Zaledwie tydzień po kraksie na Pucharze Uzdrowisk Karpackich, Radosław Romanik finiszowal na drugiej pozycji w wyścigu o Puchar Ministra Obrony Narodowej.
Popularny „Dziadek”, pomimo obolałego biodra, zaatakowal w odpowiednim momencie i znalazł się w trzyosobowej grupce, która rozstrzygnęła między sobą losy wyścigu. Na finiszu szybszy od Romanika był tylko Tomasz Kiendyś.
Radosław Romanik: Nie pamiętam wyścigu w Polsce rozgrywanego przy tak silnym wietrze, momentami miałem wrażenie, że zaraz mnie wywróci. Na starcie pomyślałem: przy mojej wadze dużo się w takich warunkach nie pościgam. Początek na to wskazywał, wszystko rwało się od startu, a ja znalazłem się w pewnym momencie w trzeciej grupie i byłem przekonany, że czołówka odjechała na dobre. Kilka ekip było jednak zainteresowanych pogonią, dzięki czemu z przodu utworzyła się jedna, około 40-osobowa grupa. Od razu zaczęły się kolejne skoki. Kiedy zobaczyłem, że mocno pociągnął Jurco, a za nim Kiendyś, postanowiłem i ja zaatakować. Przez jakiś czas jechaliśmy z przewagą minuty, potem chyba peleton się rozjechał i przewaga wzrosła do trzech, a później nawet 6 minut. Finisz mogliśmy więc rozegrać między sobą, ale widać było już wcześniej, że Tomek Kiendyś jest z nas najsilniejszy i to potwierdziło się na ostatnich metrach. Ja pokonałem Jurco i podobnie jak kilka lat temu stanąłem w tym wyścigu na drugim stopniu podium. Tym razem przed startem wziąłbym takie miejsce w ciemno, bo nie tylko jestem starszy, ale przede wszystkim odczuwam wciąż skutki kraksy na Pucharze Uzdrowisk Karpackich. Po tamtym wyścigu nie mogłem przez kilka dni wsiąść na rower, nie byłem w stanie pedałować. Pomimo to uciekałem dziś przez prawie sto kilometrów i jestem bardzo zadowolony z miejsca na podium.
Informacja prasowa
Foto: Andrzej Dyszyński