fot. ASO / Alex Broadway

Pierwszy górski etap Tour de France za nami. Choć faworyci nie ścigali się może na pełnych obrotach, w końcówce zrobiło się naprawdę emocjonująco. Czas na oceny.

Plusy:
Alpejskie barbecue
Na całym podjeździe pod Orcieres-Merlette mieliśmy tylko jedną próbę ataku. Jedną. Mimo to ostatnie kilometry oglądaliśmy jak na szpilkach, wyczekując kolejnych ruchów faworytów do wygrania całego wyścigu. Zważając na brak emocji związanych z najważniejszymi wyścigami w kalendarzu, nawet proste grillowanie oglądało się dziś wyśmienicie. Warto także nadmienić, że już wcześniej ekipa Deceuninck – Quick Step nieco podgrzała atmosferę, co zapowiadało pierwsze pożary.

Zgodnie z planem
Kiedy od początku wyścigu patrzyliśmy na to, jak rozgrywa go ekipa Jumbo – Visma, wydawało się, że nie będzie ona aż tak potężna jak Sky/Ineos w poprzednich latach. Nie mogliśmy się bardziej mylić. To, z jaką łatwością rywali gubili Wout van Aert i Sepp Kuss zrobiło na nas ogromne wrażenie. Dodając do tego, że Tom Dumoulin dojechał w pierwszej grupie (oprócz Primoza Roglica) wiemy, że w górach może nie być na nich mocnych.

Życiowa szansa
Dzisiejszy finisz pokazał już, którzy z zawodników stają przed życiową szansą wygrania/zanotowania świetnego wyniku podczas tegorocznego Tour de France. Obok Roglica warto tu postawić Nairo Quintanę, który wygląda znacznie lepiej niż w poprzednich latach, oraz Guillaume Martina, który z kolei w takiej dyspozycji być może powalczy nawet o czołową piątkę. Kolejny test dla całej trójki już pojutrze.

Minusy:
Nitka do liftingu
Choć nie jesteśmy fanami wkładania bardzo trudnych gór w sam środek pierwszego tygodnia Wielkiego Touru, dzisiejszy etap mógł być nieco trudniejszy. Metę z powodzeniem można było usytuować przy sanktuarium w La Salette (logistycznie jest to do zrobienia + nie jest to wybitnie trudny podjazd), a finałową wspinaczkę poprzedzić podjazdami pod Col du Festre oraz Col de Parquetout. Byłoby trudniej, przez co też różnice w generalce zrobiłyby się nieco większe. Jednocześnie można byłoby się spodziewać co najmniej 10 zawodników na mecie z tym samym czasem.

Tradycyjna klapa
Wiecie Państwo, że w tegorocznym Tour de France jedzie ekipa Movistar? Jeśli nie, to przypominamy, że ma nawet dwóch liderów – Alejandro Valverde i Enrica Masa. Obaj dziś ponieśli niewielkie, ale jednak straty, pokazując, że raczej nie będą w stanie nawiązać walki z najlepszymi. Nie mogliśmy oczekiwać lepszego podsumowania „złotej ery” ekipy Eusebio Unzue.

Koniec zmian
Jeszcze przed etapem zawodnicy ekipy Ineos Grenadiers z Michałem Kwiatkowskim na czele powtarzali, że wciąż mogą jechać na dwóch liderów. Obok Egana Bernala w walce o zwycięstwo miał liczyć się Richard Carapaz. Niestety triumfator zeszłorocznego Giro d’Italia już dziś stracił do zwycięzcy pół minuty, co pokazuje, że do optymalnej formy mu daleko.

Poprzedni artykułBaby Giro 2020: Pidcock z pierwszym zwycięstwem od roku
Następny artykułJordan Habets: „Podczas wyścigu miałem duży kryzys, ale wyszedłem z niego mocniejszy”
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments