O tym, że Philippe Gilbert może sięgnąć po zwycięstwo w czasie trwającej Vuelty, mówiło się dość głośno. Tyle że wydawało się, że znacznie większe szanse będzie miał za równy tydzień, na 18. etapie. Jednak on nie miał zamiaru czekać i triumfował właśnie dziś.
Droga do zwycięstwa nie była łatwa. Przez pierwsze sto kilometrów peleton jechał ze średnią prędkością przekraczającą 46 km/h, przez co każda akcja była szybko kasowana. Uciec udało się dopiero jego grupce, składającej się z 19 kolarzy, z czego kilku było naprawdę mocnych. A jednak doświadczonemu Belgowi znów udało się wszystkich przechytrzyć.
„Dziś zabranie się w ucieczkę było bardzo trudne. Kiedy uciekliśmy, zobaczyłem obok siebie świetnych wspinaczy, więc nie wyceniałem swoich szans zbyt wysoko. Starałem się jechać mądrze, co oczywiście było łatwiejsze, dzięki wspaniałej pomocy Tima Declerqa z mojego zespołu. Ma olbrzymi udział w moim osiągnięciu. Zasłużył na nie tak samo jak ja.”
– opowiadał na mecie Belg, który wczoraj sięgnął po swoje dziesiąte wielkotourowe zwycięstwo, smakujące wyjątkowo także dlatego, że odniesione zostało w atmosferze doskonale znanej mu z belgijskich klasyków.
„10 to fajna liczba, zresztą fajnie, że dobiłem do niej właśnie tutaj. To było szalone, ta atmosfera na ostatnim podjeździe… coś niesamowitego. Czułem się jak w czasie monumentów. Były flagi, transparenty, krzyczący kibice – wszystko, co tylko może sobie wymarzyć kolarz. To było bardzo motywujące. Choć już wielokrotnie ścigałem się w Kraju Basków, to nigdy nie osiągnąłem tutaj żadnego sukcesu, więc to jest mój pierwszy raz. Strasznie się cieszę- Baskowie są jak Flamandowie, podobnie jak oni kochają kolarstwo, dlatego zwycięstwo tutaj smakuje szczególnie.”
-zakończył bardzo szczęśliwy Gilbert.