Etap, który miał być przelotowym, a walkę o zwycięstwo mieli stoczyć harcownicy, okazał się pierwszym w tegorocznym wyścigu, gdzie prawdziwą rywalizację rozpoczeli faworyci, a w zasadzie jeden… Alberto Contador.
Jednak przez większość etapu wiało nudą. Szybkie tempo peletonu wręcz uniemożliwiało jakąkolwiek ucieczkę. Dopiero na setnym kilometrze udało się stworzyć takową, która osiągneła 6 minut przewagi nad peletonem. Brało w niej udział 10 zawodników nie liczących się w klasyfikacji generalnej, jednak byli to znani i bardzo dobrzy kolarze, chociażby mistrz świata Thor Hushovd.
Norweg, powtórzył taktykę zastosowaną w 13 etapie, jednak tym razem o jego zwycięstwie zadecydowały ostatnie metry, a zawodnikiem który z nim walczył był rodak, Boasson Hagen.
Prawdziwa wojna rozegrała się jednak za plecami Norwegów i uciekinierów.
Na ostatnim i jedynym w dniu dzisiejszym podjeździe, premii górskiej 2 kat. Col de Manse, 11,5 km przed metą, ruszył do ataku El Pistolero… wreszcie !!!. Za pierwszym razem doskoczyli do Hiszpana, Voeckler, Schleck Frank i Andy, Evans, S.Sanchez, został tylko Cunego i Basso, którzy po chwili dojechali do czołówki. Jednak Alberto, dzisiaj widać było, że ma ochotę do ścigania, ponowił atak i podobny scenariusz pościgu, dopiero za piątym razem -zdeterminowany Hiszpan – aż miło było patrzeć, odjechał najgroźniejszym rywalom i tylko Cadel Evans i Samuel Sanchez dotrzymali koła. Szaleńczy zjazd Australijczyka, pozwolił wypracować na mecie 3 sekundową przewagę nad dwójką Hiszpanów.
A gdzie pozostali, okazało się że stracili więcej. Przewaga C. Evansa nad T.Voecklerem, F.Schleckiem i D.Cunego wyniosła 21 s., nad I.Basso 54 s., największą porażkę, z kolarzy walczących o żółtą koszulkę poniósł A. Schleck 1,29 s., do Evansa.
Kto by się spodziewał etapu, który miał być nudny, dojdzie do takich pięknych scen walki i wspaniałych emocji. Piękny jest sport, piękne jest kolarstwo chociażby dlatego, że nie jesteśmy nic w stanie przewidzieć, a wszystkie spekulacje, strategie, rozważania przez wszystkich ekspertów, komentatorów, dziennikarzy i różnego rodzaju pismaków ze mną na czele, biorą po prostu w łeb.
Artur