fot. EOLO-Kometa / Sprint Cycling Agency

Kolarstwo pisze piękne historie. Kolejna powstała wczoraj. Choć etap z metą na Campo Imperatore nie zapisze się jako bardzo emocjonujący, to jego główni bohaterowie będą pamiętać go do końca życia. Davide Bais, Karel Vacek i Simone Petilli – trzej dzielni uciekinierzy – stoczyli zaciętą walkę o pierwszy zawodowy triumf, mimo że początkowo wszyscy spisywali ich na straty.

W powodzenie odjazdu nie wierzyli nawet oni – czterech zawodników skazanych na pożarcie przez peleton oderwało się od niego krótko po starcie. Początkowo Davide Bais (EOLO-Kometa), Karel Vacek (Team Corratec – Selle Italia), Simone Petilli (Intermarche-Circus-Wanty) i Henok Mulubrhan (Green Project-Bardiani CSF-Faizane), który odpadł z ucieczki przed półmetkiem etapu, mieli zaledwie kilka minut przewagi nad główną grupą i wszystko wskazywało na to, że zostaną oni doścignięci bez większych problemów.

Peleton miał jednak inne plany – przejechać etap najspokojniej, jak się tylko da. Team DSM kontrolował co prawda sytuację, jednak jego kolarze nie zamierzali za wszelką cenę kasować trzyosobowego odjazdu. Przewaga uciekinierów wzrosła do ponad 12 minut, jednak nawet wtedy – ze względu na zwycięstwo i trudną końcówkę – nie mogli być pewni, że zajmą pierwsze trzy miejsca na szczycie Gran Sasso d’Italia.

– Kiedy odjechaliśmy, nikt nie sądził, że mamy jakąkolwiek szansę na dojechanie do szczytu (przed peletonem), nawet my. W zasadzie, odjechałem po to, żeby zdobyć punkty do klasyfikacji górskiej i pomóc Lorenzo Fortunato

– mówił Davide Bais, cytowany w oficjalnym komunikacie EOLO-Kometa.

Bais – znany ze swojej walecznej jazdy w ucieczkach – punkty rzeczywiście zdobył. Nie tylko do klasyfikacji górskiej, w której aktualnie prowadzi, ale i do klasyfikacji punktowej i lotnej premii. Kolarz EOLO-Kometa wygrał wczoraj wszystkie premie, przygotowane przez organizatorów. Każde z tych drobnych zwycięstw nie ma jednak żadnego znaczenia, w obliczu tego, co 25-latek osiągnął na Campo Imperatore. Bais przez cały podjazd jechał zachowawczo, oszczędzając siły na końcówkę, w której okazał się najsilniejszy, sięgając po etapowy triumf w Giro d’Italia. Dołączył tym samym do Marco Pantaniego i Simona Yatesa na liście zawodników, mających w swoim dorobku zwycięstwo na Gran Sasso d’Italia – całkiem niezłe miejsce na zdobycie pierwszej zawodowej wygranej.

– Kilometry mijały, a my uświadomiliśmy sobie, że mamy szansę. Oszczędzałem się, żeby dać z siebie wszystko w końcówce. Wciąż w to nie wierzę, przeżywam ten moment, to moje pierwsze zawodowe zwycięstwo

– mówił Bais.

– Na ostatnim kilometrze starałem się trzymać koła Petillego, który był najmocniejszy na podjeździe. Potem czekałem na ostatnie metry, by zafiniszować. Chcę zadedykować ten triumf Arturo Gravalosowi (byłemu kolarzowi EOLO-Kometa), mojej dziewczynie i całej drużynie. Jesteśmy zespołem, który ciężko pracuje, i naprawdę chcieliśmy wygrać. Kto wie – być może to nie był nasz ostatni triumf w tym Giro…

– dodał z optymizmem.

Można spodziewać się, że, po kilkunastu godzinach od przekroczenia linii mety, do Włocha dotarła skala jego osiągnięcia. Na zaśnieżonym Gran Sasso d’Italia nie mógł jednak w to uwierzyć: – To sen – mówił.

Bais musi się szybko z niego obudzić, ponieważ jego walka bynajmniej nie skończyła się na siódmym etapie. Do dzisiejszego odcinka przystąpi w niebieskiej koszulce, którą „będzie bronił z całych sił”…

Poprzedni artykułKlasyczne Tirreno – zapowiedź 8. etapu Giro d’Italia 2023
Następny artykułDaria Pikulik: „Potrzebowałam tego zwycięstwa, by znów poczuć się sobą”
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Michael 👎👎👎
Michael 👎👎👎

Słaby artykuł