fot. Paris-Nice 2022

Historia lubi się powtarzać, ale… nie tym razem. Primož Roglič zdołał utrzymać prowadzenie do końca Paryż-Nicea. Ostatni etap wyścigu padł łupem Simona Yatesa.

Chyba wszyscy pamiętamy te obrazki. Primož Roglič najpierw wygrywający trzy etapy „Wyścigu ku Słońcu”, a później tyle samo razy zatrzymujący się z powodu kraks i defektu. Teraz kibice Słoweńca mieli nadzieję, że tym razem historia się nie powtórzy. Że swoje zastosowanie znajdzie inne, odwrotne powiedzenie, które niezawodny język polski ma w swoim bogatym arsenale, a więc: „Nic dwa razy się nie zdarza”.

Oczywiście inne było nastawienie jego rywali – Simona Yatesa (2. miejsce, 47 sekund straty), jego brata – Adama (4. miejsce, 1 minuta i 50 sekund straty) i Daniela Felipe Martineza (3. miejsce, dokładnie minuta straty). Żaden z nich nie miał nic przeciwko powtórzeniu wyczynu Marca Solera z 2018 roku i przejęcia koszulki lidera wyścigu na pagórkowatym etapie ze startem i metą w Nicei.

Profil etapu:

Pierwsze rozstrzygnięcia

Zanim poznaliśmy odpowiedź na najważniejsze pytanie tego dnia, swój czas otrzymali harcownicy. Szczególnie zainteresowani atakiem mogliby być kolarze walczący w klasyfikacji górskiej, bowiem liczne wzniesienia znajdujące się na trasie oznaczały, że do zdobycia było dziś 35 punktów. Jednak kwestia zwycięstwa w klasyfikacji górskiej była już przed ostatnim etapem praktycznie rozstrzygnięta – prowadzący Valentin Madouas był liderem z 20 punktami przewagi nad Harmem Vanhoucke.

Teoretycznie jakaś spektakularna akcja Belga z Lotto Soudal mogłaby umożliwić mu nawiązanie walki o koszulkę w grochy, ale nic takiego nie miało miejsca. Właściwie przez całą pierwszą połowę dystansu nikt nie był w stanie utworzyć ucieczki dnia. A próbowała m.in. mocna grupka w której znajdował się właściciel innego specjalnego trykotu – przewodzący klasyfikacji punktowej Wout Van Aert.

Belg zaatakował chwilę po przegraniu walki o pierwszą górską premię z Quentinem Pacherem. Za nim pojechali Bauke Mollema oraz Fabio Felline, ale akcja nie potrwała długo – zakończyła się już po czterech kilometrach. Zanim jednak uciekinierzy zostali doścignięci, Van Aert zdążył wygrać lotną premię i tym samym zainkasować 3 punkty do interesującej go klasyfikacji, właściwie zapewniając sobie triumf w niej (choć czysto teoretycznie mogli jeszcze wyprzedzić go Roglič i Mads Pedersen).

INEOS Grenadiers vs. Jumbo-Visma

Ostatecznie ucieczka dnia w ogóle nie powstała. Nie znaczy to jednak, że nic się nie działo. Już na około 60 kilometrów przed metą gumę złapał Pierre Latour – najlepszy Francuz w tegorocznej edycji wyścigu, 8. zawodnik klasyfikacji generalnej. Z kolei na początku podjazdu pod Cote de Peille z tyłu zaczął zostawać właściciel białej koszulki – Joao Almeida, który jeszcze wczoraj wydawał się być w dobrej formie.

Portugalczyka wymęczyła mocna długa praca Omara Fraile na czele peletonu. Gdy kończył on wykonywać swoje obowiązki, na czele pozostała nieduża – kilkunastoosobowa grupka. I właśnie wtedy zaatakował Martinez. Po tym ruchu Kolumbijczyka, z czołówki zostały strzępy. Nie udało mu się jednak zgubić Rogliča. Najważniejsze efekty jego ataku to to, że z tyłu został jego zespołowy kolega – Adam Yates, a także fakt, że ciężar pracy zaczął spoczywać na barkach… Wouta Van Aerta. Belg był bowiem jednym z czterech kolarzy, którzy wytrzymali tempo narzucone przez Martineza. Pozostali to Simon Yates, Nairo Quintana i rzecz jasna lider Van Aerta – Roglič.

Dzięki pracy 27-latka z Jumbo-Visma, przewaga piątki nad resztą na szczycie podjazdu wynosiła już minutę. Na zjeździe różnica ta wcale nie zmalała. Wydawało się więc, że losy etapu rozstrzygną się właśnie między członkami tego niewielkiego grona. To, jeszcze przed ostatnim podjazdem stało się jeszcze bardziej ekskluzywne, ponieważ wypadł z niego Daniel Martinez. Trzeci zawodnik klasyfikacji generalnej złapał gumę i musiał czekać na wóz neutralny, przez co stracił kilkadziesiąt sekund. Początkowo starał się samotnie dogonić uciekającą czwórkę, ale szybko dołączyła do niego duża, kilkunastoosobowa grupa pościgowa z jego zespołowym kolegą – Yatesem na czele.

Genialny Van Aert, odważny Yates

Wydarzenia poprzednich kilometrach oznaczały, że nieoczekiwanie szansa na to, by wdrapać się na podium otworzyła się przed Nairo Quintaną. Dzięki temu Kolumbijczyk, który raczej nie jest znany z zespołowej jazdy, na Col d’Eze, stał się, obok Wouta Van Aerta, głównym motorem napędowym grupy faworytów.

Na 4 kilometry przed metą ostatniego podjazdu tegorocznego „Wyścigu ku Słońcu” na atak zdecydował się Simon Yates. Zgodnie z przewidywaniami, z tyłu momentalnie został Van Aert, ale pozostała dwójka również szybko musiała dać za wygraną. Już kilometr później przewaga samotnego Brytyjczyka wynosiła 20 sekund. Bardzo dzielnie radził sobie wspomniany wcześniej Van Aert, który, po początkowym kryzysie, ostatecznie zdołał ponownie dołączyć do grupy Quintany oraz Rogliča i znów nadawać tempo.

Postawa Belga była naprawdę imponująca. Gdy zawodnicy wjechali na mniej stromy odcinek podjazdu, narzucił tak mocne tempo, że zostawił z tyłu Kolumbijczyka. W tamtym momencie marzenia tego ostatniego o końcowym podium zaczęły się oddalać, aż w końcu, na osiem kilometrów przed metą prysły jak bańka mydlana, gdy dogoniła go grupa, w której jechał Martinez.

Gonitwa Van Aerta przynosiła także efekty na polu rywalizacji z Yatesem. Choć 27-latek musiał być już zmęczony ogromnym wysiłkiem włożonym w poprzednie kilkadziesiąt kilometrów jazdy, a towarzyszący mu Roglič rzadko dawał zmiany, to różnica między kolarzami Jumbo-Visma, a samotnym jeźdźcem z BikeExchange najpierw zatrzymała się w okolicach 20 sekund, a później zaczęła spadać.

Na pięć kilometrów do mety wynosiła już tylko 10 sekund. Do mocniejszej pracy włączył się Roglič, a po chwili niebieska koszulka Brytyjczyka znalazła się w zasięgu oczu genialnej dwójki. Jednak Yates w ostatniej chwili znalazł w sobie energię do obrony swojej pozycji, więc na metę wjechał co prawda z niewielką przewagą, ale najważniejsze, że zwycięstwo było jego. Drugie miejsce wpadło w ręce Van Aerta, a trzeci był Primož Roglič, który oczywiście utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej i tym samym przegonił demony sprzed roku.

Wyniki 8. etapu Paryż-Nicea 2022:

Poprzedni artykułDorpenomloop Rucphen 2022: Maikel Zijlaard wygrywa, Alan Banaszek trzynasty
Następny artykułAlbert Achterhes Profronde van Drenthe 2022: Dries Van Gestel po ataku w końcówce
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Roman
Roman

W tytule artykułu powinien chyba być wymieniony zwycięzca etapu, Simon Yates. Wygrał przecież w pięknym stylu !