Wczoraj Chris Froome przejechał swój pierwszy poważny podjazd od czasu swojego groźnego upadku podczas Criterium Dauphine. Zgodnie z oczekiwaniami nie przypominał on na nim samego siebie ze swoich najlepszych górskich wspinaczek.
Choć jeszcze niedawno Brytyjczyk kenijskiego pochodzenia regularnie błyszczał na podjazdach, to wczoraj, zresztą podobnie jak w poniedziałek „strzelił” jeszcze przed rozpoczęciem decydującej rozgrywki. Ostatecznie zakończył etap na 67. pozycji. Jednak można było się tego spodziewać. W końcu jeszcze przed startem wyścigu zapowiadał, że start w UAE traktuje tylko w formie treningu. Dlatego teraz nie jest rozczarowany:
Moje zadania zostały wykonane jeszcze zanim dotarliśmy do podnóża góry. Przyjechałem tu bez konkretnych celów. Jestem tu by po prostu rozpocząć sezon i powoli wchodzić w rytm startowy. Po zakończeniu wyścigu pojadę na obóz treningowy w RPA, a do ścigania wrócę na Volta a Catalunya
– mówił Cyclingnews.
W zeszłym sezonie Brytyjczyk ukończył Wyścig Dookoła Katalonii dopiero na 94. pozycji. Teraz zapewne nie będzie dużo lepiej. Ma sporo zaległości, których nadrobienie zajmie mu mnóstwo czasu.
Ciężko się spodziewać, że z dnia na dzień stanę się kolarzem sprzed wypadku. Myślę, że dojście do siebie zajmie mi miesiące. Ale biorąc pod uwagę to, z jakiego punktu wychodziłem, jestem zadowolony z tego, gdzie teraz jestem
– przyznał.
Nie wiadomo jeszcze kiedy 34-latek dojdzie do optymalnej formy, czy uda mu się zdążyć przed Wielką Pętlą, w której, jak zapowiadał, chciałby powalczyć o piątą wiktorię. A to może rodzić wątpliwości co do jego pozostania w Team INEOS, z którym kontrakt wygasa mu po sezonie. Pewności co do swojej przyszłości nie ma również sam zawodnik.
Oczywiście jestem bardzo mocno przywiązany do zespołu. W końcu spędziłem w nim dziesięć ostatnich lat. Mimo to nie wiem, czy tu zostanę. Najpierw muszę dostać ofertę kontraktu od ekipy
– zakończył.