Przemysław Niemiec zakończył swój pierwszy sezon w gronie zespołów WorldTour. – Zmieniło się wszystko. Zupełnie nie mogę tego porównywać do poprzednich lat. Wszystko na dużo wyższym poziomie. Nie ma porównania z poprzednimi latami, mogę powiedzieć, że odkryłem kolarstwo na nowo – przyznał 31-latek.

Z Przemysławem Niemcem, kolarzem grupy Lampre rozmawiał Adam Probosz.

Swój pierwszy sezon w gronie zawodników WorldTour zakończył Pan mocnym akcentem, czyli 5. miejscem w Giro di Lombardia. Jak Pan wspomina tamten wyścig?

Bardzo pozytywnie, sam się nie spodziewałem takiego rozwoju sytuacji. Pierwszy raz jechałem Lombardię i od razu udało mi się zająć dobre miejsce. Nie tylko ja, ale wszyscy w drużynie byli bardzo zadowoleni. Dla mnie był to jeden z najważniejszych sukcesów w dotychczasowej karierze, a dla ekipy liczyły się punkty, które pozwoliły nam na zajęcie 7. miejsca w klasyfikacji WorldTour i dały pozycję najlepszej drużyny we Włoszech. Na odprawie przed etapem usłyszeliśmy, że mamy skończyć sezon przed Liquigasem i to się udało właśnie dzięki mojej 5. pozycji.

Ta rywalizacja włoskich grup trwa przez cały rok, czy przywiązuje się do niej większą wagę pod koniec sezonu?

We Włoszech są w tej chwili tylko dwie drużyny na najwyższym poziomie i wiadomo, że istnieje pomiędzy nimi cicha rywalizacja. Bardziej dotyczy to kierownictwa, my kolarze na co dzień o tym nie myślimy, ale w autokarze przed Lombardią powiedziano nam wyraźnie, że nie wynik jest najważniejszy, ale skończenie sezonu przed Liquigasem. Ja zdobyłem na tym wyścigu 50 punktów, a wcześniej miałem na koncie 2. Dzięki temu wskoczyłem na piąte miejsce w Lampre-ISD, czyli zostałem ostatnim zawodnikiem w drużynie, którego punkty liczą się do klasyfikacji UCI.

Czy pracował Pan na tym wyścigu na Damiano Cunego. Nie było momentu w którym pomyślał Pan: swoje zrobiłem i mogę odpuścić?

Cunego był liderem, ale ja wcześniej pojechałem dobrze kilka wyścigów i byłem właściwie numerem 2 w drużynie. Miałem oszczędzać siły na ostatnie kilometry. Na podjeździe pod Ghisallo, kiedy do mety było 40 kilometrów, rzeczywiście pracowałem na Damiano, ale on miał słabszy dzień, a ja postanowiłem wykorzystać swoją szansę, chociaż byłem już bardzo zmęczony, bo Ghisallo to kawal podjazdu. Zachowałem jednak na tyle dużo sił, że wystarczyło na 5. miejsce.

Jeżdżąc w Miche miał Pan zwykle mocny początek sezonu, później bywało różnie. Mówił mi Pan w zeszłym roku, że zastanawia się jak to będzie teraz, przy inaczej ułożonym planie treningowym. Miał Pan nawet, co się wcześniej raczej nie zdarzało, momenty odpoczynku zupełnie bez roweru.

Rzeczywiście wszystko się zmieniło. Mniej się ścigałem i zacząłem jeździć na zgrupowania wysokogórskie, czego wcześniej nie robiłem. Miałem 5 zgrupowań, czyli spędziłem prawie 2 miesiące na wysokości około dwóch tysięcy metrów i czuję, że bardzo mi to służy. Ścigałem się rzadziej, ale były to wyścigi dużo intensywniejsze, bo większość zaliczała się do cyklu WorldTour. Początek sezonu był dobry, później udało mi się trochę odpocząć i w końcówce znów forma przyszła. Jeśli chodzi o odpoczynek to na przykład po Giro pojechałem Dauphine i później w czerwcu przez tydzień nie dotykałem roweru. To był rodzaj wakacji spędzonych w domu i dopiero od końca czerwca rozpocząłem budowanie bazy na drugą część sezonu.

Co jeszcze się zmieniło w ubiegłym roku?

Wszystko. Zupełnie nie mogę tego porównywać do poprzednich lat. Całkowicie inna organizacja, wszystko na dużo wyższym poziomie. Wcześniej jeździłem w niewielkiej ekipie, a teraz jestem w elicie, w jednej z 18 najsilniejszych drużyn na świecie. Nie ma porównania z poprzednimi latami, mogę powiedzieć, że odkryłem kolarstwo na nowo.

Rozwinął się Pan sportowo?

Tak, czuję duży postęp i mam nadzieję, że jeszcze przez kilka sezonów będę się rozwijał.

Ma Pan jakieś konkretne cele na ten rok?

Dobrze pojechać Giro i jeśli będzie forma, to wystartować także w Tour de France. Wśród indywidualnych celów na pewno także Giro del Trentino, gdzie powinienem mieć wolną rękę bo Michele Scarponi i Damiano Cunego zdecydowali się na starty w ardeńskich klasykach.

Trentino to Pana wyścig.

Rzeczywiście, wygrałem tam dwa etapy i byłem 3. w klasyfikacji generalnej. Wyścig będzie rozgrywany 10 dni przed Giro, więc forma powinna już być i może uda się ugrać coś dla siebie. W ubiegłym roku pomogłem Scarponiemu w zwycięstwie i sam także się pokazałem zajmując 3. miejsce na drugim etapie. To był jeden z większych sukcesów w mojej karierze, bo udało mi się wygrać finisz z grupy.

Organizatorzy straszą podjazdem Punta Veleno, zna Pan tę górę?

Nie znam, ale niedługo się tam wybieram. Mieszkający w okolicy znajomi twierdzą, że potrzebne są przełożenia jak w rowerze górskim, bo są zdaje się 3 kilometry o średnim nachyleniu 21%, a niektóre nawroty mają nawet po 33%. Będzie pod co wjeżdżać.

Do tego wyścigu jeszcze trochę czasu, a jakie najbliższe plany?

Zgrupowanie w San Vincenzo, później obóz wysokogórski na Etnie do 18 lutego, a potem już pierwsze wyścigi. 26 lutego Lugano, 1 marca Friuli, dwa dni później Siena po szutrach, Tirreno – Adriatico, kolejne zgrupowanie na Etnie, Dookoła Kraju Basków, jeszcze jedno zgrupowanie, Trentino, Apenino i Giro.

Ze swojej pozycji w grupie jest Pan zadowolony?

Jak najbardziej! W pierwszym sezonie chciałem przede wszystkim pokazać się nowemu pracodawcy i mogę powiedzieć, że się udało, bo przedłużyłem kontrakt na kolejne dwa lata.

Mam wrażenie, że zmiana grupy bardzo dobrze wpłynęła na Pana psychikę. Pamiętam moment, kiedy spotkaliśmy się rok temu na Trentino i zobaczyłem, że jest Pan zupełnie innym facetem niż rok wcześniej.

Kiedy jeździłem w Miche, każdy wyścig był traktowany jak mistrzostwa świata, trzeba było się ścigać pod ciągłą presją. Teraz jest zupełnie inaczej, można powiedzieć, że jestem dużo bardziej wyluzowany. Są momenty, kiedy trzeba być na swoim miejscu i wykonać zadanie, ale każdy ma wyznaczoną rolę i z góry wie z czego będzie rozliczany.

Z roku na rok grupa polskich kolarzy w drużynach WorldTour robi się coraz liczniejsza. Przyjemniej jest jeździć w towarzystwie rodaków?

Pewnie, że tak. Zawsze fajnie, kiedy można na wyścigach porozmawiać w swoim języku. W zeszłym roku, to chyba było na Dauphine, gdzie startowało nas czterech, staliśmy przed startem i podszedł fotograf z Cyclingnews. Zrobił nam kilka zdjęć i podpisał na stronie: Polscy kolarze przed kolejnym wyścigiem WorldTour. Mnie osobiście sprawiło to bardzo dużą przyjemność. Im jest nas więcej, tym lepiej możemy promować polskie kolarstwo, a przecież wszystkim nam na tym zależy.

Czy wystartuje Pan w tegorocznych mistrzostwach Polski?

Tak, ze względu na Igrzyska. Jest wymóg Polskiego Związku Kolarskiego, żeby zawodnicy starający się o kwalifikację do reprezentacji przyjechali na mistrzostwa Polski.

To znaczy, że chce Pan pojechać do Londynu?

Igrzyska to Igrzyska, tej atmosfery nie da się z niczym porównać. Startowałem już w Pekinie i nie ukrywam, że marzy mi się kolejny wyścig olimpijski.

Nie za płaska trasa dla Pana?

Na pewno nie jest to teren stworzony dla mnie, ale powalczyć można na każdej trasie.

Bardziej powinna Panu odpowiadać runda na mistrzostwach świata w Holandii.

Pamiętam trasę w Valkenburgu, startowałem tam w mistrzostwach świata juniorów w 1998 roku. Końcówka była taka sama jak na Amstel Gold Race i rzeczywiście mi odpowiadała. Na razie jednak skupiam się na pierwszej części sezonu, później pomyślę o Igrzyskach i mistrzostwach.

źródło: eurosport.pl

Poprzedni artykułGilbert i Hushovd powalczą w Tour du Haut Var
Następny artykułJoaquim Rodríguez dla naszosie.pl: „Dam z siebie wszystko aby pokonać Contadora!”
W redakcji naszosie.pl praktycznie od samego początku. Obecnie większość czasu poświęca na prowadzenie grupy GVT. Weekendy zazwyczaj spędza na szosach całej Polski. Dla naszosie.pl zdobył trzy medale Mistrzostw Polski dziennikarzy w tym dwa złote. W Mistrzostwach Świata dziennikarzy na Krecie wywalczył czwarte miejsce w jeździe indywidualnej na czas.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments