fot. Radosław Makuch

W świecie kolarstwa szosowego, nazwisko Budziński zaczęło pojawiać się w 2019 roku, gdy Tomasz i Marcin stawiali swoje pierwsze kroki w wyścigach po asfaltowej nawierzchni. Teraz obaj zawodnicy to filary drużyny Mazowsze Serce Polski, a Marcin przeżywa sezon życia, regularnie włączając się w walkę o czołowe lokaty – zarówno z innymi kolarzami kontynentalnych drużyn, jak i zawodnikami wyższej dywizji. Wciąż czeka jednak na pierwsze zwycięstwo UCI w karierze.

Czerwony trykot ekipy Mazowsze Serce Polski, należący do Marcina Budzińskiego, w tym roku bardzo często jest widoczny w czołówkach wyścigów w ich kluczowych fazach. 25-latek bez kompleksów przejął rolę jednego z liderów polskiej ekipy. Wraz z bratem Tomaszem są jednymi z kluczowych zawodników mazowieckiej formacji w trudnym, górzystym terenie, choć obaj są na tyle wszechstronni, iż potrafią odnaleźć się w praktycznie każdej sytuacji.

Bracia na szosę przeszli jako doświadczeni i utytułowani kolarze górscy – swoje pierwsze wyścigi po asfalcie przejechali dopiero w 2019 roku, mając 21 lat, co – jak na współczesne standardy – jest bardzo wyjątkowe.

– Przejście na szosę było naprawdę bardzo ciężkie, bo objętościowo to się bardzo różni od MTB. Zmieniliśmy trenera i przed przejściem do ekipy Hurom musieliśmy bardzo dużo pracować w okresie zimowym, przyłożyliśmy dużą wagę do budowania bazy typowo dla szosy, więc w naszym podejściu do treningu dużo się zmieniło

– mówił Marcin Budziński.

– Zmieniła się przede wszystkim wytrzymałość, skupialiśmy się na technice, interwałach, a wtedy pamiętam, że 3 godziny na szosie nie były łatwe do zrobienia. To było chyba najcięższe

– dodał Tomasz Budziński.

W wyścigach na szosie bracia Budzińscy szybko pokazali swoją wartość, zyskując renomę jednych z najbardziej pracowitych i oddanych kolarzy w polskim peletonie. Obaj zawodnicy wzorowo wypełniają swoje zadania – bez względu na to, czy pełnią rolę pomocników, czy są liderami.

– Na wyścigach udało się nam pokazać, że jesteśmy coś warci. Pokazało to pozostałym kolarzom, że możemy – oni nam zaufali i później nas kierowali, jak jeździć, jak poruszać się w peletonie. Tak jak powtarzamy, starsi koledzy chcą przekazać wiedzę, tylko trzeba chcieć z nimi współpracować i wtedy można się naprawdę wiele od nich nauczyć

– przyznał Marcin Budziński.

– Trochę też przeszło to z MTB, gdzie cały czas trzeba było dawać z siebie 100%, żeby osiągnąć wynik. Chłopaki nam dobrze wyjaśnili, jak to wygląda na szosie, a też wiemy, że jak my dajemy z siebie wszystko, to oni nam ufają i się dopełniamy na wyścigach. Nie ma nerwowości, wiemy, że każdy ma swoje zadanie i każdy sobie ufa

– dodał.

– Jeżeli mamy szansę i chłopaki nam pomagają, to później chcemy się odwdzięczyć najlepiej jak tylko potrafimy. Drużyna jest bardzo ważna – nieważne, kto wygrywa, tylko że zwycięstwo zostaje w drużynie. Każdy oddaje serce dla zespołu

– mówił Tomasz Budziński.

W ostatnich kilkunastu miesiącach bracia Budzińscy coraz częściej dostawali szanse na jazdę na własne konto, z których starali się wycisnąć jak najwięcej. W ubiegłym roku – po wielu miejscach w czołówce – pierwsze zwycięstwo UCI w karierze, w Memoriale Henryka Łasaka, odniósł Tomasz. Ten sezon należy natomiast do Marcina, który w większości startów melduje się na wysokich pozycjach.

– Jeśli pokazujemy, że jesteśmy mocni i z tego powodu drużyna w nas wierzy, to przychodzi nam to bez większej presji. Wiemy, że to jest ten moment i trzeba to wykorzystać – tak do tego podchodzimy. Czujemy zaufanie wśród chłopaków i dyrektorów sportowych, że możemy osiągnąć jak najlepszy wynik dla siebie i dla całej drużyny 

– wyjaśniał Marcin Budziński, podkreślając wagę wsparcia i zaufania ze strony starszych i bardziej doświadczonych kolegów z ekipy.

– Adam Stachowiak, Adrian Banaszek, Kuba Kaczmarek są najstarsi w drużynie i wprowadzają taki spokój, że nie ma tego stresu, ekipa w nas wierzy. Jak oni w nas wierzą, to naprawdę nie mamy się czego bać i po prostu robimy swoje

– dodał.

Dla braci nie bez znaczenia jest również wspieranie siebie nawzajem – zarówno podczas wyścigów, jak i w trakcie treningu.

– To zawsze jest oparcie w tych cięższych chwilach i dobra mobilizacja do treningu

– mówił Marcin.

– Masz drugą osobę na takim samym poziomie, z którą zawsze możesz trenować. To naprawdę dużo zmienia, bo czasem ciężko jest samemu wyjechać na rower, więc jeden ciągnie drugiego

– dodał Tomasz.

W pogoni za zwycięstwem

Patrząc na tegoroczne wyniki Marcina Budzińskiego, można odnieść wrażenie, że brakuje w nim tylko jednego – upragnionego zwycięstwa. Poza tym, 25-letni kolarz od kilku miesięcy regularnie notuje czołowe wyniki w dobrze obsadzonych imprezach. Już na początku roku, w kampanii bałkańskich wyścigów drugiej kategorii, pokazywał się z niezłej strony. Później nadszedł solidny występ w Circuit des Ardennes, a także starty w imprezach rangi 2.1. Pełnię swojego potencjału Marcin Budziński pokazał w czerwcu – miesiącu, który rozpoczął od świetnego drugiego miejsca w klasyfikacji generalnej Małopolskiego Wyścigu Górskiego.

Zapewnił je sobie wysokimi lokatami w prologu i na pierwszym etapie, a także znakomitym występem na Przehybie, gdzie przeciął kreskę na trzeciej pozycji, pomimo że nie jest typowym góralem. Tak opisywał swój występ na gorąco, po zejściu z podium w Starym Sączu:

– Nasza drużyna była niesamowita – tyle mogę powiedzieć. Norbert, Tomek, Kuba, Jeppe, Adam – wszyscy jechali na 100%, odwracali się, żeby tylko zobaczyć, czy jestem u nich na kole, żebym oszczędził jak najwięcej sił, żeby rywale zmęczyli się na wąskich drogach. Ja jechałem całkowicie w komforcie i wiedziałem, że po takiej pracy drużyny muszę dać z siebie wszystko od podnóża

– mówił.

fot. Tomasz Markowski / Małopolski Wyścig Górski

– Nie wiedziałem, że przez cały podjazd będę w tak mocnej dyspozycji. Ja skupiłem się na tym, żeby jechać jak najrówniej, nie oddawać bezsensownych skoków – równo do szczytu. Jestem raczej większy i wiem, że muszę mieć równe tempo. Na trochę krótszych górkach wolę więcej zrywów, bo ta moc rozkłada się nieco inaczej, ale na Przehybie odpowiadało mi właśnie takie tempo od samego początku

– dodał Marcin Budziński, który ostatecznie uplasował się na drugiej pozycji w „generalce”, ze stratą niewiele ponad 30 sekund do Martona Diny z ATT Investments.

– Zawsze może być jakieś „ale”, ale w tym przypadku biorę to, co jest i do przodu. Wreszcie udało się coś w tym sezonie osiągnąć, wiele razy było blisko, a podium w takiej stawce daje fajne spojrzenie na dalszą część sezonu

– przyznał kolarz Mazowsze Serce Polski, dodając, że cały czas czeka na pierwszy triumf w karierze.

