fot. Trek-Segafredo

Solowy atak dał Vincenzo Nibalemu zwycięstwo na 4. etapie Giro di Sicilia. Włoch wygrał także cały wyścig.

Ostatni etap Giro di Sicilia zapowiadał się na najtrudniejszy w całym wyścigu. Kolarze mieli do pokonania dwie premie górskie najwyższej kategorii – Portella Mandrazzi (24 km; 4,2%) oraz Sciara di Scorciavacca (9,7 km, 6,4%). Alejandro Valverde musiał więc po raz kolejny pokazać dobrą formę, by utrzymać koszulkę lidera. 

Pomimo trudności w końcowej fazie poprzedniego etapu, różnice w klasyfikacji generalnej były bardzo nieduże – czołowa piętnastka wyścigu mieściła się w 13 sekundach straty do lidera. W tej piętnastce znajdował się m.in. Vincenzo Nibali, który jak się później okazało, miał dziś odegrać pierwszoplanową rolę.

Najpierw jednak zaatakował inny weteran. W ucieczce dnia znalazł się bowiem… Chris Froome, który chyba po raz pierwszy od ciężkiej kontuzji sprzed wielu miesięcy zaznaczył swoją obecność na wyścigu. Czy to oznacza, że powoli wraca Froome, którego znamy z fantastycznych występów w wielkich tourach?

Niestety nie – wtedy wygrywał z Contadorem, Rodriguezem, Nibalim czy Quintaną. Dziś przegrał walkę o zwycięstwo na najwyżej punktowanej górskiej premii z Cristianem Scaronim, Chrisem Hamiltonem, Marco Brennerem, Edwardem Ravasim, Julenem Amezquetą i Joanem Bou, a więc niemal wszystkimi kolarzami, którzy zabrali się z nim do odjazdu.

Najważniejsze rzeczy zaczęły się jednak dziać już na drugiej z górskich premii, po tym, jak na niespełna 30 kilometrów przed metą Froome i spółka zostali dogonieni przez resztę stawki. Utworzyła się wówczas nowa czołówka – grupa faworytów, w której znaleźli się: Covi, De la Cruz, Valverde, Bardet, Villella oraz Nibali. Na 22 kilometry przed metą ten ostatni ruszył, co było sygnałem, że walka o zwycięstwo właśnie się rozpoczęła.

Była to jednak walka… dość niemrawa. Co prawda Rekin błyskawicznie naciskał na pedały, ale Valverde i pozostali nie ruszyli za nim od razu. Dopiero po kilkunastu sekundach na kontratak zdecydował się Fortunato. Później jeszcze przyspieszył pracujący na Coviego David de la Cruz, aż w końcu od reszty grupy oderwał się sam lider UAE Team.

Na nic się to jednak nie zdawało – żadnemu z nich nie udało się pójść w ślady Nibalego, a przewaga Rekina z Mesyny tylko rosła. Na szczycie Sciara di Scorciavacca wynosiła już ponad 40 sekund. A później wcale nie malała. Gdy na 5 kilometrów przed metą dobiła do 50 sekund, jasnym stało się, że to Włoch on wygra nie tylko etap i cały wyścig.

I rzeczywiście, do mety dojechał na solo, dzięki czemu na mecie mógł wzruszony cieszyć się ze zwycięstwa odniesionego na ojczystej ziemi. Drugi na metę wjechał Simone Ravanelli, któremu w końcówce udało się oderwać od grupy faworytów. Jednak dla klasyfikacji generalnej jego wyczyn nie miał żadnego znaczenia. Na podium, obok Nibalego stanęli Valverde i Covi.

Poprzedni artykułWout Van Aert zły na Remco Evenepoela
Następny artykułRonde de l’Isard 2021: Johannes Staune-Mittet liderem po pięknej akcji
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments