Fot. Movistar

Choć właśnie tam zapadają najważniejsze rozstrzygnięcia, wyścigu kolarskiego zazwyczaj nie da się sprowadzić wyłącznie do jego końcowych kilometrów i najbardziej legendarnych wzniesień. Tour de France to znacznie więcej niż Mont Ventoux i Tourmalet, a Milano-Sanremo jest w rzeczywistości taktyczną rozgrywką wykraczającą poza ten oczekiwany przez wszystkich zryw na Poggio. Jest jednak taki podjazd, który stał się jedynym sensem wyścigu osiągającego swój wielki finał na jego szczycie i kompletnie skradł jego tożsamość. A może mu ją nadał? Nazywamy go najdłuższym kilometrem w kolarstwie i najwolniejszym ze sprintów. Już w środę brutalny Mur de Huy ponownie odrze nieopierzonych śmiałków z marzeń.

Już od pierwszej edycji rozegranej w 1936 roku, Walońską Strzałę charakteryzowała typowa dla ardeńskich klasyków pagórkowata i wymagająca trasa. Przypominająca miniaturkę Liege-Bastogne-Liege, lecz pozbawiona jego prestiżu i nawet wówczas istotnego historycznego wkładu, początkowo nie miała ona szansy wybicia się na niepodległość i stania się czymkolwiek więcej niż subtelną przygrywką. Wszystko zmieniło się w roku 1983, kiedy po raz pierwszy wielki finał Flèche Wallonne rozegrany został na długim na 1300 metrów podjeździe o średnim nachyleniu 9.3%. Wyścig zyskał unikalną tożsamość, która momentalnie uczyniła go jednym z najistotniejszych celów sezonu dla specjalistów od wyścigów klasycznych i wywindowała go do roli centralnego ogniwa dynamicznego ardeńskiego tryptyku.

Podczas gdy lista pretendentów do odniesienia zwycięstwa w Liege-Bastogne-Liege i Amstel Gold race jest najczęściej relatywnie długa, unikalna i niezwykle brutalna końcówka czyni Walońską Strzałę wyścigiem dedykowanym wąskiemu gronu specjalistów. Eliminacja od tyłu, rozgrywki taktyczne i ofensywne akcje są stałymi składowymi pozostałych dwóch części ardeńskiego tryptyku, jednak rywalizacja we Flèche Wallonne od momentu rewolucyjnej modyfikacji końcówki już zawsze miała się sprowadzać do trwającej zaledwie kilka minut, nieuniknionej batalii na definiującym ją podjeździe.

Pomimo braku wyrafinowania w warstwie taktycznej, rosnący prestiż Walońskiej Strzały szybko znalazł swoje odzwierciedlenie w imponującej liście zwycięzców, na której jeszcze w ubiegłym wieku trzykrotnie zapisywali swoje nazwiska Eddy Merckx, Marcel Kint i Moreno Argentin, ale triumfowali w nim również Rick Van Looy, Raymond Poulidor, Francesco Moser, Bernard Hinault czy Laurent Fignon. Dokonywali tego także Lance Armstrong, Danilo Di Luca i Davide Rebellin, tym samym nie pozostawiając wątpliwości, że na Muy de Huy trzeba dać z siebie absolutnie wszystko co w ludzkiej mocy, a nawet trochę więcej…

O ile jednak przy okazji tego typu retrospekcji najczęściej z rozrzewnieniem przywołuje się portret kolarstwa sprzed lat, w tym miejscu warto podkreślić, że największy ze swoich romansów Flèche Wallonne przeżywa dosłownie na naszych oczach. Rodzimy się z przeróżnymi talentami, i choć Alejandro Valverde od lat nieprzerwanie przymierza się do tęczowych i żółtych koszulek, w rzeczywistości został stworzony do tego, by triumfować na szczycie Mur de Huy. 37-letni Hiszpan i Walońska Strzała to match made in heaven, połączenie tak idealne, że od czterech lat bez trudu opiera się samobójczym atakom Tima Wellensa i wyrafinowanej myśli taktycznej Particka Lefevere’a. W tym roku lider Movistaru spróbuje zwyciężyć po raz piąty z rzędu i szósty w karierze, czym do stanu przedzawałowego doprowadzi entuzjastów wszelkich statystycznych wyliczeń, bo rekordy z którymi się mierzy przyprawiają o zawrót głowy. Logika podpowiada, że wyścigi kolarskie są ze swojej natury zbyt nieprzewidywalne, aby zwycięska passa mogła trwać tak długo, jednak jeśli czas nawet pomimo przebytych urazów nie był w stanie zatrzymać Alejandro, jak miałby tego dokonać którykolwiek z jego rywali?

Choć o kwintesencji 82. edycji Flèche Wallonne powiedziane zostało już wszystko, co naprawdę istotne, dla porządku przytoczyć należy podstawowe dane. Jej trasa, znacznie trudniejsza w stosunku do roku ubiegłego, prowadzi z Seraing do Huy, zawierając pożyczony od Liege-Bastogne-Liege odcinek z samym La Redoute. Po przedarciu się przez charakterystyczne dla najstarszego z monumentów przeszkody wraca na przecierane latami i doskonale znane ścieżki, to znaczy pokonywaną dwukrotnie pętlę o trzech głównych dominantach: Cote d’Ereffe, Cote de Cherave i Mur de Huy. Zawodnicy dostaną więc dwie szanse, aby sprawdzić nogę na legendarnej ściance przed wielkim finałem, podczas którego z dużym prawdopodobieństwem jeszcze raz obejrzą plecy wielkiego Alejandro.

Alejandro Valverde (Movistar) jest niekwestionowanym królem Flèche Wallonne i wydaje się, że jego ewentualna porażka mogłaby poważnie zaburzyć równowagę we wszechświecie. Czy ktokolwiek będzie w stanie przerwać ten ciągnący się od 2014 roku romans?

Wyłączywszy zdarzenia losowe, trudno wyobrazić sobie sytuację, w której 37-letni Hiszpan nie znajdowałby się na optymalnej pozycji we właściwym miejscu i czasie, czyli jakieś 300 metrów od linii mety. A jeśli będzie się na niej znajdował, on najlepiej ze wszystkich uczestników środowej imprezy wie, gdzie znajduje się ten jeden centymetr kwadratowy, na którym należy zainicjować zwycięski atak. Wyprzedzić ruch Alejandro, to jak stanąć blisko krawędzi peronu tuż przed przejazdem pendolino. Pozwolić mu zainicjować akcję jako pierwszemu, to jak pomachać z tego peronu, kiedy rozpędzone pendolino niknie na horyzoncie.

Jak go zatem pokonać? Prawdą jest, że w Walońskiej Strzale rozgrywki taktyczne ustępują prostym rachunkom odnoszącym się do mocy i masy, jednak dotyczy to głównie decydującej batalii na Mur de Huy. Czekanie na ten pojedynek to w zasadzie zaserwowanie Valverde kolejnego zwycięstwa na tacy, dlatego by wygrać, trzeba być nieco bardziej kreatywnym: atakować wieloma zawodnikami, zamęczyć Movistar, atakować dalej, zniechęcić Valverde do odpowiadania na wszystkie akcje zaczepne.

Proste? Bardzo. Ale czy wykonalne? Alejandro wspierać będą oddany Andrey Amador, nieprzewidywalny Carlos Betancur i Mikel Landa, który dyktowanym przez siebie tempem na podjazdach potrafił w przeszłości zniechęcać do ataków nawet swoich własnych liderów. Movistar jest dostatecznie mocny, by przejąć pełną kontrolę nad wydarzeniami i jeszcze raz zrealizować jedyny słuszny z własnej perspektywy scenariusz, więc aby rozsadzić wyścig od środka na wcześniejszym etapie, powinno się wokół takiego celu zjednoczyć kilka drużyn.

A w tych wszystkich rozważaniach nie ma już nawet miejsca na bardzo istotny aspekt psychologiczny środowego starcia – trudną do wyobrażenia sobie pewność siebie Valverde i kiełkujące w głowach przynajmniej części rywali przeświadczenie, że na Mur de Huy Hiszpan nie jest do pokonania.

Przeciwstawić mu się spróbują: Julian Alaphilippe, Philippe Gilbert (Quick-Step Floors), Daniel Martin (UAE Team Emirates), Dylan Teuns (BMC Racing), Tim Wellens, Tiesj Benoot (Lotto Soudal), Rigoberto Uran, Michael Woods (EF Education First), Romain Bardet, Alexis Vuillermoz (Ag2r-La Mondiale), Sergio Henao i Michał Kwiatkowski (Team Sky).

Na zawodnika, który zaatakuje u podnóża decydującego podjazdu i którego Muy de Huy bezlitośnie pokona tym razem typuję Enrica Masa (Quick-Step Floors), choć również Daniel Felipe Martinez (EF Education First) może się nie oprzeć tego typu pokusie.

82. edycja La Flèche Wallonne rozegrana zostanie w środę, 18 kwietnia.

Transmisję na żywo z wyścigu będzie można śledzić na antenie stacji Eurosport od godz. 14:30.

Poprzedni artykułIvan Sosa: „marzenia zaczynają się spełniać”
Następny artykułNiewidoczni
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments