zauważyłem, że organizatorzy tamtych wyścigów również stosują podobne, panelowe bariery. To dobra droga

– zapewniał zadowolony kolarz.

Trudna droga do odzyskania dawnej dyspozycji

Jeszcze nie tak dawno zmartwienia włoskiego sprintera nie kończyły się na długiej serii wyścigów bez zwycięstwa. W styczniu pojawiły się u niego problemy z sercem. Jak później przyznawał w rozmowie z La Gazzetta dello Sport, podczas jednego z treningów najważniejszy organ w jego ciele bił z prędkością 220 uderzeń na sekundę. Niedługo później poddał się badaniom, które wykazały arytmię. Musiał się więc poddać operacji, która na szczęście zakończyła się powodzeniem. Wszystko potoczyło się zgodnie z planem, jednak Włoch wciąż odczuwa konsekwencje tamtych kłopotów zdrowotnych.

Oczywiście dalej jestem monitorowany przez lekarza naszego zespołu, ale wygląda na to, że problem został całkowicie zażegnany. Niestety cała ta sytuacja zaburzyła nieco moje przygotowania, ponieważ zmusiła mnie do tego, by na dwa tygodnie całkowicie odstawić rower. To musiało odbić się na mojej formie na początku sezonu, więc moje występy na Milano-Sanremo i w Tirreno-Adriatico nie były zbyt udane. Teraz też nie jestem jeszcze w stu procentach przygotowany, wciąż muszę walczyć o powrót do optymalnej formy

– mówi.

Co ciekawe, mimo tej całej sytuacji, jego powrót do ścigania przebiegł bardzo płynnie. Już po dwóch tygodniach od powrotu na rower wziął udział w UAE Tour. Wbrew oczekiwaniom tamten wyścig okazał się dla niego bardzo udany. Na pierwszym etapie najpierw świetnie poradził sobie na wiatrach, a potem zajął 5. miejsce na finiszu. W kolejnych dniach wyścigu zajmował jeszcze czwarte i drugie miejsce (na 6. etapie przegrał tylko z Samem Bennettem).

To bardzo zaskoczyło mnie i cały zespół – nie spodziewaliśmy się, że pójdzie mi tak dobrze, ale myślę, że to była kwestia świeżości, tego że zdążyłem dobrze wypocząć. Poza tym UAE Tour to stosunkowo łatwy wyścig. Nie chodzi mi tutaj o poziom rywali, bo ci byli świetni [m.in. Sam Bennett, Caleb Ewan, Pascal Ackermann i Fernando Gaviria – przyp.red], ale o to, że sprinterskie etapy były całkowicie płaskie, więc łatwiej było mi ukryć pewne braki. Myślę, że bardziej wymierne były moje występy w Tirreno-Adriatico i Milano-Sanremo. 

– przyznaje.

Jego występ we włoskich wyścigach rzeczywiście był zdecydowanie mniej udany. W Tirreno-Adriatico tylko raz, na ostatnim etapie zajął miejsce w czołowej “10”, a warto pamiętać, że wtedy walka na finiszu i tak nie toczyła się o zwycięstwo, bo to zgarnęli uciekinierzy. Natomiast podczas Milano-Sanremo przegrał z Poggio i gdy na słynnym podjeździe główna grupa zaczęła przyspieszać, on został z tyłu, wypisując się z walki o zwycięstwo.

Jak widać, gwiazda Cofidisu wciąż musi pracować nad dojściem do optymalnej formy i właśnie to jest główna przyczyna, dla której wystąpił w Cholet-Pays de la Loire, a nie w Gent-Wevelgem – wyścigu, który zwykle jest bardzo ważnym punktem w jego kalendarzu.

Na Gent-Wevelgem pojechał Laporte, który jest obecnie w bardzo dobrej dyspozycji. Nie chcieliśmy wysyłać dwóch liderów na jeden wyścig, zwłaszcza że Cholet również było dla naszego zespołu bardzo ważne, z racji tego, że odbywało się we Francji. To było dobre rozwiązanie także z tego powodu, że naprawdę irytowało mnie to ciągłe czekanie na pierwszy od dawna triumf, a wiedziałem, że choć nigdy nie jest łatwo o zwycięstwo, to łatwiej będzie wygrać tutaj, niż w Wevelgem

– mówił.

Ku przyszłości

Co prawda Viviani nie startował w słynnym flandryjskim klasyku, jednak widział to, co wydarzyło się tam w czasie, gdy on odnosił swoje długo wyczekiwane zwycięstwo. Kończący się w Wevelgem wyścig mógł przypomnieć Włochowi jego triumf w Mistrzostwach Europy 2019. Wtedy w niewielkiej, zaledwie trzyosobowej czołówce znaleźli się dwaj sprinterzy – Pascal Ackermann i Elia Viviani.

W niedzielę sytuacja była bardzo podobna. W siedmioosobowej grupce znalazło się aż pięciu kolarzy regularnie walczących na finiszach, a przecież dopiero na kilkanaście kilometrów przed metą odpadli z niej Sam Bennett i Danny Van Poppel. Zdaniem doświadczonego kolarza jest to doskonały znak zmieniających się czasów.

Prawda jest taka, że dziś nie ma już prawdziwych, “czystych”, sprinterów. Gdy zaczynałem 10 lat temu, było inaczej – można było myśleć tylko o płaskich etapach wyścigów. Dziś sprinterzy muszą umieć jeździć po górach, radzić sobie w klasykach. Oczywiście wciąż najlepiej czujemy się w płaskim terenie, ale musimy być zdecydowanie bardziej uniwersalni, niż kiedyś. Trasy etapów, nawet tych sprinterskich, stają się coraz trudniejsze, więc jeśli chcemy cokolwiek wygrać, musimy mieć w sobie coś z klasykowców

– twierdzi.

Świetna dyspozycja kolegów Vivianiego po fachu nie jest dla niego zbyt dobrą wiadomością, przed zbliżającym się Giro d’Italia, w którym wystąpi m.in. jeden z niedzielnych bohaterów – Giacomo Nizzolo. Jednak sam sprinter tym momencie nie patrzy na innych, a na siebie. Wie, że musi zrobić wszystko, by do majowego wyścigu przystąpić u szczytu formy, najlepiej mając na swoim koncie kilka zwycięstw.

Taki występ jak ten nie może być dla mnie wielkim wydarzeniem, tylko zwykłym dniem w biurze. Jeśli chcę wrócić na poziom prezentowany w latach 2018-19, w kolejnych wyścigach muszę prezentować się równie dobrze, jeśli nie jeszcze lepiej. Chcę, żeby to było nowe otwarcie. Najbliższe dni będą dla mnie bardzo intensywne, wystąpię w Dwars door Vlaanderen oraz w Scheldeprijs. Tam również chcę prezentować się z dobrej strony, a najlepiej wygrywać, ale jednocześnie mam z tyłu głowy to, że moim kolejnym wielkim celem na ten sezon jest Giro d’Italia. Liczę na to, że do tamtego wyścigu uda mi się odzyskać formę

– zakończył.

Poprzedni artykułPlan kolarskich transmisji w Eurosporcie – kwiecień 2021
Następny artykułMichał Gołaś w składzie zespołu INEOS Grenadiers w Dwars door Vlaanderen 2021
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments