Dla mnie jako kibica FC Barcelona ostatnie dni były bardzo ciężkie. Miałem nadzieję, że wyścig Paryż- Roubaix chociaż trochę zrekompensuje mi fatalny piłkarsko tydzień. Czy to się udało?
Najpierw było odpadnięcie Barcy z Ligi Mistrzów, w sobotę fatalna porażka w lidze i raczej już brak szans na mistrzostwo. Czy mogło być dla mnie jeszcze gorzej? Tak, mogłem przecież nie obejrzeć mojego ulubionego wyścigu kolarskiego, czyli Paryż – Roubaix.
Na szczęście znalazłem czas, nie pisałem relacji i mogłem poczuć się jak kibic oglądający to widowisko. Wolałbym być na miejscu Tomasza Jarońskiego i mieć tę atmosferę na wyciągnięcie ręki, ale nie można mieć wszystkiego. Musiał wystarczyć telewizor i kanapa.
Sporo czasu oglądaliśmy ucieczkę, z której zapamiętałem tak naprawdę Davida Bouchera i jego nerwowe wymachiwanie na pociąg. Belgowi (który kiedyś był Francuzem) przejazd zamknął się przed nosem (przypadek?) i stracił ochotę na dalszą walkę. Może warto było jednak nie zmieniać obywatelstwa 😉
Później mieliśmy popis Toma Boonena, który dwoił się i troił aby uciec konkurentom. Niestety, nie bardzo miał mu kto pomagać i sympatyczny Belg stracił szansę na piąty triumf w Piekle Północy. Swoje trzy grosze wtrącili także Peter Sagan czy wielcy faworyci – Cancellara i Vanmarcke. Ładnie jechał Maciek Bodnar, który zapowiadał walkę o najwyższe cele. Tym razem się nie udało, ale Maciek walczył i to się liczy.
Wygrał ktoś z drugiego szeregu – Niki Terpstra. Holender zaskoczył tych największych i samotnie przejechał ostatnie kilometry. To był piękny sukces i taktyczny majstersztyk tego zawodnika. Czy Boonen specjalnie szarpał, by osłabić konkurentów? To wie tylko Patrick Lefevere – człowiek, którego zawodnicy wygrali 12 z 20 ostatnich wyścigów Paryż – Roubaix. Wielki szacun.
Relację oglądałem na polskim Eurosporcie z komentarzem Adama Probosza i Darka Baranowskiego. Tym razem mało było fejsbukowych opowiastek, więcej faktów i ciekawych spostrzeżeń. Można mieć pretensje o małe pomyłki, ale tylko ten kto nic nie robi, błędów nie popełnia. Wyścig był bardzo dynamiczny, a komentatorzy dobrze się do tego dostosowali. Świetnie atak Terpstry komentował pan Dariusz, takich emocji oczekuję. Niestety nie popisali się realizatorzy, przez których nie oglądaliśmy walki o podium, tylko wjazd na metę grupki z Demare. Takie rzeczy nie mogą się zdarzać! Nie kopiujcie błędów mojej ulubionej telewizji 😉
Sportowo na wielki plus oczywiście zwycięzca. Także John Degenkolb pokazał, że ma szansę wygrać ten wyścig w przyszłości. Jego kolega z drużyny – Bert de Backer był dla mnie do wczoraj kolarzem anonimowym. W bardzo ładny sposób to zmienił. Trochę śmiałem się pod nosem na zapowiedzi Bradleya Wigginsa przed wyścigiem. Chylę czoła nad takim wynikiem. Muszę także wspomnieć o dwóch Francuzach : Arnaud Demare i Yannicku Martinezie. Sprinter Demare zaskoczył mnie bardzo, a mający jeszcze przed sobą wiele lat Martinez może wkrótce wejść nawet do TOP 10.
Na drugim biegunie jest występ kolarzy Lotto – Belisol, którzy całkowicie odpuścili ten wyścig. Pechowo zaprezentowali się liderzy Katushy – Kristoff i Paolini. Więcej oczekiwałem od Taylora Phinneya, a także od Filippo Pozzato. „Wyścig zbrojeń” ekipy Lampre – Merida nie powiódł się tym razem.
Czy na takie emocje trzeba czekać cały rok? Na szczęście nie, bo już w przyszłą niedzielę mamy Amstel Gold Race. A to oznacza (mam nadzieję) jeszcze więcej emocji – zwłaszcza tych polskich. Nie lubię pompować balonika, ale Michał Kwiatkowski ma szansę na poprawę ubiegłorocznego wyniku. Może także w „Piwnym Wyścigu” będzie triumfowała taktyka Omegi? Życzę tego sobie i każdemu kibicowi kolarstwa w tym kraju.
W każdym razie po godzinie oglądania Paryż – Roubaix zapomniałem o koszmarach związanych z piłką nożną. Widać kolarstwo (nawet z poziomu kanapy) jest lekiem na wiele dolegliwości.
Foto:bettiniphoto.net
Arek Waluga @ArekWaluga77