Michał Kapusta / naszosie.pl

Początek roku to dobry moment na najrozmaitsze podsumowania. I tak MPCC, czyli Ruch na Rzecz Wiarygodnego Kolarstwa opublikował dane dotyczące przypadków dopingu w różnych dyscyplinach sportu na całym świecie. Kolarstwo uplasowało się na piątym miejscu (awans z 13 w 2018) z 32 przypadkami udowodnionego stosowania niedozwolonych substancji przez kolarki i kolarzy. MPCC jest tym faktem zaniepokojony – i słusznie.

Niepokoją się też kibice, sponsorzy, dziennikarze, więc i ja się niepokoję.

Mam jednak wrażenie, że poza światkiem kolarskim dopingiem w sporcie niepokoi się bardzo niewiele osób. A zwłaszcza tych, związanych z innymi dyscyplinami. Bo fakty są takie: zawodowo kolarstwo uprawia na całym świecie najwyżej kilka tysięcy osób, z czego niecały tysiąc osób uprawia tę dyscyplinę na najwyższym poziomie i uczestniczy w wyścigach World Tour lub Women’s World Tour. Z danych WADA wynika, że każdego roku badanych jest ok. 23 tys. próbek pobranych od kolarek i kolarzy. Nietrudno zgadnąć, że większość z nich pochodzi od zawodników startujących w wyścigach WT i WWT.

Prosta kalkulacja pokazuje, że wielu zawodników jest badanych nie kilka razy, ale wręcz kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy w sezonie – nie tylko podczas zawodów, ale i poza nimi. Zapewne smutni panowie (to tylko taki żart, pewnie są całkiem sympatyczni) już w tym roku zapukali o 6 rano do kilkudziesięciu z nich. Dodajmy, że trzykrotne ukrywanie się przed kontrolą antydopingową oznacza automatyczny ban – na rok lub dwa, więc wszyscy muszą skrupulatnie pilnować ADAMS-a (Anti-Doping Administration & Management System), czyli meldować, gdzie się aktualnie znajdują. Jeśli ktoś ma wątpliwości – tak, wyjście na zakupy i pobyt w kinie też trzeba wpisać – bo przecież lepiej nie unikać kontrolerów, którzy mogą wpaść w każdej chwili (poza godzinami od 23 do 6 rano). Do tego w kolarstwie mamy jeszcze paszporty biologiczne, które też mogą być – w przypadku nieprawidłowości – podstawą do zawieszenia lub odsunięcia od startów nawet przez samą drużynę sportowca. Każdy zawodowy kolarz jest więc prześwietlony na wszystkie możliwe strony. Na dodatek ekipy kolarskie oraz organizatorzy wyścigów dorzucają swoją część kasy na badania antydopingowe.

Niemal anegdotyczne jest też to, że podstępni kontrolerzy potrafią do zawodnika lub zawodniczki zapukać dwa razy jednego dnia lub kilka dni z rzędu – poza zawodami. Bywa, że lider Tour de France jest badany trzykrotnie w tzw. dniu wolnym dniu, bo przecież z licznych szczerych (piszę to z przekąsem) wyznań byłych słynnych dopingowiczów wynika, że to najlepszy moment na nielegalne poprawienie swoich parametrów fizycznych.

A teraz spójrzmy, jak się rzecz ma choćby w piłce nożnej, najpopularniejszej dyscyplinie świata. Otóż od piłkarzy WADA pobiera rocznie około 35 tys. próbek. W dyscyplinie, którą zawodowo uprawia kilkaset tysięcy ludzi na całym świecie! Po cóż doping w piłce nożnej – natychmiast oburzają się kibice piłkarscy, gdy mówię, że ta dyscyplina jest nim zagrożona dużo bardziej niż współczesne kolarstwo – przecież tu chodzi o technikę i taktykę – dodają. Nie w dzisiejszym futbolu, gdzie mecze gra się co trzy dni i to na wysokiej intensywności – zawsze wtedy odpowiadam. W dzisiejszej piłce nie ma to jak zabiegać rywala, a jeśli przeciwnik „oddycha rękawami”, jak reprezentacja Polski na mundialu w Rosji, to może się od razu pakować.

Dlaczego piszę akurat o piłce nożnej, a nie lekkoatletyce czy tenisie? Bo ja też jestem kibicem piłkarskim i to dopingiem w piłce martwię się bardziej niż dopingiem w kolarstwie. Jak to mówił Arsen Wenger, przestrzegając przed dopingiem? „Piłka nożna pełna jest legend, które tak naprawdę są oszustami”. Niczym w kolarstwie, prawda? Tyle, że kolarstwo już się z większością tych legend rozprawiło. A w każdym razie ich oszustwa zostały obnażone. A w piłce nożnej? Trzy lata temu „The Times” pisał, że jedna trzecia piłkarzy Premier League w ogóle nie miała kontroli antydopingowej. Słysząc takie coś, wielu zawodowych kolarzy musi parskać ze śmiechu.

Bo jestem głęboko przekonana, że kolarstwo ma już przepis na walkę z dopingiem. I bardzo dobrze, że tych przypadków jest nawet więcej niż przed rokiem. Zgadzam się z tezą MPCC, że to może oznaczać, iż testy są coraz lepsze. I trzeba być chyba jakimś szalonym Włochem (najwięcej wpadek dopingowych w Europie, licząc wszystkie dyscypliny razem) lub dążącym do celu po trupach Amerykaninem (USA ma najwięcej wpadek w skali całego globu) albo nie znającym świata Rosjaninem z dalekich rubieży, by dziś, będąc kolarzem, coś brać. Wpadka dopingowicza jest w kolarstwie prawie tak pewna jak śmierć i podatki. Jeśli nie dziś, to kiedyś w przyszłości.

Oczywiście wiem, że są substancje, których na razie nie wykryć się nie da. Jeśli jest jakaś tarcza, natychmiast jacyś ludzie próbują zbudować miecz, który ją rozbije. Mam absolutną pewność, że próby oszukiwania były, są i będą. Ale jestem absolutnie przekonana, że w kolarstwie – jak w żadnej innej dyscyplinie – walka z dopingiem stoi na najwyższym poziomie.

Dlatego mnie boli, że wciąż wiele osób macha pogardliwie ręką, gdy mówię, że kolarstwo dziś próbuje walczyć z dopingiem jak nigdy dotąd i jak żadna inna dyscyplina.

No ale to przecież w kolarstwie, a nie w innej dyscyplinie był Człowiek, Którego Nazwiska Wypowiadać Nie Można. Przez swoją walkę z rakiem porwał ludzi na całym świecie, pewnie wielu chorym bardzo pomógł. I zapewne gdyby nie tamta historia, jego oszukane zwycięstwa nie budziłyby tak wielu emocji i nie z tak wielkim hukiem spadłby z piedestału, gdy legenda zaczęła się sypać (choć właściwie to „sypali” go inni).

A co z legendami w piłce nożnej? Sergio Ramos, niewątpliwie legenda Realu Madryt, którego kibicem jestem od dziecka, po zwycięskim finale Ligi Mistrzów w Cardiff (zwycięstwo 4:1 z Juventusem) został złapany na dopingu – w jego organizmie wykryto dekstametazon. W kolarstwie to przynajmniej 8-12 miesięcy zawieszenia. A w piłce nożnej? Ramos został przez UEFA… uniewinniony. Bo to był „błąd ludzki”. I tym się też różni podejście do walki z dopingiem. Wpadł, to wpadł, po co roztrząsać?

Jestem za surowymi karami dla dopingowiczów (nie podoba mi się decyzja w sprawie Chrisa Froome’a, to było właśnie odwracanie kota ogonem za wielkie pieniądze), ale też nie zamierzam się umartwiać tym, że w kolarstwie wciąż zdarzają się przypadki dopingu. Niech tych wykrytych będzie jeszcze więcej. Niech nikt nie będzie pewny dnia ani godziny. Ale skończmy z mówieniem, że to najbardziej „dopingowa” dyscyplina sportu, bo to po prostu nieprawda.

Poprzedni artykułDaryl Impey: „To będzie prawdziwa wojna”
Następny artykułSantos Tour Down Under 2020: zwycięski Giacomo Nizzolo. Impey przejmuje prowadzenie w generalce
Od ponad dekady związana z gazetą „Polska Times”, choć w duszy wciąż jest radiowcem. Kolarstwem interesuje się od dziecka, a od kilku lat o nim pisze. Psychofanka Alberto Contadora, bo to on pozwolił jej znów czerpać radość z oglądania wyścigów po czasach dominacji pewnego Amerykanina, którego nie cierpi od zawsze. Ulubione wyścigi: Ronde Van Vlaanderen, Itzulia Basque Country i Vuelta Espana.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments