Jeśli organizatorzy Giro d’Italia wzięli sobie za punkt honoru sprawdzenie, ile legendarnych przełęczy Dolomitów może pomieścić trasa o długości nieco przekraczającej 200 kilometrów, odnieśli niemały sukces. 14. etap tegorocznej edycji imprezy rozpoczyna się zwodniczo blisko poziomu morza – w Alpago, jednak od samego startu teren nieprzejednanie wznosi się lub brutalnie opada, by zadać kres cierpieniom dopiero w znanym narciarskim kurorcie Alta Badia (1528 m n.p.m.).
Profil 14. etapu 99. edycji Giro d’Italia szczerzy się niczym zęby rekina [odniesienie do Vincenzo Nibaliego przypadkowe i nieprzypadkowe jednocześnie] i można mieć pewność, że oddzieli drapieżników od ofiar. Zwycięzców od przegranych. Mężczyzn od chłopców. Kozice od bawołów. Hiszpanów od Kostarykańczyków pewnie też…
Jak dotąd pretendenci do odniesienia zwycięstwa w pierwszym wyścigu trzytygodniowym sezonu docierali na metę na remis, jednak sobotni etap nie pozostawia miejsca na to, by się gdziekolwiek schować i dłużej ukrywać niedostatki formy. Nie pozostawia również miejsca na to, by odkładać ewentualne rozstrzygające ataki na później – biorąc pod uwagę fakt, że Alpy na włosko – francuskim pograniczu wyglądają obecnie jak bajeczna kraina lodu, ten etap może okazać się królewskim, a oczekiwane jutro może nigdy nie nadejść [całkiem jak w Bondzie].
Oto, co o 14. etapie Giro d’Italia mieliśmy do powiedzenia jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu:
Etap 14, 21 maja: Alpago (Farra) – Covara (210km, *****)
W menu na sobotę 210 kilometrów górskiego etapu, przyozdobionego takimi wisienkami jak następujące w krótkiej sukcesji Passo Pordoi, Passo Sella, Passo Gardena i Passo Campolongo. Na deser Passo Giau, Passo Valparola oraz finisz w znanym narciarskim kurorcie Alta Badia. Ach, zapomniałabym – jeszcze ten koci murek 5 kilometrów od linii mety (Muro del Gatto, max. 19%). Dla małego Nairo Quintany byłaby to codzienna droga do szkoły, ale na zawodnikach europejskiego pochodzenia sobotnia trasa może zrobić niemałe wrażenie.
Kolarskie menu na sobotę może zatem z łatwością przyćmić kartę dań najlepszych trzygwiazdkowych restauracji, a przedstawia się następująco:
Przystawki: Passo Pordoi (kat. 1., 9.3km, 6.9%, max. 9%), Passo Sella (kat. 2., 5.5km, 8.0%, max. 12%) i Passo Gardena (kat. 3., 5.8km, 4.4%, max. 9%).
Danie główne: Passo Campolongo (kat. 2., 6.0km, 5.8%, max. 13%) i zdecydowanie najsmakowitszy kąsek dnia, Passo Giau (kat. 1., 9.85km, 9.4%, max. 14%).
Deser: Passo Valparola (kat. 2., 11.5km, 5.8%, max. 14%) i wisienka na torcie – znajdujący się 5km od linii mety Muro del Gatto (360m, od 13 do 19%).
W skrócie etap, którym można wygrać wyścig. A biorąc pod uwagę niezwykle wyrównaną sytuację w czołówce należy oczekiwać, że ktoś przynajmniej spróbuje.
Scenariusz, według którego rozegrany zostanie sobotni etap zależeć będzie przede wszystkim od taktyki obranej przez dwie najsilniejsze drużyny wyścigu: Movistar i Astanę.
Hiszpańska ekipa ma lidera, jednak najprawdopodobniej nawet oni nie wierzą, że kaskaderskie umiejętności zjazdowe obronią Amadora przed rychłą utratą różowej koszulki. Mają też szokująco przyczajonego Alejandro Valverde, który z całą pewnością ma apetyt na odniesienie sukcesu w swoim debiucie w Giro. Wydawało się, że celem zrealizowania tych ambicji Hiszpan powinien wykorzystywać każdą szansę na zbieranie bonifikat czasowych, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wydawało się również, że z wszystkich etapów „dla Valverde”, kolejnych dwóch nie da się zaliczyć do takiej kategorii. Być może Hiszpan szykuje dla nas kolejną niespodziankę…
Jeśli jednak Valverde pozostanie sobą i będzie pokonywał najtrudniejsze przełęcze w swoim stylu – minimalizując straty [w czym jest mistrzem], drużyna Movistar pojedzie bardzo zachowawczo i prawdopodobnie nie będzie miała nic przeciwko oddaniu kolejnego etapu ucieczce. W takiej sytuacji wszystko pozostanie w rękach Astany, a ich taktyka uzależniona będzie od formy Nibaliego – która chyba nawet dla niego samego jest obecnie zagadką.
Jeśli wnioskować po jego występach w jeździe indywidualnej na czas, Rekin z Messyny jest w wystarczająco wysokiej formie, by dziś zaatakować. Ma również wsparcie wystarczająco silnej drużyny, by położyć solidne fundamenty pod kolejny sukces w klasyfikacji generalnej wyścigu.
Agresywnej jazdy można spodziewać się po tych liderach, którzy na najcięższych podjazdach dnia będą mogli już liczyć tylko na siebie: Rafale Majce (Tinkoff), Estebanie Chavesie (Orica – GreenEdge) i Stevenie Kruijswijku (LottoNL – Jumbo). Żaden z nich nie pokazał jak dotąd oznak słabości i dziś przychodzi właściwy moment na ustalenie faktycznej hierarchii w górach. Polak i Kolumbijczyk w końcu wjeżdżają w preferowany przez siebie teren i z pewnością z ulgą przyjmą informację, że najwyższe partie Dolomitów powitają ich bardzo sprzyjającą pogodą. Także wymagająca dużej dynamiki końcówka etapu powinna potęgować ich szanse. Dla Holendra będzie to moment prawdy – jak dotąd bez kłopotów dotrzymywał tempa najsilniejszym góralom i imponował szybkością w końcówkach, jednak minione etapy w żadnym stopniu nie dorównywały trudnością dzisiejszemu.
W ucieczce ponownie można spodziewać się ekscytującej rywalizacji Damiano Cunego (Nippo – Vini Fantini) z Giovannim Viscontim (Movistar), jednak ten pierwszy raczej nie ma w sobie dość mocy, by zwyciężyć w tak ciężkim etapie, a drugi w pewnym momencie może zostać oddelegowany do pomocy Valverde. Potencjalnych zwycięzców spośród uciekinierów można się zatem doszukiwać wśród takich nazwisk, jak Mikel Nieve (Team Sky), Ryder Hesjedal i Davide Formolo (Cannondale), Igor Anton (Dimension Data), Giulio Ciccone (Bardiani – CSF), Przemysław Niemiec (Lampre – Merida) czy Rein Taaramae (Katusha).