Kolejna szansa na zwycięstwo nadeszła kilka dni później, we francuskim Tour d’Eure-et-Loir, gdzie tuż przed metą złapał go Samuel Leroux. Polak przeciął kreskę na drugiej pozycji.

– No liczę, liczę [na wygraną]… Już we Francji było bardzo blisko – zawodnik dogonił mnie na 300 metrów do mety. Jest coraz bliżej, tutaj też już mało brakło, więc oby przyszło

– mówił Marcin Budziński po mistrzostwach Polski, gdzie nieoczekiwanie stanął na podium.

Sukces na płaskim

To, że Marcin Budziński jest kolarzem wszechstronnym, wiadomo od dawna. Mimo tego – patrząc na potencjał ekipy Mazowsze Serce Polski w płaskim terenie – mało kto typował go do walki o medal mistrzostw Polski w wyścigu ze startu wspólnego, które odbyły się na pozbawionej większych przeszkód terenowych trasie w Ostrołęce i okolicach. Marcin Budziński znalazł się jednak w kluczowym, kilkunastoosobowym odjeździe, a następnie był w stanie utrzymać koło Filipa Maciejuka z Bahrain Victorious i razem zdołali oderwać się od rywali. Później do trójki dołączył jeszcze Alan Banaszek, który ostatecznie zdobył koszulkę z orłem.

– Początek może wyglądał chaotycznie, ale go kontrolowaliśmy. Musieliśmy atakować, żeby peleton przyjechał jak najmniejszy, jakaś grupka i w sumie to wszystko wypaliło. Byliśmy w trójkę w odjeździe, potem poszły akcje i w kluczowej znalazłem się ja

– opisywał tamten start kolarz Mazowsze Serce Polski.

– Za wszelką cenę chciałem, żeby w tych odjazdach był Norbert, Tobiasz, Adrian, bo oni dają taką pewność na finiszu. Wiadomo, że po 230 kilometrach każdy się inaczej zachowuje, ciężko nazwać kogoś typowym sprinterem, ale gdy widziałem, że pasuje nam odjazd, to starałem się pomóc chłopakom

– dodał, potwierdzając to, co padło w naszej rozmowie podczas lutowej prezentacji drużyny z ust jego brata – nieważne, kto wygrywa, tylko że zwycięstwo zostaje w drużynie.

fot. Radosław Makuch

Ostatecznie wygrać w Ostrołęce się nie udało, ale dużo nie brakowało – jadący na zapasowym rowerze Marcin Budziński w końcówce próbował ataku, jednak do mety dojechał wraz z rywalami, którzy na finiszu okazali się od niego szybsi. Dało mu to trzecie miejsce i tym samym brązowy medal krajowego czempionatu.

– Trochę niedosyt, bo wiadomo, była nas trójka, w zasadzie na finiszu centymetry zadecydowały o tym, jaki będzie kolor medalu. Jednocześnie miałem świadomość, że odjeżdżam chyba z najlepszymi zawodnikami tego dnia – było to widać po tym, jak jechali, jak im zależało

– relacjonował Marcin Budziński.

– To dla mnie pierwszy medal w elicie na szosie, więc jestem z tego bardzo zadowolony. Płaska trasa, sam się nie spodziewałem, że będę w stanie na niej walczyć, bo przez cały poprzedni miesiąc ścigałem się w pagórkowatym terenie, czy to na Małopolskim Wyścigu Górskim, czy we Francji

– dodał.

fot. Dariusz Krzywański / DkpCycling&Life
Solidny występ w Tour de Pologne

Po wspomnianych mistrzostwach Polski i krótkiej przerwie, Marcin Budziński wrócił do ścigania i zajął 14. miejsce w Sibiu Cycling Tour. Później ponownie zbliżył się do upragnionego zwycięstwa w GP Gemenc i Grand Prix Czech, gdzie zajmował czwarte pozycje.

Nie może dziwić, że po takich wynikach otrzymał powołanie do reprezentacji narodowej na Tour de Pologne, który zakończył się w ubiegłym tygodniu. W biało-czerwonym stroju kolarz Mazowsze Serce Polski pokazywał się z dobrej strony – był widoczny w trudnych końcówkach, a w Bielsku-Białej zafiniszował nawet w czołowej dziesiątce, gdzie uplasował się chociażby przed Oscarem Onleyem czy Rubenem Guerreiro.

fot. Tomasz Śmietana / PT Photos / Tour de Pologne

– Parę ciężkich dni za mną, więc wiem też, że ciężko być w optymalnej dyspozycji po 200 kilometrach i mieć przed sobą taki ciężki finisz. Jestem zadowolony – wiadomo, zawsze fajnie by było parę oczek wyżej, ale jest to czołowa dziesiątka w wyścigu worldtourowym. Zaplanowałem sobie, żeby na ostatnim kilometrze być jak najwyżej, bo wiedziałem, że jest pod wiatr i wtedy zacznie się rozprowadzanie. Pod górę wszystko trwa dłużej, niż na płaskim – tak to minuta i po sprawie, a tu wszystko się dłużyło. Byłem wysoko, starałem się utrzymać koła i wyjść najlepszym

– mówił Marcin Budziński po wymagającym finiszu w Bielsku-Białej.

– Jest to dla mnie wyjątkowe, bardziej po wyścigu, bo w jego trakcie traktuję wszystkich jak rywali. Wiem, że mając dobry dzień, jestem w stanie powalczyć

– dodał, odnosząc się do ścigania się bark w bark z kolarzami ze światowej czołówki.

fot. Szymon Gruchalski/Tour de Pologne

Po najbardziej wymagających etapach wyścigu, Marcin Budziński zajmował solidne miejsce w trzeciej dziesiątce klasyfikacji generalnej. Ze względu na brak obycia z rowerem czasowym, spadł o kilka pozycji po odcinku w Katowicach, ale nie zamierzał składać broni. Ostatniego dnia, na etapie z Zabrza do Krakowa, zabrał się w ucieczkę, która została dogoniona przy Błoniach. Końcówka była dla kolarza Mazowsze Serce Polski pechowa – upadł on na około 4 kilometry do mety, przed strefą ochronną, przez co spadł na 41. miejsce w „generalce”.

– Wybuchła mi opona na niespełna 3 kilometry do mety, więc trochę pechowe zakończenie tego wyścigu

– wyjaśniał po zakończeniu Tour de Pologne.

fot. Tomasz Śmietana / PT Photos / Tour de Pologne

– Wiedziałem, że raczej nic się nie zmieni, jak przyjedzie się w peletonie – jak się okazuje, jeszcze można mieć pecha [śmiech], ale chciałem zakończyć ten wyścig odjazdem, że może uda się coś większego. Ogólnie jestem zadowolony, na jednym etapie byłem 10., w „generalce” jechałem wysoko. Czasówka nie do końca poszła po mojej myśli, a dzisiaj te ostatnie 4 kilometry ułożyły się pechowo. Fajnie byłoby zostać, jak już tyle dni walczyłem o tę „generalkę”, ale tak bywa

– przyznał, dodając, że teraz czeka go chwila odpoczynku.

Przerwa od wyścigów nie była jednak długa, bowiem już jutro Marcin Budziński stanie na starcie Memoriału Henryka Łasaka, którego trasa sprzyja jego charakterystyce. W 2020 triumfował w tym wyścigu, jednak wtedy nie był on wpisany do kalendarza Międzynarodowej Unii Kolarskiej.

Jutro – zmotywowany bardzo dobrymi występami w tym sezonie – będzie miał kolejną okazję do włączenia się w walkę o zwycięstwo, pierwsze w zawodowej karierze. Zwycięstwo, które zbliża się wielkimi krokami…

Poprzedni artykułRemco Evenepoel: „Pojechałem mocniej niż planowałem”
Następny artykułIneos Grenadiers z dwoma medalami. Ganna: „Remco jeździ w innym świecie”
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments